biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

sobota, 14 grudnia 2013

Figa z granatem

Z supermarketu. Zawinięte w zielony papierek, zaraz świeżo po podróży. Uznałam to za naturalną kontynuację, z pełnym przekonaniem o losie.
Zima łaskawa, jeszcze nie szarpie za szyję, nie dźga w łydki pazurem. To że jej nie ma nie sprawia mi przykrości, wręcz przeciwnie, nie dowierzam w te chwilowe wiosny tylko, wiedząc że i tak.
Łoooj, Panie, tak tak.
Przyjdzie przyjdzie, z wieczną nocą.
Brak światła, który nas dopadł, spowodował eskalację nerwa, wzajemnej burkliwości i czynów haniebnych. Słońce leczy i aż chce się transirować, wdech.

niedziela, 8 grudnia 2013

Łestern

Jak tu wrócić, po amerykańsku? Zdecydowanie rola kowboja mi się przejadła, przede wszystkim przed siódmą w radiowych reklamach, że wszystko rajt, glamur,o-kej, łonderful. Niby po amerykańsku nie chcę, a jednak muszę :) to pokazać mojemu bratu. Ten całotygodniowy plac zabaw, dla tych, co lubią ostro poszaleć. Odtąd, czerwony pył kortów tenisowych * gdybym grała, kojarzyć mi się będzie z jednym, z łesternem budowlanym w domu. I czerwone twarze goniące tatanka, będą zawsze przyprószonymi ceglanym pyłem budowniczymi. Skradającymi się na kolanach tropicielami... starej cegły, czy odpowiedniej dziury z piaskiem do pozyskania.


Po łowach, gdy adrenalina już opadła, spłukana deszczem ze szlaufa czerwonej rzeki, wyłoniło się to coś, co dało poczucie osobiste, mówiąc barejowo, poczucie osobiste że się dało. Że się dało zrealizować pomysł. Wiadomo, że były: można było niżej, albo szerzej, albo z wypełnieniem ze sznura konopnego, którego nie mam. Kiedyś go znajdę. Tak czy siak beton przestał pylić, główna ulica w miasteczku zrobiona.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Wstrzymaj oddech

