biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

środa, 29 grudnia 2010

popołudniem



Moje mysli krążą wokół tego samego co rano. Czy pali się w piecu. I że trzeba wyprowadzić Bojsę. W tym nieskomplikowanym schemacie 2 rano 2 po południu jakby mimochodem toczą się w mojej głowie wielkie bitwy, powiewają sztandary i zwielokrotnione echo tysięcy słów przelatuje - by spokojnie wrócić do meritum. Jest jeszcze trochę żaru.

Pindryki


Doro miała rację. Jej kot przypomina Jowisza, mój - taką wielką nadętą rybę, albo balon.

wtorek, 28 grudnia 2010

Wczesną porą




Poranki i wieczory są mocno nocne, przedzieranie przez zaspy - ponurą codziennoscią.


Przypomniała mi się rano historia z Kamanem. Odległe to dzieje, jakby nie patrząc ponad...15 lat temu? Kolega kolegi, znany z kawałków nagranych na kasetę magnetofonową. "Ja jestem Kaman, uzbecki szaman, mój intelekt i spryt jest wielki, przypalam trawę, przygrywam reggae, jak brak mi szmalu sprzedaję butelki" oraz inny hit, który później, dużo później usłyszałam z ust niejakiego Maleńczuka, w ciasnej zatłoczonej piwnicy galerii:

„Rano budzik wierci świadomość

Zapalasz radio i zrywasz się.

Poranna wiadomość: W Chile znowu jest całkiem źle.

Jest środek dnia, wszyscy są w pracy

w radiu leci stary Vivaldi.

Przecież zwykły, zmianowy robotnik

Nie musi słuchać muzyki poważnej.

Siedzę sobie teraz i wpisuję w wyszukiwarkę tekst zwrotki, a tu proszę...(„Pudelsi”: Polityka kulturalna; tekst autorstwa „Kamana” z zespołu „Miki Mausoleum”). Czyli jednak taka postać istniała naprawdę, ciekawe, bo mam czasem wrażenie, że tamte lata osiadły niczym kurz na to, co się teraz dzieje, tylko od czasu do czasu jaki przeciąg wzbije ten tuman w górę.

Po jednej z wariackich imprez obudziło mnie masowanie stóp, nacieranie ich olejkiem z paczuli. Nade mną, a raczej nad moimi odnóżami, siedział własnie Kaman i opowiadał różne niesłychane historie. Taki flashback poranny.
Poszukiwania zaprowadziły mnie tutaj:
http://savagesaints.blogspot.com/2007/12/miki-mausoleum-byo-reggae.html

poniedziałek, 27 grudnia 2010



Posypały się ziemniaki. Dziura w worku, cerowana wielokrotnie, znów pusciła na szwach. Siedzę teraz i nie wiem, czy zbierać, z uporem łatać, czy kupić całkiem nowy worek. A do tego chęć, żeby je wszystkie naraz upiec i zjesć też niemała...

Powiąteczne popołudnie, pora dnia schyłkowa. Biorę się za książkę, dobrze, że jest o niczym, bo mysli krążą na zupełnie innych orbitach, choinka swieci, koty mruczą, pies ma zamknięte oczy. Kontroluje tylko czy szelest przewracanych kartek jest w miarę równomierny. Kartka - łypnięcie okiem.

A ja, z każdą kolejną stroną otwieram ikonki zdarzeń i znowu błądzę po swiecie złudzeń, który funkcjonuje w naszych głowach. Z zapalczywocią masochisty wbijam sobie widelec coraz głębiej w rękę, obserwując z boku jak wiele jestem w stanie wytrzymać.

niedziela, 19 grudnia 2010

Specjalizacja sowa




Miało być pięknie, wyszło jak zwykle. Sklejka 4 mm, klej do glazury, łupane i cięte płytki, no i skopana fuga - za miękka. Po wyschnięciu kleju - sklejka nieco się odkształca. Nic to, człowiek całe życie się óczy.

piątek, 17 grudnia 2010

BRAK ZDJĘĆ!

