biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Gliniada 2011


Dzień dobry. Ja tu tylko przejazdem. Wykopsana od niechcenia w kosmos, na całe dwa tygodnie, do dzisiaj dojść do siebie nie mogę. Noga na nogę, dyndu dyndu, sama ze sobą uciekam na stopa.
Z czasem nie wiadomo co robić, zawisł razem z wahadłem w zegarze.
I co? I dobrze mi tak.
Dziecka nie mam, ba, Mamy nie mam (strasznie się cieszę, Kochani, że jest Wam tak fajnie na wakacjach, nie mogę powiedzieć, żebym strasznie tęskniła:)
W swojej rozwiązłości dodam, że jest moi to szalenie na rękę.
No i jeszcze ta parada na święcie ceramiki w Bolesławcu. Kto nie był, niech kwiczy i zamawia bilet na za rok. Właśnie tak.
LUK:






czwartek, 18 sierpnia 2011

Superkoza


Ano właśnie. Wredne błyszczące kafelki. Dekory dziabane. Niby miały iść na podłogę w łazience, ale wymagają czyszczenia. Siedzę. Na początku jest całkiem miło, gra RAM i puszczają taką muzykę, która każe mi nawet dać głośniej, bujam się, skrobię. A co skrobię? A kafle, a dekory dziabane. Wyrwane ze śmietnika w moim ulubionym sklepie, gdzie metr stłuczki można kupić za 3 zł. No to ja poproszę, ten, ten i ten. Kroję to potem na takie małe i ulepiam.
A tu cała ławica szkliwionych grubo, małych, fantastycznie doskonałych kafli, z tym, że od spodu silikonem parszywym wyciapane.
Skrobu skrobu.
Po dobrej godzinie mam sześć. Zaczynam nerwowo dym nosem puszczać, palce bolą, w kuchni podłoga usłana. W usłaniu suka, która z łapy na łapę, no choooodź, bo ja muuuuszę.
Dobra. Ale żeby mi to było! Co tam będę chodzić, szybciej będzie na rowerze.
Przerzucam smycz z naryjnikiem przez szyję, biorę mego czarnego mustanga i wio.
U mnie cały czas pod górkę. Na razie jadę w dół, nawet nudno trochę, ile można się staczać. Skręcam w las. Mam czas.
Tak się zakopuję w leśne ścieżki, myśląc sobie o tym i owym, że nagle gaśnie światło, jestem w środku niczego i tylko ucieszony - ale już zmęczony pysk mej suki daje o sobie znać odsłuchowo.
Szukam wyjazdu z dżungli, w końcu jakoś udaje mi się z niej wydostać. Jeszcze chwila i już jesteśmy na polnej drodze, ciągnącej się uroczyskowo między kwitnącymi nawłociami. Są oczywiście błotniste, granatowe koleiny, cyka coś miarowo, tłuściutki falujący zad co chwila wbija mi się przed przednie koło, byle moje na wierzchu, byle ja pierwsza.
Albo odpycham zad kółkiem, albo nogą, nie będziesz mi tu głupia suko drogi zajeżdżać. Trwa zabawa w kto pierwszy ten lepszy, nagle niesłychanie ważna woń wystopowuje Bojsę do zera, koleina z prawej, wierzba iwa z lewej, łukiem koszącym lecę w lewo i siedzę później tyłkiem w dół,z nogami w górze, przywalona rowerem, a na tle zielono-granatowego nieba przezierającego przez zbite poszycie z pokrzyw zagląda moja sucz.
Ale co się stało?
Siedzę i nie mam siły się podnieść ze śmiechu, łzy mi z tego śmiechu lecą i jeszcze bardziej mnie to osłabia i nie pozwala wyjść z powrotem. Złapać się nie ma czego, przy każdym ruchu zjeżdżam w dół.
Powoli się wydostaję, wsiadam i jadę, jakiś kot ucieka przed nami ile sił.
Jestem znowu w Nowinie,pod dachem, pijemy serwatkę z kozy. Rozmowa o superkozie, która umiałaby wszystko, jest doskonałą w swoim absurdzie. Czas tyka.

Oczywiście wszyscy mnie szukali. Oczywiście jak mogłaś nie wziąć telefonu. Mogłaś zasłabnąć, zostać porwana, zjedzona przez mrówki. Pełna awaria, dom pełen gości, telefon bulgocze informując o nieodebranych połączeniach. Gdzie jesteś. I nawet trudno by mi było na to wpaść, nawet nikogo się nie spodziewałam. Chwila radochy odciśnięta pokrzywą na gołych łydkach a tu takie spazmy.
Nie będzie błyszczało na podłodze. Po moim trupie. Zresztą i tak robotnicy nie przyszli, bo piątek.

