biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

wtorek, 31 stycznia 2012

Tęskniłki

Znowu Kaman tarabani rano o uszy, w sensie że budzik męczy świadomość, biegnę na wyścigi z Bojsą, ona - by spod śniegu jakiegoś śruta zeżreć, ja - by w drewutni natrzaskać jakiś suchych belek, co mi z remontu dachu zostały.
A biegnę ubrana tak: Szara piżama z ogromną żabą w koronie na piersi, do tego fioletowy szlafrok z polaru w zielone arbuzki z łapkami, na to brązowa puchowa alaska z futerkiem, zielona czapka smerfeta wydziergana przez Mamę. Całość dopełniają buty trekingowe, założone na gołe stopy. Wieeem, pięknie:)
Trzeba wytężyć niedobudzone zmysły, coby zmrożone paluchi nie zostały odrąbane.
Już, trzaska.
Michaaaał! Michaaaał!
Lube dziecię podając talerzyk, zawisło na drzwiczkach od kredensu, odłupując je od spójnej całości. Perfidnie pękły wzdłuż dziur nakłutych gwoździami mocującymi zawias. Stałam na środku kuchni piszcząc, przyłożywszy teatralnie ręce do ust. Kredens wytrzymał drugą wojnę światową, szaleńczy transport po górach zimą, a trafiony został ręką jedenastolatka. Czy może czasu....
Naprawdę się staram. By cholera, co to ją w sobie mam, nie wylazła po całości. Spycham ją do środka i ubijam jak w moździerzu. Puk puk puk.
Potem szukamy klucza. Potem szukamy rękawiczki. Jeszcze kot uciekł nasrać do kwiatka zapewne, a niezrażona niczym Bojsa kręci się i wszystkim pomaga waląc ogonem po nogach. Tyk tyk, bim bom i nie wiadomo, czy to czas się huśta na wahadle, czy może moja bomba zegarowa.
Znowu spóźnieni wsiadamy do auta, by jechać na czołgistę do pracy. Sypią się słowa, bo ty to zawsze, bo ty to nigdy, a za oknami miga nam zima skuta jak luty.
I gdzie ten spokój OM? I gdzie czas na spokojne skupienie się wewnętrzne? Eee, ściema dla samotnych. Ci, co mają dzieci nie mają olśnień metafizycznych tak pięknych, jak klucz znaleziony w pralce, kot złapany na pustyni, czy odnaleziona przypadkiem skrobaczka do szyb.
Skąd tęskniłki? Bo gdy emocje już opadną, pakuję się na swój stołek i obmyślam plan na sobotę. Będzie dużo czasu. Na szukanie.

http://www.tenpieknyswiat.pl/2010/02/10/trasy-narciarskie-w-gorach-stolowych

czwartek, 26 stycznia 2012

Optymizm manowcowy.

Opowieść Toya o zasłyszanej audycji radiowej i wynikła z tej opowieści impreza okraszona muzyką Kasi Kowalskiej(!)wróciła do mnie wczoraj z pełną mocą, powodując wymyślanie głośnych wrzaskliwych piosenek w środku lasu.
Ale po kolei.
Spiker stwierdził, że są różne rodzaje bólu. Np. red bull, pit bull, inne jeszcze wymyślał, a Kasia Kowalska zna je wszystkie. Rzeczywiście, słuchając jej kompozycji doszliśmy do tego samego wniosku i im smutniejsza piosenka w Kasi wykonaniu płynęła z głośnika, tym bardziej zaśmiewaliśmy się my, loża szyderców. Nawet "Coś optymistycznego" powiało bólem, mniejsza z tym, że pewnym stopniem żenady także.
Idąc wczoraj z suką do lasu zobaczyłam obraz, który u dołu możnaby podpisać "Coś optymistycznego". Oto on:



Patrząc na niego, twarz zaczęła mi się wędrowyczowsko rozjeżdżać w słowiańskim uśmiechu. To jest dopiero skala szarości! To są widoki zapierające dech w piersiach! A kto powiedział, że lazur i żółć to kolory zarezerwowane dla radości? Bzdura, dawno żaden z ww. mnie tak nie rozbawił jak te oto, dwa, wdzięcznie ze sobą sklejone, niedaleko od siebie upadłe, przybrudzone anioły.