Płatam sobie figle migle, nie biorę aparatu z założenia, że cóż ciekawego można zobaczyć, przecież w tej gonitwie szkoła - praca - dom - zakupy nie da się wcisnąć krótkiej migawki! I mam za swoje.
Każdego dnia spotyka mnie cos, co wydziera mi z gardła okrzyki. Drę się w aucie, spokojnie, nikt mnie nie słyszy i kaftanu nie szykuje.
Za pierwszym poważnym zakrętem wyłania się kawałek lasu, za którym swieci słońce. Drzewa szatkują pomarańczową kulę, a ciepłe swiatło opromienia zimowe pola. Potem długa prosta, wiatr nawiewa skrzące złoto i jadę tunelem utworzonym przez wysokie zaspy. Do szaleństwa radosci dochodzi adrenalina, że jadę po lodzie, a czy cos jedzie z drugiej strony...nie wiadomo.
Kolejne zdjęcie, którego nie zrobiłam, to zaczarowany pagór, na którym wiosną rosnie najbardziej zielone zboże. Zima przeistoczyła go w sztormowe morze. Regularnoć fal znowu wywołuje ochy i achy. To niemożliwe, niespotykane, w kolorze różowej żółci! A ja? Nie wzięłam aparatu.
Ileż tych zdjęć w mojej głowie, nienamalowanych obrazów, leżą poskładane na półeczkach prywatnego archiwum. I nikt nigdy nie kliknie "lubię to". Bogactwo to? czy klęska?

wtorek, 14 grudnia 2010

wypieki rumieńce


Nieustannie dzień robi się krótszy. Przełączona na tryb nocny, w lekkim strachu z powodu awarii latarni nadwornych, siedzę i takie mazy robię. Postanowienie swiąteczne ukułam sobie. Takie motto na ten czas. Że muszę dawać. Ile wlezie. Z otwartej dłoni. Że jesli ta mysl będzie swiecić nad swiętami, które ustanowiłam w tym roku w zaspach manowcowych, to zniosę każdy zgrzyt, foch i nieporozumienia kapuciano grzybowe.
Mało czasu mamy, zaledwie jedną chwilę i szkoda go marnować.
Swoją drogą smiesznie to wygląda, gdy w całej wsi, o 2 w nocy swieci tylko jedno swiatełko nad moimi drzwiami. Jesli je otworzę zawita tuman białego sniegu. Jednostajne uuuuuu wiatrowe, troszkę groźnie, jakis zimny palec po karku czasem przejedzie. Aż się chce zapalić swieczkę w oknie.
Dziecko spi na górze, zamotane ciepło, zapalam swiatło co chwilę, bo szwendak walczy, a to szuflada, a to fefo.
W nocy to trzeba spać, a nie.

niedziela, 12 grudnia 2010

dziwna histaria







...o sarnu, który mordował ludzi.

Był sobie pewien saren - roiła sobie na spacerku moja głowa - który wcale nie był okazem łagodnosci. Wymierzał wyroki. Nadchodził zza białej góry ze spluwą w racicy, oko błyszczało mu złowrogo... Siadał na ambonie i strzelał nad ranem do idących na polowanie grubasów.
The end.

