biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

wtorek, 27 września 2011

Tak tak tak....


Dokąd mnie ten wybór zaprowadzi - nie wiem. Survival zimowy z pustką na okrasę. Jedno smutne wyobrażenie goni drugie, a przecież zgodnie z sercem. I nie. O rozumie zapomnij.
Wierną sobie być? Tak.

niedziela, 25 września 2011

Insza'la'

Moi drodzy dalecy, tarasik, stoliczek, woda w dole ciurka, suka promiennym bursztynowym okiem się śmieje. Nieśmiały elegancik zaległ był w słoneczku, reszta stada w rozmyciu.
Dziecię poszło do kolegi.
Zakupy po czeskiej stronie, to co u nas za 40, tam o połowę taniej. Wyśśśmienicie. Dosssskonale. Jedziemy z Kejt. Szczypluteńka, filigrnowa kierownica. Po zakrętach ziuuuuuu.
Widzimy w ciemności Broumow, ze swoimi magicznymi klimacikami. Uliczki brukowane i latarnie odbijające się żółto w każdej kostce. Wędrujemy przez chwilę rozmawiając.
Bo my z Kejt generalnie rozmawiamy sporo.



W dole maszerują turyści. Z kijami. Jeeeeee, fajnie, gdyby odbijali się na tych kijkach, i unosząc obydwie nogi do góry - skakali tuż nad stawem. A tak, dziarsko zajmują w krąg miejsce przy ognisku. Rumun bada sprawę z podniesionym ogonem.
Jesteśmy na wczasach, w tych góralskich lasach, w promieniach słonecznych kifukifu.

Pigwa twoja.
Piękna, twarda, jak burak. Trzeba ją obrać, pokroić i zagotować w wodzie z cukrem i cytryną. Następnie dolewamy whisky.



Ze swoimi piksami spożywać nie mogę, ale jak już skończę czekał na mnie będzie antał pigwówki. I nie będę wychodziła wcale w muklukach na śnieg. Bo i po co.
Słońce grzeje mi w kark, a ja słucham tego ciurkania na role, wątłych rozmów turystów i śmiechu tego pana co właśnie, i nie widzę go, ale go sobie wymyślam.
Bardzo dużo sobie wymyślam. Tworzę byty, w których tak mi się fajnie przebywa, że odbieram potem wszystko przez pryzmat tego, co w myślach.
Ile ludzkich głów na świecie, tyle różnych światów, jak to możliwe, żeby z kimś tworzyć jedność. Bzdoora:)
Ale mi się fajnie tutaj siedzi.Przestrzeń pyka.



Bojsa, proszę teraz nie zaczepiać Pukla, on ma ważniejsze sprawy teraz. - powiedziała Kejt.

piątek, 23 września 2011

o zwierzach nie wiadomo który raz



A wariatka tańczy, wiruje wokół stołu jak jakiś popieprzony sputnik. Koty podniosą czasem zaspaną powiekę i śpią, ja czytam o wyprawie Kingi Choszcz przez Afrykę, a ta dalej, pod moimi nogami i merdu merdu, wachluje ogoniskiem. Nigdy więcej nie będę miała psa. A już pseudoowczarka na pewno. Kiedy wydaje ci się, że już będzie spokojnie, podchodzi z zaczajki i mokry nos ci w szyję pakuje. Paszła na miejsce. Na miejsce! Skuli uszy, łeb pochyli i idzie trzy kroki, skręcając znowu do koluśka, a nie tam, gdzie zapiesek. Kiedy natknie się wzrokiem na wyciągnięty w jej kierunku palec spuszcza wzrok i ewentualnie wskoczy na leżankę; czekam kilka zegarowych tiktaków i hop! Znów jest na podłodze, podkręcając mnie dalej.
Jeśli pies jest odzwierciedleniem swego pana, to nie zadawajcie się ze mną.
Fiolka nie chce zaakceptować Sziwy, nawet z jednej miski nie zje. Gdy tylko małą pojawi się w zasięgu wzroku - wygina się w łuk i syczy.
Tato Benio jak zwykle ma w nosie.

