biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

wtorek, 30 października 2012

Bujaj


Tajemnica przyciąga. Otwarty worek Mikołaja traci na wartości z chwilą rozwiązania supła. Będę więc sznurkiem, albo wiatrem, który wypada zza kamienicy, bawi się z garstką liści i znika. A nie pozwala zapomnieć.

niedziela, 28 października 2012

Żmija


Nie wolno jeść o północy kapusty z grzybami - jak się nie wie, co zrobić z farszem, można go zamrozić, niekoniecznie połykać przy książce od mamy o pewnym bigamiście, który w każdej części Europy trzymał sobie jakąś żonę. Książka marna, farsz super, za to sen, który mnie nawiedził, przerażający.
Zerwałam się nad ranem z wrzaskiem, bo kolejny raz wróciła - żmija.
Paranoję żmijową miał mój pradziadek, który gdzieś na kresach znalazł się w ich kłębowisku, nie pamiętam już, co się stało, czy udało mu się uciec, czy go goniła, czy użarła. Mnie w każdym razie od czasu do czasu nawiedza w śnie i nie należy to spotkanie do przyjemnych.
Wilgotna, parująca łąka, jacyś ludzie i ona, która wbija mi się w udo, jak pies sąsiadów, kiedy ratowałam Brutusa. Swoją drogą poradziłby sobie lepiej beze mnie, ale matczyny odruch był silniejszy i tak z jednym psem na rękach a drugim wczepionym w nogę, tańczyłam u sąsiadki na podwórku, choć muzyka nie grała.
Wróćmy do niej. Goniła i ugryzła, niby nic, a strach mnie obudził kosmiczny. Z uda wyjęłam jej brązowego zęba, zakrzywionego jak mój rogowy kolczyk. Pozostało wrażenie, że coś niedobrego nadciąga.
Zmiany - mówi Jacek, transformacje.
Czytam dzisiaj sennik:
Ugryzienie - popadniesz w kłopoty finansowe;
Atakująca żmija - przygnębienie, które ogarnie Cię w wyniku niepowodzeń przyjaciół.
Wolę to pierwsze, zdecydowanie do braku kasy idzie się przyzwyczaić.
Idąc tym tropem, przerzuciwszy się na maślankę z owsem, życzę Wam moi przyjaciele samych sukcesów, a moją żmiję muszę oswoić sama.

niedziela, 21 października 2012

Cień

Bratnia dusza co łazi po ziemi czując jej odwieczny rytm. Jak drzewo, kamień, czy nagrzany słońcem jaszczur, czerpie energię z tego, że na niej jest. Kroki dudniące po glebie, rytm, z szelestem liści wymieszany. Lubi się przemieszczać i wyznaje tą samą religię – wierzy w Hermesa.
pam pam, padam pam
Jest ze mną w najdalszych zakamarach manowcowego lasu. Śpiewa ze mną w zaroślach zagajnika, w klezmerskich molach wbija drugi głos.
tadi jee a ee
Dynia dojrzewa na parapecie a dźwięk bębna odbija się w głębi brzucha. Sznurek grzybów suszy się przy kominku. Cały czas gada słowami, które wkładam mu w usta. Masuje mi głowę i kark. Wieczorem przynosi kakao i stawia koło książki z niewyraźnym mruknięciem.
Siadamy czasem na trzepaku i plujemy słonecznikiem, obserwujemy dzięcioły, których pełno tej jesieni. Wystarczy jedno spojrzenie. Wystarczy zapach dymu z ogniska. Pełne bliskości porozumienie i przekazywalność.
Mój snujący się za mną cień.

czwartek, 18 października 2012

Złomki


Takie okno, zdecydowanie i głośno mówię, chcę. Kiedyś pisałam o umiejętności pisania wniosków do losu, można więc moją deklarację potraktować jako nadejście ery remontowej.
Usiadłam nieco na roboczogodzinach, a tu co niektórzy, cisną poty, rozwijają skrzydła, leją betony i inne, wywołujące zazdrość, gesty czynią. Ja zacznę od wyobrażenia sobie tego okna i dojdę do wniosku, że jedno, to mało. Chcę takie dwa.
Nawet wiem, gdzie rosną, zjadane po cichu przez rdzę. Idę z łomem. Po cichu przemykam pod latarnią, skupiona na szelestach własnych podeszw i chrapaniu pijanego kolesia na stróżówce.
Końcowym efektem haniebnego precederu jest stół ze stertą kawałków kafli, stojący pod przeszkloną już ścianą. Herbata paruje i miło nam się gada, twój fotel się chwieje na nierównej podłodze, to Klein tak buja, czy wino z resztek lata. Nieważne.
Słońce grzeje otynkowane gliną ściany.