wtorek, 30 listopada 2010

palimy


Proszę państwa, ja żyję. Mało tego, jest coraz lepiej. Zaraza dostała w dupę, jeszcze zwalczam ostatnich uciekinierów, ale są bez szans. Moja wszechmoc ich wykończy, razem ze starą babcią dochtórką, która bez żadnych ceregieli wymacała mnie ostatnio jak szczeniaka. Jeszcze brakowało, coby rzekła ojtam ojtam. Potem opowiedziała o swoich najlepszych przypadkach i wysłała do domu.
A w domu jedynym i najważniejszym zajęciem jest teraz spalanie lasu. Czwartą zimę go palę. Ciekawe ile drzew szumiących wypusciłam krematoryjnie w niebo. Biegam na zmianę w tej krótkiej sztafecie, gdzie jedynym celem jest podniesienie temperatury o kilka stopni.
To niemożliwe, że gdzies na tym swiecie są elektrociepłownie, które zapewniają ludziom suche skarpety na rano. Bez całej tej otoczki zimowego kompleksu palacza (tak, jest ponoć co takiego) zima nie miałaby sensu. Albo to, czy pług przyjedzie. Pług przyjedzie, to pojadę do pracy, nie przyjedzie - nie pojadę. Zima. Proste i czytelne zasady. Twarde zasady. Jeszcze mnie nie pokonała, choć nienawidzę jej wciąż tak samo.
Dzwoni telefon z życzeniami dla Michała, jedna kreska zasięgu, więc nie ruszać póki działa, lekko palcem na głosnik i już słyszę szczebiot cioci, jak to fajnie, że snieg i że na sankach pomykają.
- Taaa - mówi moje dziecko - ja na sankach to drewno wożę.

czwartek, 18 listopada 2010

Proszę wyciągnąć się na leżance


Spię.
Aktywnosć w ostatnich dniach dziwnie zmalała, po powrocie z pracy ruszam dziarsko do pokoju, szybko zmieniam spodnie na eleganckie - do leżenia. Pewnie przez antybole - tłumaczę się łaskawie, wybaczam sobie i pieszczę snem. Trzy godzinki, dwie, później wieczór jakos zleci z nogami na stole i książką pewnej Rosjanki, która opisuje historie różnych ludzi widziane oczami niejakiego Nikity. Opuszczone miasta, ostatni kurs pociągu, spanie na ławkach i zupełna beznadzieja. Matuszka Rasija z kartką za szybą kiosku o tresci "Poszedłem łapać Bin Ladena".
Trochę się boję.
A trochę chowam głowę w piasek, do walki ostatecznej jeszcze nie dojrzalam, kopii jeszcze nie podniosłam. Przez weekend muszę zebrać siły i całą swoją wolą strzelić jej w kły. I to tak, żeby nie było powtórki. Pełen nokaut.
Dopóki sobie nie uswiadomię, że pragnę jej smierci, będzie się panoszyła.
- Proszę mnie mysleć źle, może jeszcze ją złapiemy. No to łapmy...
Ozdrowieńcze uhuhuhu moich bliskich wspiera.
Do bojuuuuuuuuuu..........

poniedziałek, 15 listopada 2010

O dwóch takich, co ukradły Śnieżkę














Letni wiatr na szczycie góry, głupawka zaprawiana wielorako, a przy tym tak cudne porozumienie duszów, że szkoda gadać, bo chyba wygadane wszystko co można:)
Dzięki, Katerina, za to, że jestes!
A do tego marsze nocne w potokach, odszukanie scieżki i bardzo pożywna i zdrowa...wódka Absolut. Ale o tym na spokojnie, bo póki co jeszcze wiatr mi swiszcze w uszach.

środa, 10 listopada 2010

czary do wiary


Zima rozpieszcza. Czary przyniosły niespodziewany efekt słońca rozpinającego mi kurtkę, odmotującego szalik z szyi. Do tego nieoczekiwane wolne dni dadzą mi czas na posadzenie tej masy cebul tulipanowych od J. Tulipany w listopadzie. Brzmi nieźle. Sam fakt wykonywania prac ogrodniczych w listopadzie jest niezły.
Niektórzy pukają się w czoło, bo kolejnym daniem z dyni jest zupa. Miksowana z dodatkiem Garam masali. No i muszę przyznać - jest niezła.
Ekscytuję się jakby nieco. Na horyzoncie widzę wiele ciekawych zdarzeń, które nastąpią. Jutrzejsze bębniarskie swięto narodowe w stodole lub w jelczu ogórku z kozą grzejącą wino, sobotnia noc gdzies między kamolami karkonoskimi, do tego wszystkiego czary czary do wiary.
Oooj, nie zwariuj, nie daj się poniesć! Zakład o stówkę, że przyczaję się z boku jak indian:) i będę chłonąć ludzkie życie w takim natężeniu, że serce może pęknąć. Uważaaaaj, uważaj, nie daj się poniesć.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Ja Wam mówię dobrze jest