poniedziałek, 19 września 2011

Kocia wiara


No nie mogłam jej się oprzeć, po prostu. Matkama wielkie oczy zrobiła, wskoczyłam w tą niebieską toń niedowierzania i potępienia - na co Ci koza z kawałów?
Teraz jest tak. Bojsa koniecznie chce zamemłać na śmierć, Fiolka jeży się i z prychaniem wyeksmitowała się z chaty, jedynie Benio, poczciwy, cieszy się, że miska pełna bardziej.
A nowy nabytek (nazwano ją Szila, by przez Sziwę dojść do polskiej wersji Siwa)jest rozkosznym kłebkiem, mruczącym w niepogodę. To na skórki, Mamo, na romantyzm.

jakość zdjęcia nie zadowala mnie również

Stary Koń i morze


Przeczytałam sobie Kasiowy wpis o nadchodzących smutnych latach, jesiennym łupaniu w kościach, zimowym łamaniu kości, powolnym rozkładzie kości, przemijaniu, smutku i samotności. A nie! pomyłka, to o jechaniu na rowerze było:)
Wcześniej, podpis składając, zagadnięta byłam o zdrowie przez kolegę. Jak się czujesz? E, no wiesz, tak sobie. - No bo już lepiej wyglądasz, wcześniej byłaś bardziej blada. I tu chęć przemożna mnie ogarnęła wylać z siebie, że nie ma racji, że ja wręcz umierająca jestem! Wczoraj mnie strzykało kolanko, dzisiaj jeszcze nic, ale pewnie później piszczel prawa da o sobie znać muleniem. Chłopak chciał dobrze, zauważył być może jakąś zmianę, a ja mu LU! Wiadro zimnej wody na łeb.
No i takie wnioski kury nioski. Tak se będziemy mieli, jak se wymyślimy. Od czasu do czasu zdaje mi się zapomnieć tą piękną prawdę; wiara w to, co nastąpi i mimochodem wypowiadane myśli mają moc twórczą i za parę obrotów wokół ziemi, przelecianych z wiatrem po pustkowiach się sprawdzają.
Podczas jednych z przeuroczych majowych najazdów roztoczyłyśmy z Joanką wizję o tym, jak to kiedyś w Manowcach będzie. Gospoda "pod Złotym Wężem", wewnątrz Indianka z dwoma długaśnymi siwymi warkoczami (muszę zacząć zapuszczać), suszące się u powały zioła i trunki nalewane do przetartej szmatą szklanki. A, zapomniałabym o przepasce na oku, bo ta Indianka ślepa na jedno była. Lokalizacja przykościelna - najlepsza z możliwych. Tzw. alternatywa dla ukierunkowanych na szamanizm. Itede itepe, możnaby rozciągać wizje o wizje, chodzi mi o jedno.
Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu.
Nie labidźmy więc. Takich jak my jest mało, a może być mniej. Nie wolno nam do tego dopuścić i stać się jedną z tych, co laską wali studentów przy wsiadaniu do tramwaju, by zająć pierwsze miejsce za motorniczym:)

niedziela, 18 września 2011

przy Lądek






Jak ja mam w domu siedzieć, jak świat wokół mnie rwie i wzywa.
Po co mi trzeci kot?
Dlaczego wybory moje, jakby im się tak pod lupą przyjrzeć, są takie niewiarygodne?

Wylądowaliśmy tu w poszukiwaniu liści. Oczywiście ani jednego nie zerwaliśmy, płynąc przez czas malowniczo i od niechcenia.
Uwielbiam się przemieszczać przez małe miasteczka. Z zapachami z bram, panem ciągnącym wózek, spalonym kościołem. Mostem z przechylonym Nepomucenem.I arboretum bez wielu gatunków drzew.
Pięknie zmarnowany dzień - jak to określiła Gugu.