Dalej poszło gładko - błotnista bura droga, nastroszone, koślawe, czarne świerki, przelatujący kruk, który ciszę rozdarł przenikliwym wrzaskiem. Rozwalone budynki pocysterskiego folwarku, sypiące się tynki i lampki ogrodowe zanurzone w śniegu, które mimo wszystko świecą, choc za każdym razem inna.

środa, 25 stycznia 2012

narciarstwo błotne



Suka szczęśliwie podgryza mi rękawiczki, mocuję się z archaicznym zapięciem przy nartach, pomagam sobie kijem i rzuconą obelgą. Śnieg jest mokry, ale jakoś się posuwam do przodu. Bezkresne białe brzuszysko ziemi śpi spokojnie stykając się z szarością chmur. Kraina lodu i futra.
W lesie na dole śniegu jest coraz mniej, ale niezrażona sunę po wystających patykach, marząc o zachowaniu zębów. Zaczyna się błoto.
Pokonuję strumyk i wychodzę w ogromną polną przestrzeń na której stoi dom K. Jest to samotne, ogromne XIX - wieczne gospodarstwo, otoczone powykręcanymi artretyzmem drzewami owocowymi. Przy rozhuśtanym płotku stoi pan K. i rękę przyłożoną do czoła trzyma sobie... patrzy na pannę, co spomiędzy polnych kolein wybiera resztki śniegu, by przeczłapać niezdarnie na biegowych nartach.
Rzucam mu donośne dzień dobry.
A potem z furią uparcie przedzieram się przez błoto naprzód, by dotrzeć pod krawędź lasu na horyzoncie, skąd mogę zjechać do znajomych na kawę.
Wzrok pana K. - bezcenny, jeszcze teraz się uśmiecham pod wąsem i kolejne zdjęcie pamięciowe do albumu wspomnień wyraźnych doklejam.

Oprócz zwariowanych pomysłów znowu nawiedziłyśmy Nysę, kolejna zenitowa sprężynka zamontowana została gdzie potrzeba. Dziękuję za kciuki:)

niedziela, 22 stycznia 2012

Cioci torba

Zgilszcza dymią:) Na zgliszczach siedzi wrona i żuje otępiała skórkę od pizzy. Ostatnie odchodzące buty jeszcze jej chrupią w uszach, a w oczach lekko wiruje świat.

Bardzo długi weekend to był i w sumie można powiedzieć, że zaczął się od czwartku, gdy niewinnie ugnieciony włoski placek na drożdżach zgromadził przyjaciół przy wspólnym stole w Manowcach. Przy placku nie sposób czegoś nie wypić.

Piątek. Piątek też nie był gorszy. Kamyczkowe siostry zasiadły do wozu i pojechały wyginać zastałe kręgosłupy. I zgubny czar kamieni znowu je zgromadził w kuchni, a stamtąd się prosto nie wychodzi.

Sobota dała się we znaki po trzykroć. Nawałnica nabrała mocy i przywiała Matkę Ksesną. Zupa, spracowanymi rękami mojej Matki wykonana, zatarła łapki z zadowolenia - będą goście. I tako się stało. W sumie przewinęło się przez dom 17 osób, z czego wszyscy mieli zamiary przyjazne. Oprócz burbona.

Burbon pity o 4 nad ranem nie jest dobrym pomysłem na niedzielę. Zwłaszcza kiedy trzeba odwieźć dziecko, przywiane do tego domu rozpusty przez ojca swego. Zamiast ukoić skołatane nerwy i wypocząć, zostało zassane przez czarną dziurę, która wypluła je w niedzielny poranek prosto na zimowisko.

Był też spacer, jako zwieńczenie tego miłego spotkania; góry przez noc urosły i tylko siłą woli dotarliśmy na szczyt. Ziemniak miał dosyć.
A przecież w niedzielę miałam wystartować w zawodach narciarstwa biegowego. Organizator mi wybaczył bez problemu - zasnął.