Uznajmy, że jest naprawdę dobrze. Powtarzając, dwie nogi mam, dwie ręce mam...Zdjęcie znalezione w necie ubawiło mnie z rana. Wypisz wymaluj ja. Niby luksusy, ALE :)))
Nic mnie nie złamie, jak witka wierzbowa będę se hulać na wietrze.
Pomyslnosci wszystkim! Heeej!

Dyniam


Cudowny weekend. Dziecko odesłane na przymusowy luz u babci, zostaję sama w domu, z trzema dniami do wykorzystania. Plany piętrzą się w głowie,ach ileee czaaasu! Zastanawiam się, co będę robić i już wiem. Pójdę spać. Tak, to rzeczywiscie fantastyczny pomysł, może się trochę wygrzeję, wykuruję, moze mi zmarszczki się rozjadą w niebyt. Zapadam w siebie o dwudziestej i spię 12 godzin...
Budzę się w sobotę i ogrom możliwosci mnie oniesmiela. Postanawiam nic nie musieć, niczym się nie spiąć i niczego od siebie nie wymagać. Płynę.
Ziębicki ryneczek, mydło i powidło. Zakupy dotyczą głównie zwierzaków, chociaż i ja cos z tego mam. Haa, wizyta w lumpeksie przypomina grę na fliperze, pyk, pyk, pyk, kurcze, ile punktów!
Powrót do domu, Saxofon mruczy zadowolony, a mnie się chce jajek. Na sniadanko. I chce mi się dyni! Bo Siostra Łańcuchowa zapodała temat tak miażdżąco, że muszę ją natychmiast mieć i już.
Pytam pani z jajamy o dynie. Aaaa, w Skalicach swinie majo, to dyniami karmio.
I tak, dzięki dyniom odkryłam kolejną perłę dolnosląską, piękną kapliczkę z XVIII w.
Perły przed wieprze!
Jacys ludzie stoją w otwartej na oscież bramie.
- Dyni Pani chce? A to proszę! Proszę! Na ziarenka, tak? Nie? Do jedzenia? Do jedzenia, mówi pani... Bo ja to swiniom daje!
Maszeruję z dyniami o swińskich ogonkach, szczęscie mi kapie z zębów wyszczerzonych na ołowiane chmury gnane nad pagórami, na kapliczkę, na Saxofona, na Skalice i cały mój mały swiat.

Czerwono jest gorąco jest



No i jak w tytule. Do wszystkiego można dotrzeć pokrętną cieżką, jakby było prosto - nie byłoby fanu. To jak grzyb znaleziony w gąszczu swierkowym.
Zimna łazienka? 6 stopni na plus w zimie i odwieżający zefirek na mokrych plecach? I z tym w budownictwie można sobie poradzić, nadając scianom kolor meksykańskiego słońca.