Malwiny


I oto nadeszła pora
czernienia traw zżętych
pozostał za nami
kosmos jesienny
przyszło nam u drogowskazu
z napisem "donikąd" stanąć
a w nas słowa jak ptaki zmoknięte
a w nas myśli strachliwe jak zając


I tak dalej i podobnie, kto chce nasion malw dostarczonych przez pocztę polską - palec do budki. Rozsiejmy duch Niemca po naszym pięknym kraju. Na pohybel stereotypom - o właśnie, na pohybel i jeszcze nietolerancji też.

czwartek, 15 września 2011

Zasłałem łóżko


Zasłony opadają, nie wiadomo, co zrobić z nagle odkrytym oknem. Pewnie trzeba by je umyć z kropek po muchach, otworzyć na oścież i przewietrzyć wnętrze. Moje jałowe próby wczoraj osiągnęły punkt kulminacyjny i jesteśmy na etapie wnikliwej obserwacji - co dalej. I nie wiadomo, wóz, czy przewóz, ale jakaś wewnętrzna ja mi podpowiada, że prawda lepsza niż przyzwyczajanie się, wygodne siedzenie, separacja marzeń od zdarzeń.
Eee, no tuś pojechała; marzenia mają ciągnąć przemiany, koło czasu ma przynosić nowe-lepsze-inne.
A czy się uda? Wszak zima idzie, słona to cena za wolność. Jak już będę wiedziała, czy na pewno jej pragnę, to się stanie.

Leć Andrzej, leć


Ci Górole to jednak zdolne chłopaki są, słucham sobie pana tegoż i mie się podoba.

środa, 14 września 2011

Trawa śniadaniowa


Świeża trawa dla Konia coby się pożywił na obczyźnie. Pisz codziennie chociaż kawałek, bo to mnie tu pomaga. No to naści, grzebu grzebu, będziem konika paść wieściami z naszej pięknej ojczyzny.
Melduję, że w kuchni pojawiły się myszy,co niechybnie jest znakiem nadciągającej zimy. Ślady przestępstwa stwierdziłam na talerzach w kredensie, w postaci dwóch, pionowo przyklejonych minibobków. Zagościł też jakże charakterystyczny zapaszek. Popatrz, dwa koty w domu, leniwce upasione, a ja znowu będę zakładała zwiędłą kiełbasę na drut i czekała w napięciu na gwałtowny strzał zza szafy. Potem w gumowych rękawicach, odchyliwszy głowę maksymalnie w tyłobok, jednym okiem kontrolując sytuację na polu walki, będę ściągała truchełko i rzucała je w paszczę rozdartych wywłok ocierających się o nogi w ekstazie. Ale może to dobrze, może występując w takiej roli stoję na pozycji samicy alfa? W Srebrnej kot układał mi myszy na wycieraczce. Tutaj to ja daję kotom myszy. Dobra pani.
Straciłam zacięcie do jakichkolwiek prac domowych i mam problem nawet z włożeniem garów do zmywarki. Muszę poszukać jakichś ubogich krewnych, którzy dysponowaliby niechcianą aczkolwiek robotną dziewuszką, w wieku powiedzmy lat czternastu. Nieba bym dziecku przychyliła w zamian za ogarnięcie tego chaosu który mnie otacza.
O i jeszcze żeby była niemową. Aspołeczną niemową, dodam.
Znalazłam sobie kiedyś kobitkę do sprzątania, nie chodziło mi o wiele, zdjęcie z krzeseł i łóżek malowniczo rozłożonej garderoby, pozbieranie kubków i talerzyków usianych jak maślaczki po deszczu, przetarcie stołu i może jakieś małe odkurzanie. Tam, gdzie pracowała, dostawała piątaka za godzinę, ja dałam jej dychę. I w sumie jakby nie patrzeć, za powolne (bo ja łaskawa jestem) odminowanie raz na tydzień miałaby na parę butów w chińskim sklepie. Ale - nie wiedzieć czemu - wymiękła. Zabił ją absurd rozwiązań?

