biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

czwartek, 29 kwietnia 2010

jak to baba się zawziąć potrafi

Loj, powiadam Wam, że potrafi, a potrafi. Wystarczy się na cos nastawić, a potem tego nie mieć i już kopalnia rusza. Napierw odstrzał, potem kruszarka.
Moja scieżka ogródkowa powstaje w naprawdę sakramencko wolnym tempie. Nie dosć, że idzie po łuku, to jeszcze schody być muszą, bo z drogi na podwórko jest spore obniżenie, które trzeba jakos pokonać. Pierwotna mysl, że będzie to po prostu kamienisty zjazd upadła, w zimowej wizji bowiem pięknie zjechałam na dupsku, rozwalając sobie głowę o głazy. Ał, bolaaaało.
No dobrze. Krótki telefon do sąsiada, jasne bądź o czwartej. Byłam!
Jazda do kamieniołomów.
Znalazłam się w Kanionie Kolorado! Rozległe płaszczyzny miału granitowego, ale zabarwionego ochrą i potężne bloki skalne, częsć odcięta, jak kostki chałwy, częsć w postaci odłupanego wnętrza góry.
Pięknie było, zaiste. Na dodatek zakochałam się na moment :)
Zza zakrętu wyłoniła się maszyna tak wielka, że jej łyżka grzebaczka była rozmiarów naszej lawety...Och, z jaką gracją zanurzyła się w stercie kruszywa granitowego, by od razu je zważyć i jeszcze wydrukować kwitek dla mnie. Olbrzymie koła obracały się jak w zwolnionym filmie, wzburzając tumany kurzu, a słońce paliło niemiołosiernie.
Uwielbiam takie akcje:))) A kwitek od maszyny noszę na sercu.
Potem powrót, pod górkę, z górki i wreszcie rozładunek.
To, co moja miłosć zapakowała na lawetę w minutę, może mniej, my musielimy zwalić na podwórko. I ciężko było, oj, ciężko. 3,5 tony kruszywa, na jedną psia mać wymysloną przeze mnie scieżkę...
Nie mogę się ruszac. Ale dokonałam odkrycia anatomicznego, że tuż nad pachą mam mięnie, które bolą. Jak bolą, znaczy się - są.
Jestem więc kobietą z umięsnionymi pachami. Miodzio:)


Dół mnie dopadł. Niczym nieuzasadniony przeciez...chociaż czy tak naprawdę?
Zaczęło się wczoraj, kiedy jakas wredna sucz na glucie mi napisała, że moje "osiągłam co pragłam" to zwykła sciema jest.
No i tak mnie to tąpnęło, że dumam i dumam.
Czy naprawdę osiągłam co pragłam? Czy jestem szczesliwa? Czy układałabym inaczej, gdybym mogła cofnąć czas?
Obiecuję sobie pogadac wreszcie powaznie, bo rozmowa wisi, jak ta chmura nad górą.
Jak już pogadam, to moze powiem.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Fixum dyrdum1

Jako że było już fixum dyrdum do kulieżanek rozlicznych, TO będzie okraszone jedynką, bo po cóż nazywać w różny sposób sploty które mi się z głowy wynurzają. Bez ładu i składu, polotu i wdzięku, w garów brzęku, wiatrów jęku, do rozpęku i wymięku.

Niemiec naciąga! ma wysiąć w piątek z pociągu i zanurzyć swój czarny skórzany but w polską ziemię, zdeptać drobinki kurzu, które przy odjeździe spadły z płaszcza jego ojca...Wciągnie to samo powietrze, dotknie w końcu futryny drzwi i co najdziwniejsze, złapie za tą samą klamkę, którą dotykali jego przodkowie. Będzie chodził po obejsciu i smutno mu będzie, że owczarek niemiecki warczy na niego i rzuca mu się do gardła. Potem z wielkim gulem wychylimy kielichy goryczy, popatrzymy sobie ze zrozumieniem w oczy, ja najeźdźca z dzikiego wschodu, on - biedny wypędzony.

- Translatory wszystkich krajów - łączcie się: Cieszymy sie z naszej wizyty, w celu zaspokojenia Ciebie i Twojego Syna, aby zobaczyc Dobroszów.

No i co ja mam teraz powiedzieć??? Bać się?

niedziela, 25 kwietnia 2010

Kayaky



Kochani rodzice! Przesyłam pozdrowienia z wakacji, z malowniczej xxx. Bawimy się bardzo grzecznie, nikt nie pije alkoholu ani nie drze ryja po 20 :) Wszyscy są skupieni na sporcie, który kształtuje kręgosłup moralny każdego młodego człowieka.

Woda koi moje skołatane nerwy, pięknie było:)

piątek, 23 kwietnia 2010

Maziajka

Verdens Ende




Tak sobie cicho marzę. Jest przecież kwiecień, dlaczego w takim razie rano jest szron, ja marznę razem z temy kwiatami polnemi i w ogóle?
Nienawidzę zimy,sniegu,Eskimosów i husky też.