Najłatwiej powiedzieć, że są agresywne, chore i szybko uśpić. Bo jedna baba jechała na rowerze i ten brązowy do niej wyskoczył, dobrze, że skarpa była i nie zleciała w dół, bo gdyby z drugiej strony...
A óna to chora, między nogami jej taki wór wisi, raczydło! Uśpić, nic tylko uśpić!
Jadę zobaczyć. Tą białą pamiętam, zwróciłam na nią uwagę, że taki ładny szczeniak, jaka szkoda,że te pijoki ją zmarnują.
O łapiącym za nogi mordercy nie wiedziałam nic.
Aleja, kościół na górce, cmentarz, a zaraz za nim dom, w którym umarł Tadek. Parę dni leżał, jak mu czapkę ściągali to razem z włosami, a te psy to z nim cały czas. Cały czas.
Domek ruinka, malwy kwitną, brzoskwinie dojrzewają, pod świerczkiem leżą sieroty. Brązowe oko łypie na mnie smutno, biała sunia wyciąga pyszczek i węszy. Daję im psią kiełbę, głaszczę, czuję ich niepewność, oczekiwanie.
Samochodów się nazjeżdżało! Prokurator był nawet i policja, samochodów tyle!
Teraz spokojnie bzyczą muchy.
Wstrzymuję tok administracyjnego mordu. Odbieram głupiego jasia, który należy podać z karmą, biorę koc i jedziemy.
Psy cieszą się na nasz widok, brązowy Dżeki podbiega i ufnie wciąga podaną karmę, potem sunia, choć podczas jedzenia chce kłąpnąć mnie za rękę. Nie przesadzaj z tą miłością, nie znam cię. Mija parę minut, i biała zaczyna słaniać się na nogach, upada w trawie i leżąc próbuje trzymać w górze głowę, oczy jej się zamykają. Brązowy zaniepokojony podbiega do niej i liże po pyszczku. Morderca. Uśpić go! Przechodnie opowiadają nam historię, że bardzo groźne, jednego faceta co jechał na rowerze pogryzły. Na własne oczy widzieli.
Bierzemy koc, ale nie mamy do czynienia z głupolami. Na chwiejnych łapach psy czmychają za dom i...tyle ich widzieli, bo z tyłu też są drzwi, które mają wygryzioną dziurę. Co teraz?
Wystrychnięci na dudka stoimy i patrzymy na siebie bezradnie. J. kładzie rękę na klamkę, a drzwi otwierają się powoli.
Gęsia skóra na rękach. W milczeniu wchodzimy powoli do środka. Ciemno, pełno poprzewracanych gratów, jakieś wiadro z bógwiczym, otwarte drzwi do pokoju. Tam dwa łóżka, jedno przewrócone, drugie zasłane ciuchami, kocami, butami.
Klejący smród.
Na barłogu leży brązowy i się boi. Białej nie widać.
Bierzemy go tumanka na ręce i wynosimy w panice, krztusząc się, powietrza. Jezu.
W milczeniu ładujemy psa do auta. Zawozimy do Jasia.
Weźmiesz Jasiu psa? Sam mieszkasz, jakieś zbiry cię nachodzą, a tu będziesz miał stróża. No dobrze. Bierze Jasiu psa, jedna kudłata sprawa załatwiona. Na razie trzeba go przywiązać, potem się uspokoi. Komórka, kabel, trauma.
Jedna chwila i zamroczony kundel ucieka w pokrzywy.
Koniec.
Jedziemy znowu, bo obiecaliśmy pomoc przy skręcaniu komody. W instrukcji jak byk stoi, że w pojedynkę nie nada. Jeden uśmiechnięty chłopek jest przekreślony, dwaj dumnie wypinają pierś na obrazku. Czescy Sąsiedzi.
Droga prowadzi koło kościoła, cmentarza...Leży! Zatrzymujemy się koło ruinki i podchodzimy do białej. Bez zbytnich ceregieli pakujemy do auta i jedziemy do weta.
Ale co, chce pani, żebym teraz ją z latarką oglądał? Jak sobie to pani wyobraża, jest dziewiąta, pracujemy do siedemnastej. Chyba sobie pani żartuje. No rak! Może się uda, może nie, zależy jak jest z resztą powiązany. Ale średnio to widzę.
Umawiam się na następny dzień na zabieg.
Rano znowu kościół, ruinka, jadę do pracy ledwo patrząc na drogę. Skręcaliśmy ta komodę do pierwszej w nocy. Brązowy siedzi w trawie jakby nigdy nic. Śmieję się w duchu, że lepszy cwaniak.
Biorę panią z pracy i jedziemy na operację. Pomaga mi później załadować zakrwawioną bidulę. Nie było tak źle, mówi drugi lekarz, może coś z tego będzie.
Wracając do domu kupuję kiełbasę. Gwiżdżę wesoło, ale zapomnij. Obrażony brązowy wieje, aż się kurzy. Gadam z Tadeuszem siedząc pod brzoskwinią. Muchy bzyczą. Odpuszczam.
Wieczorem idziemy po koc. Jasiu skitrał, rzucił w komórce łachy jakieś stare. Karmę też bierzemy i usypiacz.
Dżeki jest w domu. Gwizdu gwizdu, a tą kiełbasę to se w dupę wsadź. Warczy ostrzegawczo, wdeptuję w coś, wybiegamy.
Po kilku podejściach biorę z auta szmatę, zwijam ją i sięgam za sztywną firankę, owijam psu szyję i biorę go na ręce, bez ceregieli, bez powietrza, bez tchu.

