biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

środa, 30 czerwca 2010

Oj naiwna, naiwna, naiwna

Rosnie we mnie przewiadczenie, że jestem niesłychanie naiwnym człowiekiem. Co mi powiedzą - łykam jak młody bażant ziarno. W swej naiwnosci nie dopuszczam do siebie mysli, że ktos może chcieć mnie oszukać, albo bardziej lajtowo - wpuscić w maliny.
Czasem czuję się jak Indianin spojony wodą ognistą, któremu biały człowiek odebrał ostatnią paczkę fajek.
Problem jest także wtedy, gdy komus mam błotem ciapnąć. Beztroskie osiąganie młodzieńczych celów za mną, nie wyciągam już ręki po kasę na bilet. Nazwać tego nie umiem...czy to czystosć, czy głupota?
Wiara w ludzi nieustannie mnie zawodzi, będę jutro - Ci pomogę - wszystkiego najlepszego. Czekanie z wpatrywaniem się w okno, samotny kilof, gorzka szklanka.
Może płacę jakies długi, a może po prostu cofam się w rozwoju:)
Z drugiej strony kłamstwa nawijane na uszy bywają nieraz tak przyjemne, że można sobie z nich utkać ciepłe poncho i zanurzyć się w nim na parę niezłych lat.


Nieee, takie ciepełko złudne jest bardzo, to jak porządna chmura w płucach, która wycieka pomału. Znika.
Trzeba otworzyć szeroko oczy. Tylko że wtedy można zobaczyć przejechaną po nogach żabę, przymocowaną słońcem do asfaltu, z oczami tak pełnymi bólu. Do skurczu w moim brzuchu.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Pełnia w Nowinie






Po czeskich atrakcjach ze strażakami wylądowalismy naszym statkiem kosmicznym na polanie w Nowinie, gdzie bebny zapowiadały wystawę fotografii z Afryki. Do bogatego programu kulturalnego włączył się Kuba i rozmieszył nas do łez, ale pokazał też, jak się robi największe bańki mydlane na swiecie. Swietliki zadziwione, czary, ogromniasty łysy i rozpierająca radosć, że kurde tylu fajnych ludzi na swiecie jest:)

Potworność

czwartek, 24 czerwca 2010

Bzzzzzzzzzzzzzzzzz


Wieczorowa pora, siedzimy, gadamy, jemy chleb z pasztetem i cebulą popijając różowym winem. Piękna noc, tylko fajek zabrakło. Koło 23 goscie zwijają się do domu, zostajemy z mamą, jeszcze może jaki spacer z psami, jeszcze może co. I nagle małe bzzzzz, które rosnie w siłę, powoli napływa, bzyczy aż wibruje w uszach! Gaszę swiatło, może wylecą przez drzwi do przedpokoju, ale nie, już jest za późno, już bzzzz rozpanoszyło się w domu, kuchnia zaanektowana, wchodzimy na górę i już się nie da wejsć do pokoju.
Lekka panika jakby, nie-wiadomo-co-robić. Szkoda pszczół, z drugiej strony - szkoda mnie. Ten ul jest mój, do cholery!
Dziecko spi w pokoju na górze, sprawdzam, u niego cisza. Niech spi, jutro zakończenie roku. My - raczej nie mamy gdzie.
Dzwonię na 112, może mi kto pomoże, aaaa, niech pani lepiej zadzwoni do straży, 998. Ok, dzwonię. Wrocław. Dlaczego się pani nie połączy ze Strzelinem? Kurcze, sama nie wiem, pewnie dlatego, że nie mam numeru do komendanta. Ale to się zmieni. Dzwonię. A nie wytrzyma pani do jutra? Nie no, pewnie, że wytrzymam, tylko nie mam gdzie spać za bardzo. A no to jak już pani musi, to dobrze, przyjedziemy.
Czekamy. Mama nie może spokojnie, więc zmienia co chwilę współrzędne. Ja siedzę i przysypiam w hamaku. Niee ma, niee ma, psy do samochodów, koty do pudła. Wyłazi toto i rozpełza się po podwórku. Łapię. Chowam do komórki. Bujam się.
Wreszcie jadą! Boję się, żeby nie włączali tych swoich syren, każdego lata mam wizytę strażaków, chyba ich lubię po prostu, ja ich, a osy mnie. Jak straż, wiadomo gdzie się pali.Do os ubierali takie gumowe wdzianka, wyglądali jak kosmici.
Zajechała straż, wyskoczyło dwóch kolesi, w czarnych mundurkach oklejonych naszywkami........... z muchozolem w ręku.
Cała akcja wyglądała dosć ponuro. Pszczoły miododajne, złote, bardzo mi przykro, już żadnym miodem nikogo nie poczęstujecie.
Profesjonalisci poklęli troszkę, troszkę popsikali i pojechali, a my jakos porozkładałsymy się pokotem i na te kilka godzin położyłysmy się spać.
Teraz siorbię kawę i gdzie w głowie kołacze mi się tekst ...Yyyyyy, to zakupi pani takie płytki na mrówki. Płytki! Na mrówki! Do ula!

wtorek, 22 czerwca 2010

Góry szkodzą.