środa, 17 sierpnia 2011

Ówaga Remąt


No i co, co się polepszy, to się popieprzy. Sąsiadom się stodoła zawaliła, ale dachówki nie dadzą. Najpierw oczywiście nikt nie widział problemu, a jak przyszło co do czego, zaczęli się sianem wykręcać.
A gdzie szlacheckie słowo, do kroćset? Że choćby skały srały?
Ni ma porządnych ludzi panie teraz. Co to jak powiedzą, to tak będzie. Elektryk - już drugi tydzień go nie ma, dachówka, co się w planach na dach cofa jak na przewijanym filmie i wiele innych sytuacji, w których a jest c i na odwrót.
No dobrze. Skoro oni nie, a królowa miała być od piętnastego, to uderzymy do niej.
Piękny pałac, ten sam, który z Koniem oglądałyśmy wędrując w okolicach Niemczy. Dachóweczka pięknie złożona pod okazałym bukiem, gąsiory palce lizać.
Wsiadam. Jadę.
Rozlazłe dziecko podchodzi do furtki, a kim pani jest? A co pani chce? A dachówkę twoją chcę, za darmo wyrwać, szponem zahaczyć i zwiać. Ale uśmiech, klask, przyklejony. Jedyne, co udaje mi się wskórać, to nr telefonu.
Dzwonię wieczorem, Bojsa gania za kijem po ściernisku, stoję na palcach, coby falę lepiej złapać.
No i proszę państwa udaje mi się dostać nową intratną posadę stróża w pałacu, przy okazji fuchę kierownika robót i ogólnego nadzorcy, dodatkowo mogę jej przeprojektować ogród, który - gdybym go widziała 10 lat temu! Oczywiście mogę też od niej odkupić bryły marmurowe, cały pałac mogę sobie kupić, ją wykorzystać po trzykroć, ale dachówki, to ona nie wie, bo się nie zna.
Pfffffffffffffffffffff.
Te dzisiejsze królowe to w ogóle się na budowlance nie rozumią, nie wiedzą, że jak dach odkryty a pada, to gliniana spoina się rozpuszcza. A ona się za pałac zabrała.
No nic, trzymajcie kciuki za pogodę, może mi zwątpienie minie wraz ze słońcem w plecy i yerbą w żyłach kręcącą.
Miłego!

wtorek, 16 sierpnia 2011

Psia dola.



Jechałam wielkim, cudownym, starym Land Roverem! Z góry, na moje nieszczęście, dużo widać. I oto w trawie coś na czarno mignęło.
Uściskaliśmy Czesława na 84 urodziny, posłuchaliśmy gry na sitarze, po ogromnej porcji torta upchneliśmy w kałdun i wracamy.
A toto nadal błyska z rowu swoim czarnym pyszczkiem.

Ja już go tu trzeci dzień widzę.

Stop. Pod pachę. Do domu.
Koty złe, Bojsa zadowolona. Obwąchała, polizała, gra. Benek i Fiolka na zmianę pilnowali obcego, by zanadto do ich świata się nie zbliżał...Ale one tak zawsze.
Znajduch, vel Moki wywędrował do szopy, ale nie skorzystał. Siedział całą noc pod domem. Ciekawe, czy znajdzie się właściciel..Skoro pies był przy drodze i wysiadł z jednego samochodu, trzy dni na stopa stał i wsiadł do innego, to znaczy, że?
Ktoś chce? Ładny taki:)

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Muzycznie


Oddzielnie należy o samym koncercie zanucić.
Najpiękniejsze były dziewczyny z Dakha Brakha, chociaz wymawia się Dacha Bracha i tak powinno się to pisać po polsku. Zamykałam oczy i ich głosy niosły mnie po pustkowiach. Falowały jak pagóry, raz były różą a raz kaliną (z akcentem na "ną").
Ludzie, powiadam Wam, umiejętność taka, że z własnego ciała można zagrać, to piękna sztuka, instrument najczulszy, najrozedrgańszy.
Chyba wolałabym je same zjeść, bez sosu jaki tworzyło Port Mone. Zanadto elektroniczny był, czasem w rytm ciała nie trafiał.
Ogólne napięcie; okraszone bielą ich sukien i czernią wysokich futrzanych czap, zwłaszcza tej chudszej, z bufkami, która potrafiła zabrzęczeć jak koza, filuternie, by przeskoczyć w rejestry wręcz operowe.
Ten sposób śpiewania jest typowy dla Karpat, może ogólnie dla gór, na całe gardło, do krzyku. To właśnie krzyk, "naregulowany"a nie cicha ballada szeptem.
Głos momentami grający jak kobza.
Umiejętność słuchania musi być spora, korelacja ucha i krtani, by zabrzmieć akordowo i bez wahnięcia.
Jadę teraz pociągiem do Krakowa i brzmi mi w uszach ten ostry, czysty jak górskie powietrze śpiew.
Przerwa na reklamę.