Z głębi oczadziałego wypoczynku wyrwał mnie telefon jednej z sióstr kamyczkowych, z zaproszeniem na koncert "jakiejś bałkańskiej grupy". Zagwizdałam na palcach i zjechaliśmy na koncert szumnie w składzie zacnym.
W holu restauracji Dolnośląskiej przywitał mnie z kartką w ręce człowiek, który orzekł jednogłośnie, że nie mam rezerwacji. Poczułam się zagubiona, opuszczona przez świat i kopnięta w tyli niesprawiedliwością. Za szybką obrusy, przy obrusach stare chrupki. Oczom nie wierzę.
Zjawili się w końcu, potwierdzili zgodność czasu i miejsca, mała dostawka i już siedzimy, otoczeni kwadratowymi talerzami z szarlotą, zrolowanym przez push up biustem pewnej pani i jej partnerem, który usnął, a ze snu wyrywały go jedynie wyższe partie wokalne. Nieśmiało pobrzękują kieliszki z czerwonym trunkiem, cichy szmer rozmów, wszyscy wypolerowani i w pomadzie. Obyczajowy drut w plecach nie pozwala na szczery rechot.
Są!
Caci Vorba w składzie ich czterech i Ona.Ja tu się nie będę rozpisywać, jak mają na nazwiska i kto na czym gra, bo to przecież możecie sobie sami zobaczyć, o ile nie chcecie tych informacji pozyskiwać ze stron rządowych:)
Niesamowite. Głos rozedrgany tysiącem wibracji z tak miękkim, cudnym nastrojem, rozświetlony uśmiechem i zadymiony zadumą. Niezwykły prezent i najpiękniejsze zwieńczenie tego czasu, przepełnionego ludzkim gwarem, ba, nawet tańcem grupowym:)

1)Rzucam palenie,
2) Nie spożywam.

czwartek, 19 stycznia 2012

Zimowo


Kapie sobie za szybką. Jestem już myślami w Manowcach, czuję dotyk mokrej klamki w drzwiach. Myślę nieskładnie. Czuję się jak jaszczurka włożona do słoika. Z góry patrzą na mnie czarne, błyszczące oczy chłopca.
Albo nie.
Pasę się w burym polu otoczona pozornym bezpieczeństwem szarej niskopiennej chmury.
W rzeczywistości trzeba mi się obudzić i sprawdzić, jak to jest być.

środa, 18 stycznia 2012

Mientko na nogach


No proszę państwa, tak źle to nie jest, dziękuję wszystkim oburzonym, że jak to, że czemu - piszę przecież! Pomału czuję się jak wysunięty na placówkę korespondent wojenny, co to gdy się nie odzywa, to od razu, że nie żyje. Żyję! Z wszystkimi swojemi idiotycznymi pomysłami, brakiem czasu na pracę i innymi narowami.
Spadło całe mnóstwo śniegu. Zamiast iść póki jasno, wyczekałam na moment, kiedy światło zgaśnie, żeby nie było za łatwo. Potem na strych, by grzebać w szafie. I co, co? Głupio Ci? Znalazłam od razu! Kupione latem buty do nart biegowych. Za całe 10 zł na targu.
Przymocowałam toto do długaśnych nart, na których ostatnio biegał Fridtjof Nansen i siup! Byłoby beztrosko, gdybym miała kijki odpowiedniej długości - niestety, tegoż sprzętu mi brakuje i dzięki temu, że dziecka nadal nie ma, pożyczyłam jego kije do zjazdówek. Trochę krótko. Ale nikt nie powiedział, że muszę od razu przegonić Justynę.
I było całkiem nieźle; chwaliłam starostwo nieprzejednane, że dróg nie odśnieżyli, bo to jest atrakcja móc tak sobie latać po asfalcie.
Potem jeszcze mi było mało, a w sumie to wściek mnie dopadł jakiś, bo cały mój dom został obwieszony tzw. szpejami (czyt. liny, karabinki alpinistyczne), na których huśtać się zaczęły koty i podzwaniała suka. Moja przestrzeń, dotychczas okiełznana i zazdrośnie strzeżona przed płcią odmienną, zaczyna się bowiem kurczyć. Obiecałam sobie, że już nigdy, że nawet szafy na skarpetki nie dam, ani jej kawałka. Że suszarka powiewać będzie jedynie cieńkimi gatkami o skąpym kroju, a tu masz.
Na razie patrzę na to z szeroko otwartymi oczami, balansujemy na krawędzi akceptacji tego stanu i nie wiadomo co dalej. Oddycham spokojnie. Potem nie wytrzymuję i muszę iść pobiegać, mokry śnieg oblepia mi policzki, sucz wariuje w zaspach i ściga nieistniejące fobie, ona swoje, ja swoje.
Biegnę i moje myśli też, do źródełka żywej wody, co ma moc uzdrawiania, źródełka spokoju. Niech obmywa lęki, sprawia cuda. Niech się stanie.