środa, 27 października 2010

Trzaskochrobot


Gniew się wreszcie pojawił.
Na początku było lekkie niedowierzanie i trzymanie twarzy w ryzach, żadnych pochopnych skurczów, żeby dziecko nie przestraszyło się jeszcze bardziej.
Facet który wysunął się zza kierownicy był wielki i zły. Zrobiłam się małym pudelkiem, który niechcący się posikał na dywan. Cóż. Ewidentnie wjechałam mu w tył. Mea kulpa, mea kuuuulpa, nie wiadomo, czy wiać w tą łąkę za rowem, czy co. W końcu nadchodzi stan całkowitego opanowania, działam jak automatyczna lalka, tak, jeśli pan sobie tego życzy, oczywiście zadzwonimy po policję. Myślę sobie, co tam, niech.
Pani na pewno chce tą policję? Miły głos pana ze słuchawki daje mi wyraźnie
do zrozumienia, że to głupi pomysł.
Ja, to i nie chcę, ale pan w którego trafiłam - tak.
Pan, w którego trafiłam ma kuzyna, który wyskakuje z prawego fotela i załatwia wszelkie sprawy z policją, tłumaczy za tamtego wszystko, co tamten chce powiedzieć, jakby samemu mu się nie chciało, jakby tamten był w rzeczywistości kierowcą. A przeciez nie jest. Okazuje się, że jest lekko przygłuchy.
Może i dobrze, na pewno świetnie, bo gdyby nie był, dokładnie by usłyszał, jak zagapiłam się na faceta z dwoma dużymi psami, owczarkiem i czymś na kształt, jak powoli odwróciłam za nim głowę przejeżdżając, jeszcze mi te ogoniaste zady falują przed oczami. Usłyszałby może jak wracam spojrzeniem na szosę i metr przed sobą mam tył Astry i zginającą się szybko moją własną czerwoną maskę z naklejką pędzącej na miotle czarownicy w kolorze yellow tree.
Trzaskochrobot.
Nawet nie sądziłam, że Suzi jest taka stara. I po takim kiepskim liftingu. Że wypełniona jest niczym cycki Dody pianką poliuretanową, rdza zjada w cieńkie płatki blachę, aż się sypie.
Tak jakoś nieciekawie, eeeech, szkoda, tyle fajnych chwil mi to autko dało, w takie szuwary zawlekło. Zimą przedzierało się przez śniegi paląc jak wytrwały rasta bez zarzutu.
Z drugiej strony oprócz smutku pojawia się wzruszenie ramionami – to tylko rzecz. Było nie ma, spoko, będzie.
A potem tupanie nogą, jaaaaaa? Czym ja teraz się z domu wydostanę?! Królewna ciska błyskawice, rąbie drzewo oszalale (ukelele:) i mówi głośno: Ja chcę samochód!
Na zakręcie pojawia się Szybki Peżo. Ma jeden fotel przymocowany dobrze, blachę w środku, wyprute bowiem zostało z niego wszystko, co damskie i przyziemne. On ma być lekki i pruć.
I pruje!
O 6.45 odpalam w ciemnej dolince i słyszę jak sąsiadom szyby w kuchni dzwonią i szklanki w kredensie podskakują. Niczym dźwięk okrętowego sygnału niesiony mgłą przez port startuję do roboty i z jednej strony szkoda mi kasy na paliwo, z drugiej niebezpiecznie fika diabeł na zielonym trapezie. Wyskakuję na trójce z górki z lekkością pasikonika. To się chyba nazywa z angielska FAN. Mam Fan jak diabli!
Ściszam lekko pod urzędem, przemykam chyłkiem, śmiać mi się chce, że taka blachara ze mnie.
Na medal.
Zaraz jadę obejrzeć samochód dla mnie. Troszkę się zdaję na zdanie chopa, ale co chop, to chop, jakbym jechała po włóczkę, zabrałabym Mamę.
Potrzebuję teraz kogoś, bo samopoczucie jest na etapie embrionalnym. Zwinięta w kłębek chcę być w czerwonych wodach trzymana za półdupek troskliwą dłonią. Nie ma we mnie nawet odwagi do decyzji, do wyboru koloru. Będę miała zapewnione zdrowe kobiece czerwone auto, a nie moją magic-corollę w kolorze green, do której po rozłożeniu siedzenia wejdę z karimatą i spędzę noc na parkingu w górach.
By o świcie przemyć oczy wodą ze strumyka, lub z trawy zdjętej i usiąść leniwie z kubkiem kawy w łapie. Przeglądać mapę.
Jak się ma marzenie do rzeczywistości. Na co mi potrzebna Corolla na dojazdy do pracy. Jak żabie rower. Bez sensu. Musi to być mała pierdziawka. A co z marzeniami? Marzenia malują obrazek w myśli, bo rękom się nie chce.