Stoi w wannie i się trzęsie, a pchły miarowo spływają do kratki. Spięcie ustępuje, woda szumi, masaż przynosi odprężenie. Tylko z białą jest źle. Bardzo krwawi.
Siedzimy na schodach, w świetle lampy komary rypią. Pijemy piwo. Jekyll wspina się na kolana Jacka.



czwartek, 1 sierpnia 2013

Armenia w odcinkach

Gdybym miała gitarę, tobym na niej zagrała. Gdybym umiała wklejać linki, żeby się otwierały jak się kliknie, to by było łatwiej. Nieważne.
Podróż ormiańska jest długa i spisana w zeszycie, powoli będę ją przenosić do powstającego na tą okoliczność bloga fotomotopeja.blogspot.com.
Zapraszam Was serdecznie.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Pchły i meszki

tomka tomka
tomka tommka
idę łąką
jestem łąka

Napływają mnie chmury myśli, jest ich tyle, co źdźbeł i pcheł.

Małe, najszczelniej ukryte przed dopływem ludzkiej egzysty miejsce z domkiem, a wokół róźnorakie olbrzymy skał. Domek skorupka, przyklejony do świerkowego lasu. Pośród tego brodate chrupki, śpiewające piosenki młodości lat mojej mamy, o sprośności świadczących nierzadko, ale z wdziękiem(Inna znów dziewczynka była, a wołali ją Ludmiła). Czerstwe chrupki, z krasnoludzkim rechotem, piekący chleb dzisiaj, gdy wczoraj zasłużyli na piekło.

Potem, a raczej przed tym, Milulov. Nie, Mikulov. Mikulove.

A więc ucieczka od szacownego grona zorganizowanej wycieczki i łazęga. Na tyle chwil, żeby się wyciągnąć dało więcej, a już nie w sztampie i utartych szlakach, bez zegarka, niestety. I kurcze nie da się, wciąż cię ściga umówiona godzina. Nie ma tego, że zwijasz się z łąki kiedy chcesz, a już na pewno nie chodzisz po zakamarkach. Jesteśmy w oparach czapki niewidki, chociaż wszyscy na nas patrzą i kręcą głową. To już nie było śmie szne.

Mamy coś do zrobienia, plan się zakradł i gotuję się do startu. Z jakimś takim przekonaniem, że wir zdarzeń będzie szalony, jak kolorowe paski na plecaku od Władki, z którą lubię tańczyć. Poruszamy się jak dwie jaszczury na łapach tylnich, przednimi zagarniając szeroko. Rytm. To jest fajne na koncertach z Władką, ten chód jaszczury co wie. Ale nie powie, tylko łypnie okiem. Zadowolona.

Jaszczury i jaszczurki szykują się do dorogi, żeby rozłożyć się na nagrzanych, czerwonych skałach. Kaukaz jest bardzo daleko, jak dla mnie. Jak daleko jest Kaukaz... może to tylko kwestia dobrych butów. Śmieję się, gdy słyszę odgłosy pcheł skaczących po mapie. Każdego razu trasa jest inna. Moje przygotowania ograniczyłam na razie do zakupu koszulki w paski, bo może morze będziemy mijać, a nieodparcie powraca do mnie obraz wilka i zająca, zaprawiony stylistyką sowiecką na wesoło, którą z dzieciństwa lubię i pamiętam. I tego się spodziewam. Dobrych wujków i ich żon, schowanych w zaciszu domu. Gościnności tego domu? Może nawet nie, przychylności, coby gdzieś koło marchwi namiot rozłożyć.
Brak planu w wykonaniu Srebrnych jest o tyle straszny, co zabawny. Przecieram oczy na Serbię. Ale luz. Była Rosja, był prom Utopia, była Turcja i nagle trach. Serbia. Patrzę na mapę i podziwiam. Szybko i cudownie. Nawet jeśli w Serbii przyjdzie nam zamieszkać. Wolę to, niż Rumunię. E, Rumunia też mogłaby być. I chyba cieplej nawet. Ale historia bardziej skomuszała i smutna. MOże dlatego, ze nic nie wiem o Serbii? I teraz widać, jak różne mogą być spojrzenia, a czy kierunek czterech par oczu może być spójny i nieskażony chceniem, czas pokaże.
Dryfuję? Wierzę w pomyślny północno-zachodni wiatr, który nas zmyje. Każda wersja mi pasuje. Wersję wiz i Rosji tylko nie mam rozkminionej, ponura mi się zdaje być i sieriożna.
Pchłę złapałam z koca, a meszki mnie obsiedli w Karkonoszach, dając świadectwo nieuzasadnionej złośliwości. Po co Bóg stworzył muchę, zapytało mnie kiedyś dziecko i trudno mi było znaleźć przekonującą odpowiedź. Nie chciałam wypaść jak kler. A wypadłam. Blado.
Tak czy siak, wiara w powodzenie jest motorem bycia. Motorem też będziemy się przemieszczać, a kolejnym punktem, który mamy zrealizować przed wyjazdem jest obejrzenie pewnego filmu. I tyle.