wtorek, 17 stycznia 2012

Gromnik





Nowo powstała wieża na Gromniku jest za niska, żeby coś z niej zobaczyć, ale i tak miejsce jest na tyle magiczne, że będę je odwiedzać. Ma zostać podwyższona o jeden poziom a drzewa...przerzedzone. Pożyjemy zobaczymy, tymczasem została szczęśliwie obejrzana i zaklepana. Palec do budki.
Z góry pięknie widoczne ruiny zamku Czirnów - zbójów jak się patrzy. Wiecie, że archeolodzy znaleźli tu fałszowane monety z Księstwa Polskiego?

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Podarunek



Zostałam hojnie obdarowana meblem. Z uwagi na to, że cięły w drewnie te a nie inne ręce, ze smakiem i chyba leciutką przekorą, uradowana jestem bardzo.
Do tego nocny sms, który mnie rano przywitał: Dusza rozkielznieta sie mowi! Nieoku ty! i już można uznać dzień za piękny.
Do tego....powiem Wam cichutko, mam randkę z budowniczym wieży...hmmmm, no co, popatrzeć nie można?!
Pomacham sobie chusteczką przez okno.

Dusza rozkiełzła

W związku z wyjazdem pacholęcia starość siadła na gałęzi, popatrzyła na krucze skrzydła, wrzasknęła przeciągle i dalejże w świat. Zakręciła się tu i ówdzie, wrzaskiem doniosłym zwołała siostry. Przybywajcie, wietrzyce, pohulamy na pohybel zimie, co szklistymi oczami wpatruje się w dal, potańczymy w blasku słonecznie kolorowych fotografii prosto z Ouagadougu.
Dogadywaliśmy troszkę, ojjj cieńką strużką wraz z dymem, wyskakiwały mimochodem komentarze, wzbudzając fale radości, ooooj, pani, lubię tak, ironicznie, ale bez zacięcia na to, by kogoś zdzielić obuchem. Zmiksowało się towarzystwo, pewnie, że braki były, bo gdyby jeszcze oni, albo ta co pojechała turbo produkować....oj, byłoby pewnie przepięknie, możnaby pomyśleć, że się...nie żyje?
A tak żyje się radośnie, troski się mieli w pył.

W tym radosnym tyglu szalonego weekendu był spacer urokliwy z Mamą i kulkami jałowca


Pełna jabłek jabłonka


Śnieg i łzy wyciśnięte wiatrem oraz wyglądem niektórych elegantów

Praca ze znalezioną na strychu poniemiecką półeczką hi-tech, czyli opalanie farby i paluchów

Oraz wieczorne ekscessssssy - jak widać jakość zdjęć spada z ilością światła wprost proporcjonalnie do ilości spożytych trunków.




Bu e! odbija mi się nieciekawie - po informacji, że do przeciętnych cenowo piw zamiast chmielu dodawana jest żółć zwierzęca. Smacznego, mili Państwo, czeka nas rok pod znakiem wytrawnego wina.
Teraz z lekkim drżeniem umysłu przerabiam w sobie zasłyszane wieści, przelatują obrazki, przesącza się muzyka i w sumie mało oryginalnie, banalnie nawet rzeknę - oby do piątku. Te chwile radości wymazują doszczętnie fakt bycia niewolnikiem na tej galerze, gdzie muszę wiosłować bez kompasu, w rytmie discopolowych przyśpiewek codzienności.

czwartek, 12 stycznia 2012

Zwyczajnie. Nie.


