biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Święta rozpracowane


fot. Gugu, operator skrobaczki - Teo

Dziękuję wszystkim za przemiły czas i za to, że remont holu się skończył. Za wiosnę i tulipanowe szaleństwo, skałki w Stolcu (hihi, ja wiem, jak to brzmi! Ale to nazwa miejscowości).
Za słońce, zapachy, spotkania. Za uszyte pokrowce.
Za wszystkie świąteczne życzenia, na które nie odpowiedziałam wierszem.

środa, 20 kwietnia 2011

Buzun


Szkolenia, wyjazdy, zatłoczony, zielony Wrocław. Oprócz hotelowego figo fago - dziewczyny na rowerach, sklep z materiałami przemysłowymi (rewelacja) i niebo niebieskie. Uświadomiłam sobie jakim intelektualnym niedorozwojem jestem, wśród planistów, którzy na co dzień zapełniają bazę metadanych plikami XML. Ale tzw. świeży luft w płuco przyjęty, wiem, że nic nie wiem i może kiedyś w notatkach znajdę Twój dom, drogi czytelniku, na ortofotomapie, a nie na zwykłym zdjęciu lotniczym.
Miły był powrót do domu, zerwałam się ze smyczy i poleciałam wywijając ogonem. Nowe kwiaty po drodze do mojego postnego jeszcze ogrodu, odwiedziny mamy, która ni stąd ni zowąd wskoczyła mi do samochodu, by późnym wieczorem buzuna wypić.
Jedziemy w nastrojach dobrych, rozmowa nam się tłucze od tego do tamtego, Stoper trzymany jest za mordę, coby nie wyciapał mi przetartych po latach plastików. Mijamy kolejne wioseczki, by skręcić na Manowce.
W bocznej uliczce widzimy kobiecinę, która siedzi na krawężniku. Mijamy ją, by za chwilę po krótkim trąceniu się sumieniami zawrócić i zapytać, czy nie potrzebuje pomocy. Kurzę na rozjeździe, jesteśmy.
Nogi w grubych rajtach, założone jedna na drugą. Głowa przechylona w bok, ręka przy uchu. A w ręce wielki, biały telefonik.
Mama otwiera okno, wesołe, rozgadane oczy patrzą na nas i wiejski babciowy głos rzecze uroczyście:
-CO?? - A nieee!
Zawijamy beczkę i jedziemy dalej skręcając się ze śmiechu.
I na wesołej fali działamy, bo przecież trzeba odbunkrować ten przybytek chaosu... od czasu do czasu rzucając przeciągłe COO??? A NIEE? i rycząc ze śmiechu.
Tuli-panowie od Joanny, sadzone w listopadzie są zaskakujące. Maj, który nastał w kwietniu - również. Nie, żebym narzekała. To całkowicie przyjemne jest:)
Wieczorem, zaklejonym fugą na brązowo, nie zostaje nam nic innego, jak podsumować ten piękny dzień drinkiem z palemką. I tak oto, moi mili, powstaje buzun, który przyrządza się tak:
1) Bimber od sprawdzonego pana majstra "na słoiku",
2) Chłodna herbata z cytryną z dnia poprzedniego,
3) Biały sok z czarnego bzu, czyli, inaczej mówiąc, sok z kwiatów.
Lać w ilościach dowolnych, pić kulturalnie.
W takich oto pięknych i niepowtarzalnych klimatach, poruszając wątki filozoficzno-plotkarskie, powstała moja druga mozaikowa robótka kuchenna, która kiedyś Wam zapewne pokażę.
Pozdrowionka!

niedziela, 17 kwietnia 2011

Henryków wieczorny




Cicho łazimy w podgrupach. Słowa się nie kleją, każdy węszy samopas w ziarnopłonie i zawilcach. Ptaszory gwiżdżą zachwycone ilością aparatów. Trochę późno na zdjęcia. Trochę poniedziałek w oczy zagląda.
Głód wypędza nas z zakamarków, tłoczymy się przy nieskończonym blacie
i brak fugi uzupełniamy okruchami chleba.