niedziela, 9 czerwca 2013

Czeski film


Przypomniał mi się dziś rano Dzień Matki. Tegoroczny, żeby nie było. Czasem organizuję Rodzicielce takie pomniejsze i jedziemy wówczas w siną dal z planem wariackim, ten prawdziwy zaś miał być udaną imprezą kurturarną.
Jest nas dwoje i matki są dwie. A w gminie X unia zorganizowała kino za darmo. Z czeskim filmem.
Rodzice zostali powiadomieni o niespodziance. Zwarci i gotowi czekali na mnie, by zostać wywiezieni GDZIEŚ. Gdzie? Aaaa, taki czeski film Wam zrobię. Oczywiście nikt nie wziął mych słów na poważnie.

Ciśniemy, bo czas nas goni, wpadamy pięć po na salę, a sala...pusta. Nie dość, że nie ma drugiej matki, ze swym zakręconym synem, to nie ma w ogóle niczego! Jest co prawda ekran migoczący, jest smutna pani i jest awaria.
Konsternacja rodziców i śmich na sali. Co robimy? A nic, siadamy. Ale po co?
Czuję coraz większą niemoc, jednocześnie pojawia się maleńkie żółte światełko. To wróżka absurdu daje mi sygnały i nagle jest, rzeczywiście wpada Jacek ze swą wyrwaną z domu Matką, która kompletnie zapomniała, że ma być gotowa na swój Dzień.
W ciszy sali i przy migoczącym ekranie następują spięte uściski dłoni.

Później jest walka z awarią, która kończy się oszalałą jazdą po laptoka. Rodzina siedzi i patrzy na elementy wystroju wnętrza. Zegar zatrzymał się w miejscu. Lecz oto - ekran rozjarza się pierwszymi napisami, płynie czeski film, raz do góry nogami - STOP - drugi raz bez napisów - STOP - trzecie podejście i film się zaczyna...

Nie wiem, kto dotrwał do końca tego rozdziału, w każdym razie możecie mi uwierzyć, że zrobił on oszałamiające wrażenie na naszych Mamach - mojej, nietolerującej przekleństw (ot, taka się już urodziła) i Mamie Jacka, która zachodziła w głowę, co jej syn chciał jej tym filmem przekazać (sądziła, że został specjalnie przez niego wybrany).

Pełnię szczęścia przeżyłam gdzieś tak w połowie seansu, gdy Michał zasnął na rozłożonych krzesłach, czeski film przerósł najśmielsze oczekiwania ukazując scenę plucia na przejeżdżającą lokomotywę, moja Mama najwyraźniej zamkła się w sobie, Ojciec walczył z sennością, a Mama Jacka cichutko śmiała się pod nosem.

Polecam kino czeskie. A na chmurne, deszczowe dni warto skorzystać z japońskiej mądrości, nieśmiało położyć pięść na stole i szepnąć FUCK.

Izerskie raz.


To niesłychane, że można się przenosić tak szybko od smutku do radości za pomocą słońca. Tylko wyjdzie, a już znikają wszelkie troski i jesteśmy naładowani jak nowe bateryjki z biedronki. Porozumienie musi zdać egzamin przed daleką wyśnioną podróżą, tutaj mamy skrawki i to, co ma nastąpić, przeszywa dreszczem. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

Wyczekiwanie końca opadów, przebiegające w pogodnej atmosferze przyniosło oczekiwany rezultat. Czary Siostry Srebrnej, polegające na rysowaniu słoneczka i kładzeniu karteczki na parapecie, potem moja opowieść, jak prababcia odganiała gradowe chmury witką wierzbową - wystarczyły.