Przymusowe siedzenie w domu spowodowało wzrost owocostanu mozaiki. Jeszcze tylko dwa liście. Potem obsmaruję to po swojemu i może zrobi się cieplej. Co z tego. Czerwony i tak nie załatwi sprawy okna, z którego złowieszczo chucha na moje mokre plecy zima. Czai się od północy, za domem, światła tam nie ma, jest wilgotny mur okalający kościół. Mieszka w nim sędziwy Mursz.
Mursz, to generalnie ciepły i miły facet, ręce ma dosyć miękkie. Ale towarzystwo tej wrednej jędzy mnie wkurza. Muszę wymienić okno, chyba że zamknę dopływ powietrza i po prostu nakleję jakąś szybę z zewnętrznej strony. I tak jej nie będzie widać, bo szybki są mleczne. Tylko jak. Jak.
Plączę się w zeznaniach. Nie mam koncentracji, myślę niby o tym, co mam zrobić, ale chaos mi zaburza pole działania.
Chciałabym taką Corollę.
Karola. Tojota Karola.

poniedziałek, 18 października 2010

Ruchome pieski


Dzisiaj być może M. wyjdzie ze szpitala. Chodzi mi po głowie parę dni zwolnienia, cobym mogła z nim posiedzieć w domu i podtykać mu dynię pod nos - smażoną. Żebym znalazła trochę czasu na poskładanie mysli, ułożenie kolejnego mozaikowego liscia.
Zbieram się do napisania CZEGOS większego, przeleję na klawiaturę taki stek wymysłów, że wszyscy dostaniecie niestrawnoci. Przy czym wcale nie obiecuję.
Wczorajsze spotkanie w Nowinie bardzo bardzo. Pogadałam, nareszcie pogadałam w taki sposób, że mnie to ucieszyło i cos wniosło w plątaninę zakrętów. Za rzadko mam takie spotkania, ostatnie w Łańcucie, mysli wypływają z głów, łapią się łapkoczułkami i sobie bujają spokojnie, a powietrze trzeszczy:)
Zbieram się przed wymarszem w góry i wieczorami wyję do księżyca przy mej niebieskiej gitarze ...W dworcowej poczekalni, na stacji PKP, lubię posiedzieć czasem, bo gdzie lepiej siedzi się...
Splinuję, czekam na złapanie oddechu. Potrzymam go w sobie przez kilka sekund i wypuszczę powoli aż z przepony.

czwartek, 14 października 2010

Kaprawa Zdzicha

A pani wie, że pani tesciowa to jest straszna? No jakżeszmożna o taką babę się potykać.
Nabroiło się, co nie? Nawrzeszczałam i z wzajemnoscią. Teraz mi ciężko w serduchu, chociaz czuję, że racja po mojej stronie była. A tu obraza majestatu i nieprędko się samo naprawi. Foch będzie trwał, ja się będe kurczyć, aż się stanę zupełnie malutkim robalkiem do zgniecenia obcasikiem. Chitynkę szlag trafi i łaskawosć wymieszana z satysfakcją znowu przywiezie mi zupę. Spokojnie, przeczekamy.
Jakby tego było mało, zmogło mi dziecko w sekund pińć i musiałam szybko startować do Ząbek do szpitala. Pierwszy raz szpital mnie przytulił, o zacna służbo, tym razem nie zamazałas mi widzenia brudną scierą. Miła obsługa, wenflon w łapkę bez majtania odnóżami jak zazwyczaj.
Co-ponad-to. Zmartwienia spidują do działań, zalałam betonem 2 dziury w łazience i wysmarowałam sciany gruntem. Dobrze jest nie lecieć na ładne opakowania bo w czarnej d... w Castoramie można bukłak gruntu, który pod inną nazwą sobie mieszka, wyrwać za 8 złociszy. No i się ciapie, bo zima idzie, a jak nie pomaluję łazienki na czerwono, to mnie wnet zamrozi na amen.
Jemiołucho, gdybym miała jak nie mam zdjęcia suszonych jabłek które wczoraj zeżarlim z Michałem...tobym je pewnikiem wkleiła. Zostały w domu (zdjęcia). Musze narobić ich (jabłek)cały milion, bo przerosły moje najsmielsze oczekiwania smakowe. Czy to czar złodziejskich poczynań, czy lekki powiew dymu podsufitowego - ech, zaczyna mi slina na klawiaturkę kapać, wycieram postulatem, ludzie suszcie jabłka i zęby w umiechu, życie się kurczy.