Zderzenia

Zawirowało kurzem w słońcu, albo ktoś zakręcił kalejdoskopem. Mam tyle obrazów, że sama nie wiem, do których się odwoływać i opowiadać.
Bo było wszystko.
Był rajd z Kamiennej Góry, przez Krzeszów, do Głazów Krasnoludków z całą masą Cystersów dookoła i ich, że tak powiem - spuścizną. Było zaginięcie Jody i gorączkowe poszukiwania. Były też wizje i szczęśliwe zakończenie.
Była babska przyjaźń, chłopięce tajemnice, bolące nogi i rozmowy. I słońce co mi strzaskało nos:)


Pani chce uciekać, ze słowami, że kwiatki ładne, ona nie.




Rumun w odsłonie :) Pies sportowiec - na zasadzie: jaka pani, taki kramik.






Joda jak się patrzy.

czwartek, 14 kwietnia 2011


- Mamo, a wiesz, że mała Mi ma tylko dwa humory?
- Mm?
- Jest albo wesoła albo zła.
Chwila ciszy i zaczynam się śmiać. To moje dwa ostatnie stany. Nie że smutna - na przykład. Albo jest pięknie, albo mnie trzepie.

- Ty jesteś Duża Mi.

Nagle słońce przedziera się przez chmury
- Widzisz, synu, to jest słońce.
- To o? :)
Wyjeżdżamy z kołtuna mgły która od paru dni nieruchawo wisi nad Manowcami. Wspominając lot do Szlonia myślę sobie że mogłam zostać pilotem. Chociaż to takie niepopularne ostatnio.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Era kaloryfera


inf.dla rozżalonych, że zdjęcie niepasujące do treści posta - powiększ łobraz i poczytaj

Pięknie jest, cudnie i nienormalnie. Normalnie, to było zimno, teraz, gdy wyłoniło się słońce, życie zaczyna się po trzydziestce. Moje zgrabiałe nożne palce, przymrożone jakoś pod koniec lutego - puściły soki.
Wczorajsza wycieczka i kolejne znaleziska cały czas drgają światłocieniem pod powiekami. Henryków. Moja Mekka. I nie chodzi tu może o względy histeryczno - pocysterskie, zabytkowo - budowlane, chociaż oczywiście też. Chodzi o drzewa.
Potężne nogi ziemi, wyłaniające się z niskich roślin runa pszczelo - trzmielowego, słodkie woale zapachów śliwek jak pantalony na grubym udzie. Koronkowe pantalony na nodze słonicy.
Zagrzebaliśmy się po uszy, przeczochraliśmy zakamarki kleszczowe, by dotrzeć do starych kamiennych mostów czy alei kasztanowcowej prowadzącej na stację. Mnogość chronionych gatunków rozścielona pod butem. Bijące się o miłość i spadające w dół ptaszydła kolorowe.
Dzika dżungla, z wymarzoną do spływów rzeką.

Czasem warto zajechać gdzieś od dupy strony.

Nie ma zmiłuj.

Wszystkie kafle dokoluśka odpadli. Nie wiem, na czym błąd polega, w każdym razie pierwsze podejście skończyło się na tarczy. Kilka dni gryzienia pazurów: albo klej niedobry, albo nie można kleić do płyty OSB, bo ta przecież jest czymś impregnowana i śliskawa. Dobre rady pana sprzedawcy, coby oną zagruntować potraktowałam jako dźwignię handlu.
Klej polimerowy do wszystkiego, co miał schnąć 60 minut schnie do dziś. Trudno. Jeden rządek będzie się chybotał.
No i w końcu poszedł w ruch klej montażowy, super klejący wszystko na stałe. W kolorze czarnym. Tuba podobna do opakowania silikonu, nasadzana otworem w pistolet. Raz dwa trzy, wchodzisz ty. Rozhuśtana dźwigienka odmawia, sprężyna nie sprężynuje, coś się dzieje niedobrego - wiadomo, 10-ty kwietnia.
Nie mogło się udać. Pyk i wchodzi, tyle że sam pręt w środek tubki.
Operacja ratunkowa, przybywają posiłki, moneta wsadzona w spód ma robić za tłoczek. Pflpsss i cała zawartość tubki wypływa bokami, klej jaki kolor ma - każdy wie. Ratuję się jak mogę, ale jest go wszędzie coraz więcej.
Rękawica - jest. Łyżeczka z długim trzonkiem - jest. Auto - świat w roli odbiornika odpadów.
I niby wszystko dobrze, tylko za nic z paluchów zejść nie chce i moja urzędnicza rola znowu nie wypada najlepiej.
Albo rybka albo pipka.