wtorek, 16 października 2012

Łuk

Każda podróż jest dla mnie darem. Prezentem choinkowym, kwiatkiem od ukochanego. Teraz siedząc w samochodzie poczułam, że jest czymś jeszcze i skojarzenie padło na łuk, a raczej na jego napinającą się cięciwę. Oddalając się od punktu a do be, naciągam ją, oddalam się od domu i przyziemności jak najdalej się da, by wrócić potem, wystrzelona w kosmos, z potarganą od wiatru czupryną, przewianą duszą.
Niesamowite było wszystko. Począwszy od tego, że w tak krótkim czasie można zobaczyć tak wiele. Zachodzące nad Dunajcem słoneczko i sałatka smakowicie komponująca się z kamykami na brzegu, powolne wypełzanie drewnianych chatynek przy drodze, spójne, lubiące latać towarzystwo. I chmury.
Odwiedziłam Siostrę Bieszczadzką. Po staremu u niej - dzieci się pasą na koniu, goście wciskają przez szpary w podłodze, chaos i eos. Niewiele pogadałyśmy zmorzone emocją cytrynową, ale jak to mówią wszystkiego mieć nie można. Nastąpiła eksplozja hipernovej, która zmiotła nas z powierzchni. Kocham ją.
A, przepraszam, z nowości godna - miejmy nadzieję - zastępczyni Bery - póki co - Zazulka:)
Lot na południowy wschód obudził we mnie niejasną nostalgię i smutek. Duchy mieszkańców ludnie zamieszkujących wymarłe obecnie doliny szeptały mi w ucho swoje opowieści. Patrząc na poprzechylane krzyże i wycięte jawory kołatały mi w pustej głowie, jak refren, na wieczną pamiątkę, wiecznaja pamiat', a pamięci niet, albo mało. Pustka pełna smutku.
Rozwinęliśmy skrzydła, nie powiem. Przelot polegał na opuszczeniu smętnych bieszczadzkich dolin na rzecz wesołych dolin słowackich, gdzie radość potrafił wzbudzić nawet dom pogrzebowy "Dom smutku". Słowacki film przesuwał się przed oczami jak piękna, kolorowa bajka, a obrazy które oglądałam nakładały mi się na te opisane przez Stasiuka.
Ulotne chwile, które ładują mnie energią i powodują, że znajduję siłę na życie przez jedno zamknięcie oczu. Mam nadzieję, że śmierć w moim wydaniu polegać będzie na odtwarzaniu tych wszystkich fotek, które zrobiłam strzelając z łuku.

niedziela, 7 października 2012

Mamapapabanda w Nowinie

Jest pięknie - idziemy z Władką na grzyby, bo lubi. Zbierać i nawlekać, gadać lubi i ciepło emitować jak elektrociepłownia. Kolejny raz okazuje się, że przesył jest bez zakłóceń.
Zamiast grzybów, trafiamy na usiane kasztanami jadalnymi zbocze. Mój scyzoryk rozkłada się na nóż i widelec, siedzę w trawie i obieram, bo wziąć się tego w rękę nie da. Michał huśta się na czubku drzewa jak wiewiór, Bojsa kaleczy pysk podkradając nam to, co tamten zrzuca. Sielanka usypia ostatnie połączenia nerwowe, które przyjemnie zaczynają pochrapywać i buczeć na słońcu.
Później, po kulinarnej atrakcji, którą przez dwa dni są naleśniki z soczewicowo-paprykowo-dyniowym nadzieniem, następuje odjazd autobusu i cały świat rytmicznie zaczyna podskakiwać, jabłka rzucają się do ogniska, korzeń Mamapapabandy wydaje drgania i jęknięcia, a zgromadzona publiczność walczy z prawem Ohma i opór w końcu zostaje przełamany. Pada deszcz, a fala ludzka zatraca się w wesołych podskokach.
Rozbijam jogowe zakwasy, odsączam każdą minutę jak napar z szaleju, ładuję głowę i serce, by mieć siłę na kolejne atrakcje, które przy odrobinie podjętej walki mają nastąpić...

www.mamapapabanda.com

czwartek, 4 października 2012

Czwartkowe obrzędy

Zmywam sobie głowę


i gotowe.
Najgorzej jak się człowiek wkręci w coś, czego nie ma. Tymczasem jest: dynia słodka, las pełen grzybów, goście w pociągu, muchy do zabicia.
Życie do życia jest.

wtorek, 2 października 2012

Niepokój


Niespokojnie się zrobiło, w nocy dopadają mnie sny, których ostrożnie za dnia nie dopuszczam do głosu. Z chwilą rozjarzenia się księżyca wstaję i trudno mi potem zasnąć, z głową nabitą jak szafa, której nie można zamknąć. Czego tam nie ma.
Dzień staram się wypełnić do cna, grzebię w ziemi, by ściągnęła nadmiar napięcia, potem biegam wypłaszając sarny, do cieńkiej strużki potu między łopatkami.
Moje adhd nabiera mocy, pełnia rozszerza mi źrenice, a serce tłucze jakieś kakofoniczne tango.
Chciałabym czasem, żeby starość nadejszła, może wraz z nią dojdą do głosu geny babci Zosi, których cieńką żyłkę w sobie posiadam, przejawiające się w gościu siądź pod mym liściem a odpocznij sobie. Spokojne robienie porannych zakupów, pogaduszki z każdym napotkanym przechodniem, zaciągając z lwowska, a potem samotne śniadanie mistrzów, przy radiu. I ten spokój, wyważenie absolutne. I uśmiech.
Tymczasem - nie ma. Jest totalny rozstrój, przyśpieszony film o niczym, burza piaskowa i operacja skazana na katastrofę. Ale za to jaką piękną:)
Kręcę się jak pies na posłaniu, uporczywa pchła kąsa znienacka.
Niepokój ogarnia też las, mnóstwo rozchwianych psychicznie grzybiarzy przeciera ścieżki wokół brzózek, tworząc pokręcony labirynt. Niepokój ogarnia sąsiadów, ciągniki przygniatają rolników, niebo huczy od śmigłowców, powietrze rozdziera awantura syren.
Brat Barona kręci się po moim podwórku. Włazi mi do domu pod byle pretekstem. Nie wróży to nic dobrego, zazwyczaj jest pijany. A to wina chce się ze mną napić, a to jakieś bambusy przynosi. Pierwszy taki atak ze strony lokalnych amantos del powiato.
Chciał nakarmić Bojsę, ale ta ugryzła go w rękę do krwi. Dzielna dziewczyna.