Dzisiaj już czwartek, robi mi się nieswojo, nosem zaczynam poruszać w kierunku pd-zach. Pogoda sprzyjająca, przestrzeń nęcąca. Tylko strach, że już kompletnie rozum stracę mnie jakoś powstrzymuje. W zamian mogę sobie zaproponować rajd po wzgórzach, 25 km - dam radę, M. także, tylko nie wiem, czy mi się chce, tak do końca.
Nagrodą jest 1000 zł, już widzę, jak rowerzyści pokazują obklejone lycrą pośladki, znikając na horyzoncie, a ja na 24 km powtarzam z uporem, że nie chodzi o wyczyn a o ideę i że to nie gra o złote gacie. Do wyboru mam arboretum w Lądku, bo co niektórzy muszą zrobić zielnik (!) na zajęcia arborystyczne. W moim wieku! Zielnik! Który to już będzie?:) I ten Lądek jakoś mnie bardziej chyba kręci.
(A tak naprawdę kręci mnie najbardziej przesiąknąć dymem i świeczki na butelkach poosadzać. Na południowym zachodzie)

wtorek, 13 września 2011

Pustaki


No i stałosie. Stało się co miało się stać. Nabrawszy dużo w płuco lewe szszsz, płuco prawe szszsz powiedziałam w końcu to, co się gotowało w głowy kotle. Oczywiście na tyle, na ile można było. Na tyle grzecznie, by nikogo nie urazić. Na tyle mało, by nikogo nie zabić. Niech się dzieje, co chce, wylało się mleko! Potem usiadłam na grzędzie i patrzę, co będzie.
A tu lipa! Wszystkie moje wytoczone działa i armaty, argumenty o biegunach na nic się zdały i zostały zbyte lekkim wzruszeniem ramion.
Teraz czuję się jak taternik, który wspinał się na turnię we mgle a okazało się, że z drugiej strony łatwiutki trawers zygzakiem pomyka.
I co? I nic! Nic się nie zmieniło, chyba tylko to, że moje stopy głębiej w piachu zakopane.

poniedziałek, 12 września 2011

Grzecznie i z rozumkiem


Tego sobie zawsze życzymy z bratem na wszelkich uroczystościach. Rozumku! Poklepanie po łopatkach, błysk w oku i wiadomo. Bo ja fajnego brata mam, nie wiem, czy mówiłam. A jak nie mówiłam, to już mówię właśnie, chociaż nieprzewidywalny jest dość mocno. O, zwiał mi ostatnio sprzed nosa bez pożegnania. Uprzednio nocnym szukaniem procentu po wsi zamęt wytrąciwszy i śpiewem gitarowym tyż (jak szły JESIONY?!)
No ale nie o bratu miało być ino o rozumku, co to mi go ostatnio jakoś nie staje. Bo po co mi rozumek. Rozumek, z tą całą swoją perfidną maszynerią nakręca tylko przewidywalne scenariusze, a mnie niestetyż kręcą te na opak. Kręcą mnie jak cholera, rzekłabym i o ileż więcej radości niosą ze sobą. I o ileż więcej.
Skąd mi się wzięły te dramatyczne powtórzenia? Idiotyczne.
Miało być , a, o rozumku.
Rozumek podpowiada rzeczy, które, mam wrażenie, są kwadratowe. Unormowane, bezpieczne i przeraźliwie nudne. Miejsko obserwacyjne, jak ta mieszkanka Bolesławca w oknie:)
Nierozumek za to, inaczej zwany sercem, co to niektórzy na dłoni, a niektórzy jak głaz, potrafi sprawić tyle niespodziewanych uniesień. Tyle niespodziewanych.
Nieogarnięcie rozumkowe daje mi szczęście, które potem się obraca w parszywe dżdże i jesienną chlapę, o noszeniu drewna nie wspominając. No, ale coś za coś, nie?