R.U.T.A. punkrockowym darciem pierza nie powaliła mnie zanadto. Łysiejący panowie, zbyt delikatni już w tej sytuacji zrobili show "OGÓLNIE PRZECIWKO". Wyratowała ich postać Niki, księżniczki punkrocka, która z drapieżną, zaciśniętą w pięść butą wykrzyczała - melodyjnie o tym, że gore! Koszuli czerwone i czarne z tym napisem na plecach ktoś naprawdę dobrze zrobił.
"Księdza z kazalnicy zrzucić albo dać mu ciężkie cepy, do stodoły młócić"
to była piosenka dedykowana księżom pedofilom. Były też o politykach, że nie należy się ich bać i generalnie o systemie. O tym, że ten system nie jest w stanie Niki z Post Regimentu, ani Robala z Dezertera, ani Gumy z Moskwy zdławić.
Herosi buntownicy minionej epoki skłaniający się do druidzkich bajek prosto z Sherwood.


O Perkalabie można powiedzieć tyle, ze byli świetni jak to mają w zwyczaju. Paragwaj normalnie:)

Czuję się znowu kulą, pełną siebie samej. Niczego mi nie brakuje. Przeskakuję jak piłka od miasta do miasta, chłonę i się cieszę. Może zostanę gminnym słońcem choć przez chwilę, zarażając dobrą energią ten kwas.

Oglądając Nikę w czarnym kapturze zatęskniłam za Władką. Na grzyby miałyśmy pójść już dwa lata temu.

Kilka wrażeń:




Pociąg do podróży



Uwielbiam podróżować pociągami. Specyficzny zapach i szorstkość dłoni, poufała anonimowość współpasażerów.
Niesamowita kolejka we Wrocławiu. Trzy w zasadzie i jedna kasa, bo druga ma przerwę.
Początkowo stoimy. Pada na nas, bo jesteśmy jeszcze na zewnątrz. Robi się nerwowo. Albo dokupimy dopłatę do biletu, albo..idę do wybranej panny (ene due), mówię, że jadę z dzieckiem. Jasne.
Biegniemy później, rozsypując rzeczy z rozpiętego plecaka. Pani bilet! Dziękuję.Wsiadamy.
Miarowe kołysanie, wbijam się bezczelnie do zamkniętego wcześniej przedziału, jest okazja, bo konduktor przeciera szlak. Jest ich pięciu plus ona. Impreza trwa do siódmej rano, przeplatana spaniem na dzięcioła, lub na skarbonkę. Ale pozytywnie, panowie z pełną atencją podnoszą i ściągają mój plecak, nienachalnie w rozmowie używając słów niecenzuralnych. Za to w korytarzu jest już tragikomicznie, jakieś wojsko szczylowate "pani do łazienki idzie, KUR...!"Przepływam przez strumyk z kamieniami, jestem jaszczurką.



Rzeszów jest wschodni, sjestowy, pogodny i powolny. Najpierw chłodny, później gorący. Zmieniam koszulki, ale bez przesady, mam dwie. Bujamy się po starówce i chłonę każde okno, zaułek.
Nie ma Doro, ale nie płaczę, jestem z Michałem, któremu kolejna operatorka talerza polała gyrosa sosem. Idzie od kasy i wali się po udzie, że kurcze znowu! Mówiłem, że ma być bez dodatków! Na sucho! To skutecznie psuje mu dzień, złośliwość ludzka bez granic i niesprawiedliwość.


Mieszkamy w schronisku PTSM o cudnej nazwie ALKO. Pokój wieloosobowy, dostajemy pościel w paski i mamy rzeczywiście schron, do którego biegamy później po bluzę, wodę, zapalniczkę. Na późnonocnym koncercie zostaję na koniec sama, a M. naciera na psp w pokoju na górze. Nie powiem, doskonałe rozwiązanie.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Oczekiwanie



Mam się skupić, napisać kilka ważnych pism. Mam się nie denerwować, rozmawiać z ludźmi, ustalać. Naprawiać, dyskutować. Remontować, planować, odpowiadać. Materialnie. Mam być.
Powodzenia wietrzyco.