Ciepło kominka i ludzi. Przede wszystkim ludzi, zamotanych w polary, z powywalanymi językami przemoczonych butów. Z piosenką przy stole, która nie dusi gardła, z kieliszkiem nalewki krążącej wokół.
Remont dachu miał być i był, ile mogłam upchać desek na swe wątłe ramnię, tyle upchałam. Przez kamienisto szary wiatrołom, przy szumie wiatru i plamach przesuwających się w dole cieni chmur, rozpoznawaniu miejscowosci, rozpoznawaniu mysli ludzkich, piciu wody ze strumienia. Mysli o Jezusie i krzyżu, mała Golgota samotnego zmagania.
Czas dany mi w prezencie od losu tak szybko minął, że wypalił po sobie papierosianą dziurę. Siedzę tu teraz, wiatr wspomnień po włosach głaszcze i czuję pustkę. Wolę być tam, nie tu.
Później akcja z zaginionymi kluczami, które zeszły przyczepione do kogos na dół, by się odnaleźć w sklepiku. Pan miał chytre oczka, merdał kluczami w powietrzu i ewidentnie cos chciał za nie, ale niestety dostał tylko kwasny umiech osoby, która musi, a nie chce.

wtorek, 15 czerwca 2010

Lato?

Ja w ogóle nie czuję, że jest lato. Była wiosna, też nie czułam, że jest. W marcu - pełnia zimy. W maju - kwiecień. Mamy czerwiec, a moje opóźnienie kształtuje się gdzies na początku maja. Czyli miesięczne opóźnienie, plątanie dat...dobrze, że chociaż na tą dziesiątkę w roku potrafiłam się przestawić.
Czas goni, widzę jak zwożą drewno, szykują się do zimy. Oni wiedzą co i jak i czują przemijające pory roku, naturalnie, przez skórę wykonują te same czynnosci, które mają wpojone od dziecka.
Wokół miejskie festiwalowe zawirowania, nowe kolekcje, stukające obcasiki, tumiczki z leginsami jak u Szreka. Na wsi - mokro w lesie, drewna nie ma jak przywieźć.
Dostałam od B. woreczek truskawek. Od M. mleko - prosto od krowy, co zieloną łąkę zjada. Pokroję je łyżką, trzęsące się ze strachu zmieszam z truskawkami i cukrem. Wrócę do maminych koktaili i wąsa różowego. Może szklanka różowego cudu przywróci mnie do rzeczywistego czasu.

piątek, 11 czerwca 2010

Kocham tom paniom


Ty się Joanku nie złosć. Nie mogłam sobie odmówić:)))Ile razy spojrzę, to mi się micha cieszy:)

czwartek, 10 czerwca 2010

Wyrodna matka


Wczoraj wieczorem buszowanie po krzakach, głosne nawoływanie kici kici, do zaslinienia i pieczenia powiek. W końcu bezradne siadamy na schodach, no żesz, nie ma. A dzika horda stoi z ogonkami na sztorc i woła przeraźliwie, że głodno! Że smutno! Że kochać, mruczeć, lizać! Natychmiaaaaaaaaaaast!
Poruszone serca niewiescie, małe, no trudno, może zakupiony naprędce junior poredzi, ale jak, łyżeczką mikroskopijną do kawy, o, bajzlu na kółkach, o kocia łapo zwielokrotniona mlekiem na podłodze...Siedzimy. Głaszczemy. Tiu tiu, tiru riru. No to jeszcze niech się zmęczą w trawie, może pójdą spać.
Może strzykawą powtórka? Daje radę, przecież....

Piwko frasunkowe, gawiedź wyległa z koscioła, a trudno, a my tu smutek zapijamy.

Już się nie chce wołać, no może jeszcze zajrzę do starej studni, ale pokrzywy posampas, lepiej nie wiedzieć.

Komary rypią.

Miau, państwo kotowie wyszli zza winkla, trochę się ochłodziło, chodź, mała, zjemy cos. Może kupiła tą dobrą puszkę. Jak znowu da nam suche, to jej dam w ryja.

I taka jest różnica między kotem a psem. Pies mysli - człowiek daje mi jesć, głaszcze, jest dla mnie bogiem. Kot mysli- człowiek daje mi jeć, głaszcze, JESTEM BOGIEM

niedziela, 6 czerwca 2010

Odrażający brudni źli:)


W drodze na koncert mała chwila na zlot motocyklowy w Ząbkowicach.


Sobota

M. ma 10 lat i jest fanem Perfectu. O koncercie marzył od dawna, a ja dobra matka, koncert takowy wyszukałam i to niedaleko i to za darmoszkę...Nowa Ruda Słupiec, wata na patyku i gofry ze zjeżdżającą bitą smnietaną, ale my nie po to, nieee, my z poważną misją.
M. siedział na barierce koło akustyka i spiewał, ach, piewał, a ja wybijałam sobie rytm na jego tyłku wypiętym. Niezapomniany wieczór, a Markoski jak zwykle boski, choć może nieco niewyraźny:)






Swoją drogą, życzę wszystkim panom takiej sylwetki w tym wieku:)

czwartek, 3 czerwca 2010

żegnaj, przyjacielu



Wczoraj tknięta złym przeczuciem poszłam odwiedzić Mila, który od kilku dni czuł się gorzej.
Pusty wzrok mojego psa. Jeszcze sprawdzam,jeszcze...


Pamiętam dwie łapy, oparte na moich ramionach i ten goły brzuszek szczenięcy ze sterczącym pędzelkiem :) Później wszystkie kosmetyki pozagryzane na smierć, a Ty w oparach perfum w srodku demolki. Kilka par butów mamy z pięknie odgryzionymi obcasami.
Wszystkie nasze przeprowadzki i jedzenie jagód w lesie, wyczuwanie mysli i najbardziej pacyfistyczne podejscie do małych kotów, ptaków i innych żyjątek na ziemi.
Jazdę w koszu motocykla i wycieranie sobie twarzy:) Wsiadanie do bardzo wysokiej ciężarówki na stopa:) Tyle mojego życia i Ty niezmiennie w każdej zmianie, zima lato Ty.

Żegnaj ciepły przyjacielu, me serce płacze. Żegnaj Milo