Jednodniowy wypad, który zrodził się w chwilę i chwilę trwał, nagrodził nas widokiem pełników (żółte kwiatki na zdjęciu) łąk kosmatych i drzew olśniewających błyszczącymi liśćmi, parujących dolinek, spokojnych owiec i poczucia absolutnego szczęścia.

czwartek, 6 czerwca 2013

Przeploty

Miśka została zaatakowana, konsorcjum zjeżyło się i wspólnie orzekło, że ten od Miśki to pajac. Myśleli, że nikt nie słucha, tymczasem słuchała i Miśka i ten jej. No i w taki sposób traci się znajomych. Po rozum do głowy trzebaby, pomyślała, i mimo, że ten od Miśki rzeczywiście jest pajacem, nie trza było psuć. Odtąd więcej myśleć zapragnęła, ale niewiele się zmieniło. Plecie, zwłaszcza rano. Potok nieżytu nosa wypływa jej przez usta, na niebo szare, mokrą noc, i łzawy dzień.

UG! Ściśnięcie przepony przez wuja, dyndające dziecko wydaje właśnie taki odgłos. Cieszy się na kontakt, choćby tak wykrztuśny. Cieszy się, jak nie wiem. Ksywka UG pozostaje.

Co jedno z drugim ma wspólnego? Ano ma, czuję uga i chyba się muszę do Miśki odezwać, bo ją lubię za delikatność łani i to, że ma pajaca na dobre i na złe.

Tekst ze zdjęciami nie ma nic wspólnego. Tam było miło, dla kontrastu, a pletliśmy o samych dobrych rzeczach. I tak pleść nam potrzeba.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Fahr nach Taboretum

To było naprawdę niezłe. Kilku Niemców sprzed wojny, na rowerach, Kaśka w pończochach w paski,Robson - listonosz ciągnięty przez dwóch psich przyjaciół, Lopez przebrany za cwaniaka z Warsiawky. Ja, bawiłam się jak dama, bo troszkeśmy pojechali.



Rajd zabytkowych rowerów to także składak z komunii.



Mimo kulejącej pogody, deszczu, co rozpuszcza humor i rozrzedza katar, staramy się być jak najlepsi. I w ciągłym oczekiwaniu na słońce, wyciągamy z szuflad pokręcone pomysły. Czyli po staremu i brawo Luśka.

niedziela, 26 maja 2013

W poszukiwaniu okna i czasu


Wymarzona pracownia domaga się podjęcia działań, podczas gdy działania z nią nie związane wysypują się jak gruz z taczki. Szynę nad okno przywieźli mi spoceni panowie i z racji mokrych podkoszulków dostali po zimnym piwie, a skoro jest już szyna, wizja okna pod nią stała się potrzebą pulsującą w okolicy mostka. Skoro tak, to tak. Wyłuskane z przestrzeni nadrzecznej okna, zresztą z każdej przestrzeni mijanej, a skrawkiem okna pasującej do marzeń, spowodowały dziką i bezmapową wycieczkę, z gatunku tych, które kocham najbardziej. Strychy piwnice, rozwalone domostwa, wreszcie fabryka, wyłapana podczas spływu pontonowego. Wcale nie było trudno, bowiem sonary wzmocnione wspólną zajawką, skierowały nas bezbłędnie tam, gdzie trzeba.

Szmergiel podwójny cieszy i daje poczucie przynależności. Przedzieramy się przez zarośla, by podziwiać zatrzymany w kadrze czas. Jest inny od naszego. Przez sadzoną pomiędzy świerkami paprykę i podlewanie sałaty w deszcz, bieganie do krzyża i z powrotem, poziom czasu zmalał jak wysysany przez słomkę sok endorfinowy. Teleportu nie wymyślono, trzeba ogarniać dwa razy więcej i pęd z dość szybkiego, zrobił się zawrotny.



Tylko podczas stania na głowie na zajęciach jogi, widząc się w lustrze naprzeciwko, możemy spokojnie porozmawiać, a rzeczywistość widziana z pozycji odwróconej sprawia wrażenie normalnej.

wtorek, 14 maja 2013

LOT OTWARTY



O wielu rzeczach powiedziałabym, gdyby za szybko nie przelatywały. Widoki coraz to nowe, poruszają mi się źrenice i wielorakość układa się w poziome paski.
Lot trwa.