Szloniu, a Jesiony szły tak:

nicwamniepowiem


Nie powiem i już. Tajemnice jakieś w końcu mieć muszę. A to, że to, a to że wtedy, kurza melodia. Wszystko byście chcieli wiedzieć. I o tym teraz, co we mnie i jak mocno, nie powiem Wam właśnie, bo nie musicie wiedzieć.
A mocno przeokrutnie. A mocno tak, że kula wielka i gardło całe. O właśnie. Gardło całe też. I nie wiem, czy szaleć i drzeć się na pagórze, czy po prostu cieszyć się z tego, że żyję. I jak mocno. Jak mocno. Jak mocno.

czwartek, 8 września 2011

Siła rażenia





Przeraźliwe wycie, krzyki,nadawane przez megafon liczby - ofiar? Niepokój i lęk przed światem wykreowanym przez teatr KTO z Krakowa. Bo pojechałyśmy!
Pierwszy akt wywołał powątpiewanie, słodko i miejsko, walczyk tararara. I nagle weszło To. To straszne, nieuniknione, bezlitosne. Totalitarny świat, pełen przemocy, gwałtu, grup dochodzących do władzy.
Patrzyłam co chwilę na jakże żywą twarz mojej mamy i miałam dwa teatry. Jeden tam, na wrocławskim bruku, drugi tuż obok, z szeroko otwartymi oczami,świetnie zagranym przerażeniem, rękami co i rusz zasłaniającymi usta...Całkowite wejście w akcję:)
Po spektaklu podchodzimy do Szymona z pociągu, gratulujemy kapitalnego przedstawienia. Oczy mu się śmieją. Mówi, że wymęczył ich bruk - no tak, przepychać przez godzinę szpitalne łóżka po nierównej kostce - musiało boleć.
I tu nasuwa mi się scena z filmu Kondratiuka "Jak to się robi", gdzie zachwycony śniegiem Jan Himilsbach mówi "Jak to się fajnie ulepia!" - Fajnie się ulepił ten pociąg ze składem wyśmienitym i w następstwie - wczorajszy spektakl. Tak tak, Joanno - nie ma przypadków i wszystko jest po coś.

A Wrocław marzycielsko cudowny, wart grzechu. Zdumiewający.

środa, 7 września 2011

Wiedźma PLE PLE



Szukamy ostatnich książek do piątej klasy. Mamy już prawie wszystko - brakuje jednego - zeszytu ćwiczeń do plastyki. Szlag mnie trafia, bo przed wojną było zgoła inaczej. Niosło się farby zamknięte w małych słoiczkach, pędzle i jeden większy słoik na wodę, po czym następowała radosna, niczym nieskrępowana twórczość. Od czasu do czasu panią brało na zmiany i kazała przynieść pastę do zębów, tusz, lub świeczkę. I było dobrze.
Zeszyt ćwiczeń do plastyki jest bardzo podobny do zwykłego bloku, z tym, że nazywa się "zeszyt ćwiczeń do plastyki" i w związku ze zmianą nazwy kosztuje ok. 20 PLN. Poza tym, no tak, są w nim ZADANIA.
My płacimy w księgarniach, księgarnie płacą wydawnictwom, wydawnictwa płacą dyrektorom i ministrowi i fajnie się to wszystko kręci. Cieszę się, że pośrednio mam wpływ na zarobki samego ministra.