Felieton dla Mai

To jest taka pora dnionocy kiedy niebo robi się zielono-granatowe. Siedzę na progu, pode mną schody co to mają być, a pod nimi śpiąca Pani Wąż. Wylatują świetliki i nie przeszkadza im żadna latarnia. Jeszcze czas.
Każesz pisać i zamiast iść spać jak okoliczne ogry – piszę. Dobrze, że Czechy blisko, bo jest przy czym.
Siedzę i myślę, że dobrze się stało, że strych opustoszał i znaleziony przeze mnie myszołów odkarmiony schabem poleciał. No tak, on schab, ja vifon:) A było to tak, że wracając z Ziębic złapała mnie strosna buza, Panie. Lało, gradem waliło, ogólnie żywioł. W lesie, kątem oka dostrzegłam jakiś ruch, zaciekawiona przystanęłam. Wielki, zmoknięty do cna ptaszor taplał się w liściach, co raczej nie jest charakterystyczne dla tego gatunku:) Rzutem kurtki niczym Lara Croft
powaliłam go na ziemię (marchewkę kupiłeś?!) i zamieszkał na strychu, a raczej rozjechał się na nim. Tam został poddany starej, dobrej, francuskiej metodzie karmienia ptaków. Następnego dnia rano także. Po powrocie z pracy poszłam na strych do ptaszka, a ten zniknięty. Rozglądam się, a
tu nagle coś mi nad głową, z belki na belkę. Złapałam go i zniosłam na dół, bo trochę ciepło na strychu było. Znowu go nafutrowałam i siedział sobie rozpłaszczony na sofie.
Podczas zupy:) poderwał się do lotu i wykręcił piękną beczkę po kuchni,
więc uznałam, że chyba czas do domu. Poszłam z nim na dwór, kawałek wyniosłam za wioskę, potem podrzuciłam do góry i poleciał. Szkoda, że zaaferowana działaniem nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, ale mam je przynajmniej w głowie. Strzelił kółko nad lipami, porozglądał się dookoła i poleciał w stronę lasu. Dobrze, że poleciał, szczęśliwej drogi.
Nie nazwałam go, bo wtedy musiałby zostać. Czułam przez skórę, że nawet najlepsza woliera w miejscu szumnie zwanym garderobą nie dałaby mu żadnej satysfakcji. Ale dostałam prezent, bo móc spotkać takiego dzikusa to wielkie przeżycie. Może kiedyś usłyszę przeciągłe hiiiijeee tylko dla mnie?
Jest cicho. Muzyki słucham ostatnio w samochodzie w drodze do pracy. Głośno śpiewam z Jaggerem: How does it feel, How does it feel, To be on your own, With No direction home, Like a complete unknown, Like a rolling stone? I pędzę na luzie z górki do pracy, która dobrze, że jest i że mogę żyć tutaj, na tym malowniczym zadupiu, które na własny użytek nazwałam Manowce.

Pomarańczowa schizofrenia

Teraz wracając do opisów życia, bo takowe miały się tu znaleźć, powiem Wam, że zaszalałam przedwczoraj i moją nowootynkowaną sień zmieniłam w pomarańczową, jaskrawą przestrzeń, która miast mrozić - jak to miała w zwyczaju, rozgrzewa mnie do siódmych.
Vivat pomarańczowa schizofrenio! Przedwieczorne słońce zaświeciło wczoraj na krótki moment, łypnęło na mnie i na ścianę, powaliło ciepłem wręcz tropikalnym. Przeleciało po łuku cegieł jak niesforna gama i schowało się za szarym kłębem chmur.
W takich momentach czuję się jak postać z plakatu, z sierpem i młotem, wyprężoną piersią, z pulsującymi żyłami żądnymi nieludzkiego wysiłku.
Wszystko, tylko nie mozaika......hahaha, to co tu robisz ciemna maso, jak możesz wypowiadać słowa te nikczemne?
Okrążam powoli wannę, wodorosty, zwiędnięte liście i rosiczki, mokro i pleśnią zalatuje. Naklejam kawałki kafli na siatkę, pewnie popełniam jakąś karygodną zbrodnię używając silikonu, potem całymi plastrami przenoszę wszystko na ścianę.
Ja nie wiem, czy to tak się robi. Pewnie się tak robi w Dobroszowie, bo się kupy trzyma i nie odlatuje. Siermiężnie i po chłopsku, bez wydumania.
No i już już widać zarys końca. Zacięłam się nie wiedzieć czemu i pomarańcze upycham po kątach...byle nie mozaika.
Jakże fajnie będzie okleić te parę starych mebli, stoją cierpliwie i czekają, małe formy, bzyk bzyk i będzie, mój ulubiony zapał do słomianych wyczynów będzie się w pełni i z radością realizował... A tu? Męka, panie.
Bo to powinna być praca zespołowa!
Ktoś siedzi i bzyka, a czyjeś zwinne łapki układają, o tu, nie, nie tu, może tu, to daj troszkę różu na policzki tej pani. Gdybym miała zastęp Paulin, działających pod kierownictwem jednego mózgu...O marzenie niespełnione, armio Paulin wyśniona...Dach przełożony na stodole, płot wiklinowy oplatający drogę...i to zrozumienie dla działania i przekazywalność niemożliwa.
Marzenia.
Tyle na dziś, czeka mnie solidne zadanie ułożenia specyfikacji na oczyszczalnię ścieków. To będzie dopiero majstersztyk niewykonalności i wydumania, będę sobie wyobrażała chwilę, gdy wszystkie ściekowe strumienie zaśpiewają chórem i z otwartych pyszczków ryb popłynie pieśń wdzięczności.
Ślę pozdrowienia dla Was, moi bliscy nieznajomi.
Miłego dnia.
20.10.2009.

Biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.