niedziela, 10 października 2010

Nie do wiary




Jadąc do Doro szukałam dla Niej czego specjalnego. I znalazłam. Na targu staroci, jeden na milion, gliniany garnek do pieczenia ziemniaków w ognisku. Kupiłam i pognałam do Łańcuta, wioząc skarb zawinięty w furę gazet, coby brońbosze.

Doro - jak to Doro:) ucieszyła się, bo garnek fajny i tego no, trendy.

Ostatnia sobota, szybkoporanny wyjazd tu i ówdzie, bo skaszanił mi się bojler - nówka funkiel dwulatek. Nic nie załatwiłam i tyłek w zimnej wodzie chlapię, ale za to...na targu staroci znalazłam drugi na milion garnek...identyczny z garnkiem Doro.
Ja nie wiem, albbo Niemcy nic innego nie robią poza lepieniem glinianych garnków i jest ich w tym porządnym kraju cały milion, z którego my mamy dwa gary, albo...

piątek, 8 października 2010

Przyjaciele bliżsi i dalsi






No i wydawać by się mogło, że przyjaciel, to taki ktos, kto Cię nie rozczaruje, a jesli już, to palnie po prostu jaką wtopę, potem sprawę wyprostuje i gra muzyka.
Ale czasem wcale tak różowo nie jest i zaiste powiadam wam...że istota z twarzą zamienioną w emotikon bywa dużo bliższa. Nie ma co.
Trzeba uważnie się rozglądać wokół siebie, żeby czasu na pierdoły nie tracić. Tyle dzisiaj ode mnie.

środa, 6 października 2010

życie zaczyna się po dwudziestej

Zachowuję się nieprawidłowo, wbrew wszystkim zaleceniom specjalistów. Gdyby zacząć od szóstej rano, spokojnie można uznać, że jest to okres drzemki, która w półświadomości leci aż do dwudziestej właśnie. Machinalne przekładanie stąd tam, wykonywanie tych samych rutynowych czynności. Na drodze porannej mijam co dnia te same dziewczynki idące do szkoły, dzisiaj brnęły przez gęste mleko mgły. Liście bieluni zważył mi pierwszy mróz, pozostały poprzechylane konstrukcje najeżone kolcami owocostanów.
Leci sobie taki dzionek, leci, około 17 oczy opadają i trzeba je podeprzeć kawą...Zaczynam się ożywiać stopniowo, by nabrać wieczornego wigoru. Szybko dziecko spać, na pewno jesteś zmęczony, musisz być zmęczony! Więc kładź się prędziutko, a mamusia tutaj...posprząta?
I zaczyna się! Jak stara szczurzyca Emma zaczynam ruszać podejrzliwie wąsiskami, szur szur z kąta w kąt, w kapciach po strychach piwnicach. Przewalanie kartonów i wzbijanie kotów kurzu, sporadycznie w szczelinie jakiejś znajdę niebieski koralik. Bujam się kolorowo, coś zmaluję, coś przewrócę, dostrzegam jak kot więcej rzeczy w ciemności. Strzępem rozsądku zmuszam się do pójścia do łóżka, ale wahadło jeszcze rozhuśtane, tik tak przewracają się strony książki. A ciekawa jest jak rzadko.
Tylko dlaczego koty śpią?