Fuga zaś ma taki kolor, że mam ochotę tego brudnego palca wsadzić doń i oblizać:)

niedziela, 10 kwietnia 2011

Fashion


Moda lat 40-tych to zakopywanie maszyn do szycia. Każda szanująca się obywatelka, czy to polska, czy niemiecka czuła oddolną, rosnącą potrzebę zakopania swej maszyny.
I tak, Michałowa Babcia Pola zakopała swoją przed Powstaniem, a nasza Niemiecka Babcia Dobroszowska zakopała swoją przed wyjazdem w głąb Rzeszy. Z tym, że jedna odkopała, druga nie. Michał to zrobił za nią.
Cały czas szukamy skarbu, a że możliwości są, więc szukać można ile wlezie.

środa, 6 kwietnia 2011

Trollingu c.d.


Sięgnę pamięcią wstecz dzisiaj, bo lata nade mną i co chwilę przywołuje obrazki rozmaite. Żółte ściany wspólnego pokoju, podzielony na kwadraty zielony dywan z malowniczymi plamami od atramentu. Dwie przeciwległe ściany zamieszkałe przez demony lat 80-tych z dwóch przeciwstawnych drużyn. Jedna z pacyfą, druga także z rozwianym włosem ale odwróconym krzyżem.
Łączył nas jedynie wspólny wróg; dni pozornego pokoju okraszone były wojną domową cichą i podjazdową.
Późniejsze nasze drogi spotykały się czasem na krzyżówce i albo było rondo, albo sygnalizacja włączała z dwóch stron na raz zielone światło dostarczając głupawki nigdzie indziej niespotykanej.
Odległość i lata świetlne pozwoliły nam się wreszcie zbliżyć, co brzmi dość paradoksalnie. Im rzadziej się widujemy, tym więcej ciepła dla siebie mamy. Mamy też dokładnie takie same dłonie, paznokcie i nadgarstki. Repliczki, jedna większa, druga mniejsza. I fajnie.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Poszukiwanie łosia

Oszałamiająca liczba zdjęć z samolotu będzie służyła na potrzeby własne. Jak już nie będzie sił do stawiania czoła chmurom i deszczom, odpalę sobie pokaz slajdów by stwierdzić, że tam, na górze, zawsze jest słońce. Ta wiedza naprawdę do czegoś mi się może przydać.
Ale wróćmy do łosia. Jest to zdaje się typowo marketingowy norweski chwyt. Zjeździliśmy masę kilometrów i oprócz tego na znakach drogowych, że niby uwaga, że niby występuje i wstępuje na drogę - nie widzieliśmy ani jednego. Trolli za to znacznie więcej. Poubierani w nieodłączne dresy, zaciekle uprawiający jakąś dyscyplinę sportu by przedłużyć swoje życie w nieskończoność.
Prohibicja i zdrowy styl życia niestety nikogo z nas nie zaraziły, pozostał słowiański polot i ułańska fantazja.
Poszukiwania trwały i trwały, by się w końcu okazało, że łosie jednak bywają.
Real foto na końcu:)


Wczesnoporanne polowanie na łosia




Zamiast łosia - widoczki z góry paralotniowej ponad Kroksta, która pod chmurami w dole je



Droga do Rjukan - gdzie łosie produkowały "ciężką wodę"



Uroczy stav kirke po drodze


Twarde dowody, że łoś jednak tu był.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Ziuuum


skrzydlo prawe /szszszsz/


skrzydlo lewe /szszszsz/

Jestem tu i nie moge sie powstrzymac od pisania, mimo brakow polskich znakow i kabla do prawdziwego aparatu, gdyz to, co mi sie dotad wydawalo okazalo sie byc prawda i od tej pory bede knuc, szukac, weszyc, by lataaaac!
Przy starcie piszczalam pod nosem z ekscytacji:) podbudowana pozniej najdrozszym ginem z tonikiem, jaki pilam, caly lot z aparatem przy szybie przerabialam konfiguracje morza, ladu, jezior i chmur.A i gacie weszly spokojnie do torby, gdyz plecak okazal swe podwojne oblicze.
C.D.N