biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

niedziela, 9 czerwca 2013

Czeski film


Przypomniał mi się dziś rano Dzień Matki. Tegoroczny, żeby nie było. Czasem organizuję Rodzicielce takie pomniejsze i jedziemy wówczas w siną dal z planem wariackim, ten prawdziwy zaś miał być udaną imprezą kurturarną.
Jest nas dwoje i matki są dwie. A w gminie X unia zorganizowała kino za darmo. Z czeskim filmem.
Rodzice zostali powiadomieni o niespodziance. Zwarci i gotowi czekali na mnie, by zostać wywiezieni GDZIEŚ. Gdzie? Aaaa, taki czeski film Wam zrobię. Oczywiście nikt nie wziął mych słów na poważnie.

Ciśniemy, bo czas nas goni, wpadamy pięć po na salę, a sala...pusta. Nie dość, że nie ma drugiej matki, ze swym zakręconym synem, to nie ma w ogóle niczego! Jest co prawda ekran migoczący, jest smutna pani i jest awaria.
Konsternacja rodziców i śmich na sali. Co robimy? A nic, siadamy. Ale po co?
Czuję coraz większą niemoc, jednocześnie pojawia się maleńkie żółte światełko. To wróżka absurdu daje mi sygnały i nagle jest, rzeczywiście wpada Jacek ze swą wyrwaną z domu Matką, która kompletnie zapomniała, że ma być gotowa na swój Dzień.
W ciszy sali i przy migoczącym ekranie następują spięte uściski dłoni.

Później jest walka z awarią, która kończy się oszalałą jazdą po laptoka. Rodzina siedzi i patrzy na elementy wystroju wnętrza. Zegar zatrzymał się w miejscu. Lecz oto - ekran rozjarza się pierwszymi napisami, płynie czeski film, raz do góry nogami - STOP - drugi raz bez napisów - STOP - trzecie podejście i film się zaczyna...

Nie wiem, kto dotrwał do końca tego rozdziału, w każdym razie możecie mi uwierzyć, że zrobił on oszałamiające wrażenie na naszych Mamach - mojej, nietolerującej przekleństw (ot, taka się już urodziła) i Mamie Jacka, która zachodziła w głowę, co jej syn chciał jej tym filmem przekazać (sądziła, że został specjalnie przez niego wybrany).

Pełnię szczęścia przeżyłam gdzieś tak w połowie seansu, gdy Michał zasnął na rozłożonych krzesłach, czeski film przerósł najśmielsze oczekiwania ukazując scenę plucia na przejeżdżającą lokomotywę, moja Mama najwyraźniej zamkła się w sobie, Ojciec walczył z sennością, a Mama Jacka cichutko śmiała się pod nosem.

Polecam kino czeskie. A na chmurne, deszczowe dni warto skorzystać z japońskiej mądrości, nieśmiało położyć pięść na stole i szepnąć FUCK.

Izerskie raz.


To niesłychane, że można się przenosić tak szybko od smutku do radości za pomocą słońca. Tylko wyjdzie, a już znikają wszelkie troski i jesteśmy naładowani jak nowe bateryjki z biedronki. Porozumienie musi zdać egzamin przed daleką wyśnioną podróżą, tutaj mamy skrawki i to, co ma nastąpić, przeszywa dreszczem. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

Wyczekiwanie końca opadów, przebiegające w pogodnej atmosferze przyniosło oczekiwany rezultat. Czary Siostry Srebrnej, polegające na rysowaniu słoneczka i kładzeniu karteczki na parapecie, potem moja opowieść, jak prababcia odganiała gradowe chmury witką wierzbową - wystarczyły.

Jednodniowy wypad, który zrodził się w chwilę i chwilę trwał, nagrodził nas widokiem pełników (żółte kwiatki na zdjęciu) łąk kosmatych i drzew olśniewających błyszczącymi liśćmi, parujących dolinek, spokojnych owiec i poczucia absolutnego szczęścia.

czwartek, 6 czerwca 2013

Przeploty

Miśka została zaatakowana, konsorcjum zjeżyło się i wspólnie orzekło, że ten od Miśki to pajac. Myśleli, że nikt nie słucha, tymczasem słuchała i Miśka i ten jej. No i w taki sposób traci się znajomych. Po rozum do głowy trzebaby, pomyślała, i mimo, że ten od Miśki rzeczywiście jest pajacem, nie trza było psuć. Odtąd więcej myśleć zapragnęła, ale niewiele się zmieniło. Plecie, zwłaszcza rano. Potok nieżytu nosa wypływa jej przez usta, na niebo szare, mokrą noc, i łzawy dzień.

UG! Ściśnięcie przepony przez wuja, dyndające dziecko wydaje właśnie taki odgłos. Cieszy się na kontakt, choćby tak wykrztuśny. Cieszy się, jak nie wiem. Ksywka UG pozostaje.

Co jedno z drugim ma wspólnego? Ano ma, czuję uga i chyba się muszę do Miśki odezwać, bo ją lubię za delikatność łani i to, że ma pajaca na dobre i na złe.

Tekst ze zdjęciami nie ma nic wspólnego. Tam było miło, dla kontrastu, a pletliśmy o samych dobrych rzeczach. I tak pleść nam potrzeba.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Fahr nach Taboretum

To było naprawdę niezłe. Kilku Niemców sprzed wojny, na rowerach, Kaśka w pończochach w paski,Robson - listonosz ciągnięty przez dwóch psich przyjaciół, Lopez przebrany za cwaniaka z Warsiawky. Ja, bawiłam się jak dama, bo troszkeśmy pojechali.



Rajd zabytkowych rowerów to także składak z komunii.



Mimo kulejącej pogody, deszczu, co rozpuszcza humor i rozrzedza katar, staramy się być jak najlepsi. I w ciągłym oczekiwaniu na słońce, wyciągamy z szuflad pokręcone pomysły. Czyli po staremu i brawo Luśka.