poniedziałek, 4 października 2010

Toro d' Oro




Najpierw pojedyncze zdania, uśmiechy, podsyłanie sobie linków. Potem podchodzenie bliżej, domyślanie się siebie, podglądanie światów na tyle, na ile druga osoba pragnie na to pozwolić.
Rodzi się pytanie, czy to, co zaczyna się wyłaniać ze szklanego pudła to rzeczywiście ta miła dusza, czy może czyjaś piękna kreacja kryjąca za sobą błoto.
Chęć sprawdzenia wyrosła nagle, w potrzebie drugiego Człowieka.
I spotkanie. Delikatne wysuwanie czułków, obserwacja kątem oka. Dumna wartościowa Doro, powściągliwa i delikatna w słowach. Chłonę jej świat, zdumiewa i raduje obraz, który się rysuje. Ten materialny świat wokół niej, tworzony przez jej rękę. Według jej gustu.
Tak! Pasuje jak ulał! Cieszy prawdziwość intencji, czyste spojrzenie. Przekazu nie zakłóca żaden tik ani tembr głosu. Spacerujemy, jesteśmy sobie. Jesteśmy sobie bliskie.
Wieczorny szał zrywa woal grzeczności, łzy głupawki zamazują obraz. Znowu wspólne fale radują.
Pajęczyna wiążąca ludzi w jednym języku mówiących ma teraz jedną nitkę przeciągniętą mocno na południowy wschód, aż na Podkarpacie. Nie ma obawy, że ją zerwie nieuważna twarz, linka jest cieńka, ale mocna. Łączy Wrocław Główny bezpośrednio i bez komplikacji z Łańcutem.

wtorek, 28 września 2010

Cisza


Wszyscy zamilkli!
Pouciekali do swoich kątków i każdy struga własne życie. A ja tu siedzę przy telefonie, minuty odliczam, w komentarze kukam, nooooo, żeby wreszcie ktos.
Są takie momenty, kiedy owszem, znajduję własne zajęcie dla mózgu; bardzo to lubię zresztą, brak chęci posiadania kogokolwiek jest dla mnie arcyważnym stanem. Piękną wolnoscią, gdzie zgodnie z założeniem jestem samotną planetą - ale pełną. Kulą bez żadnego ubytku, żadną połówką pomarańczy, czy innym niedokończeniem.
Takie chwile jak ta, kiedy gorączkowo się rozglądam, szukam lustra w czyichs oczach są bardzo destrukcyjne. Jak ssanie w żołądku i zapychanie go czipsem z czekoladą.
Nie pozwolę na swiergolenie nieistotne.Przeczekam.

niedziela, 26 września 2010

Kraina smoka












Jest ciemno, rozpadało się na całego. Szybko po powrocie rozpaliłam ogień, powiało ciepłem na wyprane ubrania. Odpoczywam, w sąsiednim pokoju mały chłopiec śpi, pewnie jeszcze mu nogi chodzą, czerwień z żółcią miesza się akwarelą w mokrym lesie.

Los płata niespodzianki. Spotkałam po 10 latach przyjaciela od serca, znów nam drogi niespokojne zetknął nieprzypadek. Jak bardzo się cieszę. Zanim znikniesz, zanim gdzieś do ukochanej Indii Cię poniesie, znowu przez moment jest Jacqeline i Doctoooor !!! z przedstawienia na jeleniogórskim rynku przed nasza erą.

Spacer poszukiwania spokoju zwieńczony sukcesem, pudełeczko znowu się otworzyło – tym razem bez zbędnego focha. Jak mi dobrze tam jest. W tej ciszy nieludzkiej, przestrzeni bogatej w skarby.
Będę wracać ile można tylko, zakochanie moje osiąga szczyty. Nie da się bardziej wyidealizować tej miłości.