Mój czas wolny znowu wiruje wokół lekcji; od szybkiej zupy zaczyna się jednostajne mantrowanie: Ile już zrobiłeeeeeś? Nad czym teraz siedziiiisz? Dużo ci jeszcze zostałoooooo??? Zazdroszczę mojej sprytnej mamie, że miała takie zorganizowane i szybkodziałające dzieci. Zadanie dwudziestepiąte strona szesnaście i lecimy do zeszytu ze słupkiem, jakąś gramatyką, mapką wklejoną. A tu? Jedne ćwiczenia, opowiadanie z polaka z dnia na dzień i to takie, że trzeba je przecież wcześniej wymysliiiiiić, a nie każde rozwiązanie pasuje. Bo my, proszę państwa, jesteśmy ludzie myślące. I o przyjaźni napisać byle co się nie da. A już o próbie, na jaką ta przyjaźń jest skazana i o pokonywaniu trudności - to już musi być spacer do lasu.

Idziemy. Z początkowego zamknięcia mózgu na bodźce staram sie wyłonić dwie postaci. W końcu dziecię wybiera - lekarz i ...malarz. No pięknie! Cóż za przeciwności życiowe mogą ich spotkać! Cóż za dyskusje poglądowe mogą ich wystawić na jakże ciężką próbę! Wędrujemy po ściernisku i wyłania się opowieść, która zadowala me dziecię do tego stopnia, że idzie i pisze, skubane, prawie bez dalszego ciągnięcia za zwoje.

Mogę w tym czasie chociaż na chwilę uciec...Wdrapuję się nad milownię i przeglądam skarby, szukając bógwico ponieważ. Znajduję...trzy wory butów. Od piętnastocentymetrowych, po ogromne buciory umarłych kochanków. Zdziwiona spoglądam na czas przeszły a zasuszona wilgoć kręci mnie w nosie. Mam rozrzut, muszę przyznać. Cały strych tonie w butach, przypominając powoli smętne sale w Auschwitz, teraz milownia, a jakbym tak dobrze poszukała, to i w graciarni i koziarni i garderobie kilka par bym uzbierała. Czy to naprawdę choroba psychiczna? Łiiiii tam, po prostu zainteresowanie przemijającą modą!
Nie mam serca ich wyrzucić, nawet wtedy, gdy są za małe, zepsute, nadgniłe, zeschnięte, spękane i rozklejone. Moje są.

Grzebię w innych inszościach i już z domu dobiega głośne nawoływanie. Ok, wracamy do polaka. Próba, na jaką narażona była nasza przyjaźń jest jak punk - rock wg. Słonia - to nie buła z masłem. Po lekcjach, w opustoszałej szkole, nasz przyszły adept medycyny robi niedozwolone eksperymenty. W tym samym czasie nasz przyszły słynny krakowski malarz z Wieliczki (!) maluje swój pierwszy NAPRAWDĘ DOBRY obraz. Nagle słyszy wybuch i widzi jak przez okno pracowni wylatują kłęby czarnego dymu.
Cięcie.
Nie wytrzymuję i zaczynam rechotać, a moje dziecko rzuca się zrozpaczone na fotel.
I jak mu wytłumaczyć swoje zamiłowanie do rzeczy absurdalnych? Hę?