środa, 10 sierpnia 2011

Paragwajska herbata co się po niej lata, czyli remont dachu


Mocy przybywaj, serce roście i na pohybel oraz wszytko naraz, wsiadam, wysiadam, z psem, bez psa, po wapno, w "międzyczasie" tak zwanym na łąkę, bo przecież ta zgraja tańcząca wokół domu (błogosławiony czas nastał) nie daje żyć. Gwoździ zabrakło do łat a i kamyków na ścieżce coraz mniej, do rzucania w rozbuchane kundle świetnie nadają się też jabłka. Zaczęłam trafiać.
Szpenek, oczywiście, że Szpenek, czegoś mi brakowało, a to właśnie P.
Szpeniu bardzo ładnie brzmi i dobrego, cichego Janka nazwać Szpeniu, to chyba nawet tak przyjaźnie jakoś:)



Powstaje piękny dach, moi drodzy, rośnie areał do obsiania przydasiami. Myślę, że niejedno pudło na hohonie tam wejdzie. Kiełkuje myśl o pracowni, tzn. ona już dawno wykiełkowała, ale w tak pięknych okolicznościach i niepowtarzalnych, staje się powoli realną możliwością.
Wracałyśmy skądś tam z Mamą, za Niemczą, przy lipie leżał sobie człek. Zatrzymałyśmy się obadać, czy aby nie zimny, ale zaczął się pomału ruszać, z dobrym skutkiem wertykalnym. Umoralniamy, że nie można tak leżeć przy ulicy itede, a on nam na to: A pani to mie sie podoba...pani też..a leże, no leże, to jest moja możlywoszcz.
No i ta stodoła, co to zginąć mogła, a jeszcze nie zginęła i nie zapowiada się, by miała zginąć wkrótce, to moja możlywoszcz i nie zawaham sie jej użyć:)




Dach się robi, a w mojej głowie powstaje mały dymek, który zaczadzia mi wzrok i umysł, powolutku sączy się przez dziurki w nosie i uszach. To Rzeszów. W sobotę na rynku ma się odbyć koncert, w którym siły połączą Dakha Brakha, Perkalaba i wielu artystów, których jeszcze nie znam...ANNIEBRI, ZAPASKA, ZAVOLOKA+VJ LAETITIA MORAIS, R.U.T.A NA WSCHOD, JURIJ ANDRUCHOWYCZ&KARBIDO, itd.
Projekt polsko - ukraiński z zacieciem folkowym. I teraz, gdy tak sobie po Youtubie gwiżdżę, a noga skacze cosik nerwowo pod stołem, myślę, ze zwieję. Normalnie wsiądę w pociąg wieczorem, by rano wyskoczyć lekka jak kilogram oddechu z pociągu i odpłynąć.
Im bardziej mnie przekonują, że to idiotyzm jechać przez całę Polskę na koncert, tym bardziej mnie ciągnie. Ech. Trochę szmatława opcja wracać od razu po koncercie z powrotem, ale Doro gdzieś wylatuje:) a noclegownię potencjalną mam dopiero w Maniowie w Bieszczadach. Zachodzi obawa, że mogłabym już nie wrócić.
A wtedy co z kaflami w łazience...



Wiecie,gdzie można się przespać w Rzeszowie?

wtorek, 9 sierpnia 2011

Szenek


Mam kołchoz. Prywatny mały kołchozik, gdzie wszystkie "szenki" chodzą w kółko, wspinają się po drabinach, coś sobie mruczą, a radio nastawione na szczęście trójkowo, ugniata mi uszy, gdy próbuję zawalczyć z chwastem. Pańskie oko konia tuczy, więc siedzę z nimi jak się da najczęściej i tuczę.
-Szenek!Podaj cegłę!
Nie mam pojęcia, który z nich jest szenkiem i czy na pewno właśnie tak, w każdym razie wiedzą chyba o kogo chodzi.
Telefon niespodziewany do pracy, dzwoni zdyszane moje dziecko, że stodoła się zawaliła i jest mnóstwo dachówki! Pobladłam nieco, ale pytam o którą stodołę chodzi. No ta, w majątku! Taka wielka!
Proszę, co znaczy surowe wiejskie wychowanie, dziecko pilnuje budowy i z zacięciem menedżerskim kombinuje.
Moja stodoła zaczyna się kupy trzymać, mimo przerażenia ogromem zniszczeń początkowych - odżywa. Szenki dają radę.
A za domem, na przykościelnym cmentarzyku zrównanym z ziemią w latach siedemdziesiątych, geolodzy wiercą otwory. Spodziewałam się, że wyciągną jakiś złoty ząb, lub inną partię niemieckiego kościotrupka, ale nie. To, co się wydostało na światło dzienne, to czysta glina. No i proszę, na jakim złocie sobie siedzę. Wiedziałam, że będzie pięknie, ale że aż tak? Już kombinuję sieczkę i betoniarkę, żeby przyjemnie sobie wyciapać stodołę od środka. Potem wylepię gliniany piecor w pracowni, tylko muszę innych, zdolniejszych popytać:)
A szenki niech się dalej pukają w czoło.
Pozdrawiam.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Bez obcasów