Bujam się wieczorem w niebujanym fotelu, czeski film oglądam w zielonkawym telewizorze. Poczucie winy, że jesteśmy pierwsi w Europie jakoś mnie nie przygniata. Świetny ten film. Czas sobie pędzi, zegar się za to zawiesił. I niby normalnie.
A sąsiady planują wycieczkę na Teneryfę. Spać na plaży zamierzają. Na piecu suszą chleb, który został po jarmarku - suszą już miesiąc, a on ciągle smaczny. Aż szkoda koniom dać.
Zimy nadal nie ma, dzisiaj przypomniała o sobie lekuchną warstewką śniegu na szybie hiszpańskiej precyzji - niemieckiej fantazji - czyli nowego samochodu z budą dla psa. Pies siedzi w nim za kratą, z tyłu, i nie zagraża opętańczym skokiem pod kierownicę na światłach - tak jak to miało miejsce w Świdnicy. Powoli się przyzwyczajam do nowej przestrzeni; moja stopa życiowa ciśnie na pedał gazu z satysfakcją.



Ale prawdziwa konsumpcja jeszcze przede mną. Dmuchany materacyk ciągle widnieje na miniaturce alledrogo, śpiworki przytulone ciasno śpią na dnie wiklinowego kosza.
Niebezpieczne myśli ciągle się srożą na niby, siedzą w drewnianej szkatułce z Jaremczy. Póki co, zwyczajnie.
Trzymam się na wodzy, chociaż wędzidło niewygodne, lekki podmuch z południowego zachodu i będzie po mnie. Na razie jeszcze jestem.
Ostatni dzień szkoły przed feriami w dolnośląskiem. Michał pomaszerował do szkoły jakiś lekki - cieszy się na jutrzejszy wyjazd do oćca. Ja za to ... siedzę póki co spokojnie, bujam się w niebujanym fotelu.
A co do palenia, mogę je rzucać nawet codziennie. Łatwizna.

wtorek, 10 stycznia 2012

Co się kryje w Nysie

I dlaczego jest tak boleśnie okaleczone to miasto, z rynkiem otoczonym blokami iście strzelińskimi. Spośród chałtury wyrastają gdzieniegdzie samorodki zabytków, patrzą smętnie na pozostałości przemyślanego układu architektonicznego, po którym ślad zaginął.
Ja tam jeszcze wrócę, połażę i poszukam. Kolejny punkt, który godny jest poznania.
Sama bazylika powstała w miejscu kultu pogańskiego - wiadomo. Mocy przybywaj. Później trwały sobie jeden po drugim romańskie kościółki, by wreszcie zaprosić niejakiego Piotra Frankensteina z Ząbkowic (kto wie, ten wie, że Frankenstein to niemiecka nazwa Ząbkowic Śl.) dzięki któremu powstała ogromna gotycka budowla wzorowana na katedrze gnieźnieńskiej. Wielokrotnie brana ogniem historii sprawia dzisiaj niesamowite wrażenie podziemnej tolkienowskiej Morii.




Na zdjęciu poniżej widać wjazd naszych sojuszników z Kraju Rad do Nysy. Można się domyślić, co się stało z zabytkowymi kamieniczkami - wsiadły do pociągu, bo cały kraj buduje swoją stolicę. Tak się też stało z cegłą ze Strzelina.




A tak było przed wojną. Przed wojną w Nysie było duuużo cegły:)



A tak się zrobiło po wojnie. Prawda, że ładnie i kororowo? :))



Myślę, że warto zrobić podsumowanie muzyczne, bo ta piosenka sama się ciśnie na usta:))

Gusła II


A tak, wreszcie można wziąć głębszy oddech i przestać chodzić na palcach. Wszyscy szczęśliwie wrócili do swoich łóżeczek i szczoteczek do zębów, zegar buja wahadłem jakby nigdy nic. Chwile strachu za nami, nie trzeba szukać szczęścia w nyskiej bazylice, przy mamleniu księdza, w towarzystwie klekotu szczęk dewotek.
Uciekamy w radosnych pląsach, z wyrwaną rurką, nową sprężynką w sercu. Teraz już nic się nie stanie.