wtorek, 6 września 2011

Wiesiek idzie



Piękny, pomarańczowy poranek mnie rano zastał. Zaspana, w piżamie i kapciach, ale z aparatem na szyi. Maszeruję pod górkę z Bojsą do ubikacji. Ona przysiad i ja przysiad, każda zadowolona. Niby niczego mi nie trzeba, niby wszystko mam, a łeb pęka w szwach, tęsknoty szyją ściegi poplątane. Ile razy mam ci powtarzać, żebyś szyła na miarę, tylko na ten dzień, który jest, na tą chwilę, która trwa? Będziesz kroić bezkres?
Przypomina mi się wariacki powrót z koncertu rzeszowskiego, z przerwą na zatłoczony Kraków.
Osoby:
1-2. Matka sałatka z synem potworem,
3. Woman in black - resocjalizantka młodzieży uzależnionej,
4. Artysta teatru ulicznego,
5-6. Para niezdara, z plakietką na czapce Nowina 5 (toż to mój sąsiad Jurko!)
7. Pani w pretęsjach - była tenisistka objazdowa, obecnie trenerka.
Wychodzimy co i rusz na korytarz, machnąć w płuco dawkę nikotyny niedozwolonej w PKP, w przejściu między wagonami. Resocjalizantka jest piękna, ma w sobie taki czad życiowy, że lokomotywa przy niej to pikuś. Teatralny wrażliwiec ma w oczach dowcip, a ja chłonę i się odgminiam. Skondensowani jak mleko w puszce wypuszczamy soki sympatii.
I tak. 8 września na Wrocławskim Placu Gołębim (Rynek) ma się odbyć spektakl teatru w którym gra nasz aktor. Zapamiętuję datę. Dzisiaj szukam i rzeczywiście takie wydarzenie odnajduję.

http://teatrkto.pl/pl/w-podrozy/wroclaw,46.html

A jeszcze ciekawsze jest to, że książkę "Miasto Ślepców" opowiedziała mi do poduszki koleżanka na szkoleniu.Jeden przekaz. Jutro będzie drugi, a sama książka? E, chyba nie przeczytam w takim razie:)

poniedziałek, 5 września 2011

Maliniak

PORADZIŁAM SOBIE

W każdej chwili mogę zostać kim zechcę
Wisarionowiczem nawet i tłum pociągnę ospały
lub samotną kanią na jednej nodze w paproci
Kukizem co w Carcassone będzie śpiewał

Może w ogóle mnie nie będzie przez jakiś czas
Nie podoba mi się i mam za złe (ale tylko chwilę)

Kurza potwarz - nic nieznaczący akt prowokacji

Ale Balcerowicz musi odejść. Ktoś w każdym razie na pewno.


Tyle z zapisków zeszytowych, bo więcej nie mam, więcej nie wracam do tego.
Teraz o wczorajszym wieczorze. Za moim domem, schowany w zaczarowanym ogrodzie stoi dom ostatni. Najpiękniej położony i odizolowany od ogrów. Pomieszkują sobie w nim ona i on, dawniej sportowcy, określani mianem "profesorów" na wsi. Raczej ich nie ma, więc szabruję z suką po ich ogrodzie i napawam się wdechem i malinami.
Zapukał wczoraj, w okularach ciemnych, kurtce a'la sześćdziesiątka piątka. Niby w sprawie prądu, ale było w nim coś tak smutnego, że i herbata z malinami i cukinia panierowana w sezamie przyprawiona solą czosnkową i curry.
Nie trzeba go było prosić, sam najwidoczniej miał ochotę na wieczór spędzony z kimś.
Żona w domu, we Wrocławiu, wyszła ze szpitala, ma depresję. I ciężko jest.
Ale pani kiedyś mówiła, że słucha FADO.
(Nieprawda! Ale to nieważne, wiem, co to Fado i wystarczy, może kiedyś będzie mi dane usłyszeć na żywo, w jakiejś lisbońskiej knajpie. Fado nazywamy Fiolkę, jak przeciągle miauczy pod zamkniętą lodówką.)
No i cukinia mlasku mlasku i herbatka siorbu siorbu, a opowieść zatoczyła koło po Europie rowerem, niuansach języka hiszpańskiego, historii rodzinnych, knajp w Porto, spowalnianiu akcji serca, na śpiewach ukraińskich kończąc. Nie wiedziałam, że obciachowy Iglesias śpiewał tanga. Że brat Franciszka Josefa był cesarzem Meksyku i przed egzekucją chciał usłyszeć bodajże Palomę???
Jaka szkoda, że tyle czasu żyliśmy obok nie wynurzając się z granic geodezyjnych.
Zaprawdę, pięknych mam sąsiadów - Boga, drogę i mądrych, przepięknych ludzi.

Dziękuję.