Zamiast tego będzie o takich chwilach, o których śpiewał Rysiek. I nie ten z Klanu. Chwilach takich

- jak odwiedziny majowe. Mój dom nabiera powietrza w płuca i rozciąga się, by przyjąć pod swój dach gości z różnych stron świata. Podoba mi się, że robią sobie sami herbatę, lepią też pierogi na radosny powrót z pracy. Potem wsiadamy i jedziemy, na cokolwiek, gdziekolwiek. Malownicza układanka pól, rozwianych włosów. Ognisko przed domem skwierczy, muzyka gra. W tym roku zostawieni na pastwę losu i niepogody, Przyjaciele pozwolili mi wywiać motocyklem na...Jurę.

- jak łazęga w ciężkich ciuchach i kaskach po jurajskich jaskiniach, kapiąca woda na przemakający namiot i przemakających nas. Nie przeszkadzało nam. Przeskoki od zamku do zamku, odnajdowanie nowych ścieżek, kirkuty wśród muraw kserotermicznych i zastanawiające zespoły zabytkowych stodół. Odkrywanie, że się lepi garnek na cztery ręce.

- jak niesłychany wieczór u Siostry Srebrnej, kino za darmo, z udziałem zespołu Czerwie i stareńkim filmem Nosferatu. jak zwykle Tam i jak zwykle z Nimi było nieprzeciętnie. Osobna historia na całkiem długi post, z tym że nie do publikacji w wielu fragmentach:)

- jak koncert Kultu i Lao Che. Lao porządnie, las parasoli skakał radośnie, rzekłabym energetycznie, ci na scenie starali się o publiczność, publiczność zdeterminowana dawała radę. Wokół nas parę metrów przestrzeni wygospodarowanej machającymi rękami. Znowu deszcz.

- jak wycieczki wokół domu - okolice Jagodnej, z malowniczymi pasmami gór, rzuty okiem na ruiny, czy to chałup, czy zamków,

- jak przyjazd Konia Holenderskiego (nazywanego w odpowiednich kręgach Renesansem) samopas, małym, rodzinnym autem :) Jeszcze raz powtórzę, Konik, rozmaryn przy Tobie, ze swoim rozwijaniem się, to pikuś.

- jak nawiązywanie kontaktów z własnym synem,

- jak nowa kosiarka do trawy, która porządkuje rzeczywistość wokółdomową - co tu tak czysto? zastanawiał się Tatoo...

- jak wysyp tulipanowych dzieci,

- jak wysyp zielonego wszędzie i w zadziwiającym tempie - ku chwale Manowców:)

- jak Bojsa, która zwiększyła stado i pokochała osób więcej niż dotychczas,

- jak podrzucony kot, który wskutek oglądania zdjęć z mamowych wyjazdów został nazwany MERKEL i natychmiast przekazany w dobre ręce małej Leny,

- jak...

wtorek, 23 kwietnia 2013

Delikatesy

Krystalizacja trwa. Powietrze trzeszczy jak oszalałe, orszak wątpliwości odmaszerował. Idziemy przez światłocienie świerkowego lasu po mleko od krowy, która jakimś cudem ocalała. Razem z całym gospodarstwem.

Po podwórku biegają szczeniaki, ciekawska kura łypie na nas zza rogu, krowy dostojnie przeżuwają, a rozkoszne małe prosiaki wachlują długaśnymi uszami. Matka, świnia wyścigowa na długich nogach, nic nie widzi przez te uszy. Może i lepiej.

Chłonę cudze życie, wypytuję bez pardonu o to, czy zamieniliby się z kimś innym, na coś innego. Dopóki żyjemy. Dopóki zdrowi jesteśmy. Dopóki...
Pszczoły bzyczą, jajka chrupią w pojemniku. Nie doniesiesz. Doniosę. Donosi.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Lustro


Myślisz,że jak przeprowadziłeś się na wieś, to jesteś jakiś inny. Zostawiasz łuki z cegiel nad oknami, sadzisz kwiatki, układasz kamyki. Jeździsz do sklepu samochodem kombi. Masz sukę owczarka. Długowłosą. Pod schodami jest tajne zejście do piwnicy i marzysz o beczce pełnej kiszonej kapusty. Żyjesz sobie z dnia na dzień i nagle, za zakrętem znajdujesz lustrzane odbicie siebie.