Jadę tu i tam, wszystko widzę przez pryzmat Miedzianki, mieszają mi się ludzie, którzy odeszli, wypędzeni Z, z tymi, których - jak to wczoraj usłyszałam, wypędzono DO. Pisałam kiedyś, że marzy mi się cofnąć w czasie do momentu, w którym Niemcy wyjechali, żeby zobaczyć to, co moi dziadkowie zobaczyli po wyjściu z pociągu w Złotoryi. Przejechać się uliczkami wyludnionych miasteczek na czarnym rowerze.

O, już za mną ta wizja, przepalona fotografia, zapach małych pełnych różyczek zwisających z ogrodzenia. Za dużo łez i żalu, strachu i niepewności. Teraz wiem, że mieszkam na zgliszczach. Stara Anna przechadza się czasem po moim domu, patrzy na mnie z nienawiścią w swoich niebieskich oczach. Nie tak, jak Smelowa, co z ciekawością do garów zaglądała, bardziej wścibska, niż złośliwa. Anna jest dumna i ma usta w ciup. Poszła mi stąd.

Pięknie mnie dziecko naprowadziło, że żadna tam wiedźma ze mnie,ino wieśma. Jak wiele innych dam zaglądających tutaj. Co, może nieprawda? Wieśmy lubią wiejskość, szukają jej na krawędzi dobrego smaku, w serdaku z cekynamy, papuciach z haftem, kiecce kwiatkowanej i falbanie niesfornej, iiiiii ja.

Miał być wyjazd do dalekiej Holandii do Konia co pracuje. Powodem miało być zawiezienie niebieskiej miski na pranie oraz kilku kilogramów pierogów i wychatranego z rowu korzenia. Plan był dumny jak paw, ale nie wyszedł. Najpierw wykruszyły się wszystkie z mających podróżować Katarzyn. Później wykruszył się paszport Michała, który zaległ w miejscu nieprzewidzianym - u Mamy. Natomiast sama Mama, w sposób przewidziany trafić miała za chwilę w biel i rurki.

No i się zesrałem.
W takich okolicznościach to zrozumiałe.
Nie w takich okolicznościach. Teraz.

Mam więc całą niebieską miskę na pranie pierogów. Miały być zamrożone, jak obiecałam Koniowi, niestety, panie, głód na wsi i paczka po paczce znika. A Koń dzwoni i się skarży, że się ślini. Selawi.

Za czary okiełznane, myśl wierną i wspartą, wdzięczność mnie przepełnia. Schylam głowę i mówię, dziękuję. Pompowana wesoło krew bulgocze. No dobra. Przestanę palić papierosy.

niedziela, 8 stycznia 2012

Podskórnie



Dużo by mówić. Dziękuję Ci, Mamo, że chodzisz do biblioteki i takie książki dla mnie umiesz wymacać.
"Miedzianka. Historia znikania." Najlepszy reportaż, jaki dotąd przeczytałam.
Rzecz o małym miasteczku niedaleko Jeleniej Góry. Miasteczku, którego już nie ma. Filip Springer zaczyna od lat najwcześniejszych, skupiając się w kulminacyjnym punkcie na rozkwicie miasta w czasach przedwojennych. Później następuje powolny rozkład, palec totalitaryzmu w wersji radzieckiej, wymazuje miasto z mapy.
Czytam książkę nocami, myślę o tych wszystkich miejscach, które udało mi się złazić. O tej bezlitośnie rzeczywistej stercie kamieni, chowającej pod sobą historię tych ziem, które są teraz moim domem.
Świeżo po lekturze wskakuję na blog Mateusa - a tam ramka z ... Miedzianki właśnie.
No i cóż, będę musiała tam pojechać.

wtorek, 3 stycznia 2012

Radocha


Grzeje mi słoneczko. A ostatnio Teo puścił ten kawałek i powiem Wam, na pohybel chandrze, szczerzyć się będę w życia meandrze.
Można spokojnie puścić po pierwszej minucie:)