Straszniście wysokie obcasy miałam na nogach. Chodzić po bruku w nich to prawdziwa męka. No, ale ślub, to ślub, buzia w ciup, bukiet dynda trawskiem. Flesze, złoto, ukłony do nieznajomych. Wesołe oczyska też, oczywiście i wiadomo, że nic się nie zmieniło i ten sam cudaczny grajek w duszy nam gra i już łapki zaciera, że znowu.
To miejsce, jakim jest Złotoryja, zostawiło wspomnienia z dzieciństwa w mojej glowie, ale też w jego i tych starszych, którzy się tam wychowali. Ciągłość pokolenia, zdarzeń następujących po sobie, podwórka ze ścieżką, po której przeszli moi dziadkowie, zaraz po wyjściu z pociągu.
Urywamy się oczywiście - od kotleta i surówki, by usłyszeć w zaułkach dziecięcy śmiech, tupot sandałów, jakiś cień kątem oka ujrzeć.



Trenowanie odwagi na tym moście, nad Kaczawą dotyczyło i mnie i mojej Mamy i Matki Ksesnej od Fristajlo. Fajny, nie? Zwłaszcza jak nad Tobą przejeżdża najprawdziwszy czarno - dymiący parowóz. Pamiętam!



Piękny zalew władze miasta utworzyły na naszym! polu :) gdzie Babcia siano grabiła, ech:)



A do tego domu, na samą górę, studenci wprowadzili Gniadka, który rżał rozpaczliwie...Gniadku, a gdzieżeś ty wylazł? pytał dziadek Janek.



Piękne, bajkowe miasteczko. Nie wiem, czemu nie zostało nazwane Złotą Górą, w prostym tłumaczeniu z Goldberg. Ktoś tu pojechał, ale w złą stronę, może byłoby za pysznie, niekomunistycznie? Nie wiadomo. Mało znane, a pachnące jak świeże bułeczki. Może tylko dla mnie, dla nas...Dobrze mieć, oprócz informacji zawartych w DNA, wspomnienia, przekazywane pokoleniowo i gromadnie.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Lista sprawunków


Nie palę (no, nie wytrzymałam wczoraj), nie piję, jem jakieś świństwa, które tylko na zdjęciach dobrze wychodzą (potem jak zwykle), kłuję się o poranku, a jadąc mijam druty telefoniczne ze stadem szpaków. Pierwszy słup, drugi, trzeci, o i ile jeszcze na drzewach siedzi. Zbierają się do odlotu, szpaczki.
W tym skupieniu się na sobie i moich niskich i wysokich poziomach, nagle zza krzaków wyskakują wszyscy fachowcy, z którymi kiedykolwiek rozmawiałam o przyszłych remontach. Glazurnik (Dżoana:), ten od dachów też, elektryk (ta sama osoba co glazurnik, albo glazurnik jest na usługach elektryka) no i oczywiście panowie od netu.
Z panami od netu to w ogóle ciekawa historia jest, bo ile razy obiecają, że przyjadą, to ich nie ma, do czasu, gdy w mojej firmie ich szef, albo inna persona, złożyła ofertę na coś tam. I od tej pory szaleją z telefonami do mnie, umawiają się i...nie przyjeżdżają. Rozmawiam z nimi jak z osobami chorymi, łagodnie drąc łacha. Jutro znowu mają być. Nie wiem, czy się wygłupiać i znowu pożyczać klucze na kościelną wieżę:) Tyle razy je miałam w garści i ani razu nie wlazłam...gupek.
Za tymi fachowcami czai się jeszcze stolarz, u którego zamówiłam okno do łazienki.
Problemy finansowe mogą się dopiero zacząć, na razie wszystko wygląda super.
Dzisiaj będzie pan od podłogi i elektryki, czyli dwóch. Jutro - net. Stolarz - przyczajony, niby robi.
Nie mam gąsiorów, ale wiem, kto ma. Proboszcz na kościele. Ciekawe, czy mi da 60? Zaraz zadzwonimy.
Siorbnęła Yerby, co to ja jeszcze miałam....