Teraz już nic nie będzie takie jak dawniej.

środa, 3 kwietnia 2013

Alleluja

No i wykrakałam ją - miłość wybuchła jak wiosna, której nie ma. Musiała, nie zna widocznie temperatur ujemnych, ni pogwizdów. Szarości nie zna i smutku. Odbija się kolorami tęczy, jak marchewka z groszkiem, zaprawiona nutą buraczaną i żółtym kurczakiem in vitro na zaśnieżonej plaży.
Zamachnęła się mocno i jak nie pozamiata:))

Spisek knuty był skrupulatnie. Z obojętnym wyrazem twarzy, tak, jak należy knuć spiski. Powolutku wyznaczać punkty do zaliczenia i skupionym być tylko na kolejnym ich odhaczaniu. Początek nie przysporzył w sumie spodziewanego oporu, ojciec powiedział no dobra już pod sklepem, do którego poszliśmy.

Mechanik zdążył z przeglądem i wymianą amorów na dzień przed wyjazdem. Przyjaciel mechanik rzecz jasna, bo do innych nie ma sensu zaglądać. Auto pruło więc znakomicie i do tej pory wdzięczności nie zaznało, sól morska na szybie dalej kąsa, chociaż Dolny Śląsk mamy pod kołami. Wielkie dziękuję posprzątam jutro.

Święconkę z malowaniem jajek zaczęłam od podejrzliwego ochroniarza w sklepie, który się czaił za regałem i podglądał, jak obieram cebulę. Metodycznie podążając za planem, obrałam spory worek łupin, przecież nie ma sensu jaj w chemii moczyć. Spotkaliśmy się u mnie przy pizzy i opowieści o duchach, z Moną Lisą o pięknych włosach, która jest prawdziwą Kobietą. Nie wiem, nie mam zbyt często do czynienia z miękką pięknością o złotych lokach - ta, odwiedziła mnie niespodzianie a chcący i bardzo udoskonaliła wieczór jajeczny. Lekki popłoch nastąpił przed najazdem wiernych - godzina lania wody święconej była nam bowiem nieznana, a i ciepło wtulonego snu zbyt boskie, by schładzać. Na szczęście bezpośredni podgląd nóg wchodzących do świątyni pozwolił skazańcowi pobiec i złapać cenne krople na święconkę dla Mamy.

Obdarzona przez enefzet Mama, cięła twardzielkę do końca. Widać było, że perspektywa spędzenia świąt daleko od domu nie jest jej obojętna, a i radością zwykłą nie zalatywała, ale moja obojętność, tak ważna w spisku, podziałała na nią jak kubeł lodowatej wody w tegorocznego dyngusa. Wyprostowana z wzrokiem wpatrzonym w horyzont, odjechała pociągiem relacji Wrocław - Świnoujście, a nie machał jej nikt.

Patrząc na odjeżdżający pociąg ojciec, chyba już wtedy musiał wymyślić prezent urodzinowy dla małżonki. Z racji wspólnej, a skutej lodem pasji, kupił jej wędkarski kołowrotek, który zaraz po jajku został wręczony na kolanach, te bowiem wgniatały piach pod obrusem w kurczaczki.

I to już prawie koniec opowieści, podsumowania nasuwają się rozmaite i pewnie dla każdego inne. Nie tuliłam Mona Lisy, natomiast wszechobecna radość nie została zakłócona żadną bzdurą. Pomimo nie otrzymania rozgrzeszenia dostałam porcję boskości w rozświetlającym świt samochodzie, gdy o szóstej wybuchły mi głośniki allelują. Powstało i zaczęło się nowe, świat się skończył i wrócił niosąc trochę cukru, trochę soli. Jak fajnie.