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Do widzenia Czwarty


Czwarty został oddelegowany na placówkę pod Lądek Zdrój. Jeździł w aucie, jakby całe życie za kierownicą spędził, pełna kultura i zero płaczu - gdzie mu do pięt ta miaucząca bestia, którą wieźliśmy do Holandii, przez 11 godzin wrzask i pomstowanie:)
Wiedział prawdopodobnie, że zamienia kijek na siekierkę i że ta młoda czarowna osóbka zamierza go rozpieszczać z całą intensywnością matki jedynaka. Już za nim walka o byt i wbijanie się przez okno, molestująca sucz i dzika horda kotów zwalczających rywala.
Zrobiło się luźniej pod lodówką.
Jednak stary Rabe miał rację, jeszcze tylko koza mi potrzebna.

niedziela, 1 stycznia 2012

Gusła I

Najpierw usmaż sobie słońce. Takie, co się dobrze komponuje z czerwienią krwi buraka straconego na ofiarę starego roku. Potem zapakuj wszystkie nieodzowne rzeczy, weź podpalaną sukę i leć. Okaże się, że w zimie jest wiosna i rzepak trzeszczy. Niech cię to jednak nie zwiedzie.
Gęsi latają jak potłuczone, przyroda całkiem skołowaciała. Wiosna już? Po jesieni? Z czarami nie wolno przeginać. Zaczynam, a właściwie kontynuuję piąty rok mieszkania w Manowcach i tak jak Indianie, co już trzeci rok chrust zbierają, wzdycham żeby zimy nie było. I dopiero teraz stało się i naprawdę jej nie ma. I jakoś głupio tak:)


Jak już polecisz, może się okazać, że rzut mokrym beretem od ciebie są małe Karkonosze. A może to tylko chwila moment, że z tęsknoty się objawiły jakiejś, ogień krzepnie, blask ciemnieje.



Biegnę. Bojsa ciapie się niemiłosiernie w każdym napotkanym błocku. Potem łapię ją, bo widzę trzech zielonych ze strzelbami. Chodźcie chodźcie, moje dziczki i sarenki, tatuś kukurydzką sypnie, a potem palnie w łeb bez wyjaśnień. Że niby stoją na straży przyrody i REGULUJĄ.
A mnie się jakoś w to wierzyć nie chce i widzę w tym tylko mordowanie dla zabawy.
Przechodzą, jeden nawet się kłania, patrz pani, kulturka.
Nagle nadlatuje znienacka chudy chłopek z rodziny biegaczowatych. Przesyłamy sobie porozumiewawcze cześć, po czym równie szybko jak się pojawił – znika. Ja nie wiedziałam, co to znaczy biegać, ja myślałam, że fajnie się bawię, czasem nawet, że ocieram się o jakąś bliżej nieokreśloną dyscyplinę sportu! A tu nic z tego, jestem tylko spacerowiczem. I niech już tak może zostanie? Przecinek bez żadnych plecaków wypełnionych wodą, w szarej fufajce, przeleciał z lekkością wiatru.
TEŻ TAK CHCĘ.


Mijam cygański krzyż, wreszcie odszukany. Słyszę rżenie koni Czirnego, który tu mieszkał wraz z rycerzami raubritterami. Ile razy musieli ten szklak przemierzać, co ta droga widziała przez lata.
Bujam sobie myślami i czas niezobowiązująco tyka, w zasadzie w ogóle go nie ma. Znowu gęsi nade mną, rozpaczliwie drące się w niebiosa, że Bozia za dużo paszy rozrzuciła a grzechem jest nie zjeść jak dają.
Tak. Latam jak ta gięsia.


Dobiegam do trzech dębów zżartych na cacy, obok chata, przy chacie ognisko. Dookoła – nikogo. Czeka na mnie to miejsce i się śmieje dobrodusznym hehe, chciałaś czarownico czary, to masz, nawet kamienny stół do kompletu. Podrzucam do tlącego się ogniska, żeby inni, których się nie spodziewałam, mogli się ucieszyć jak ja.