biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

wtorek, 31 maja 2011

AJCI


Pierwsze słowo, które przyszło mi na myśl, kiedy zasiadłam do pisania. Ale nieodpowiednie.
Ajci jest przewidywalne; duże wrocławskie podwórko na które można wyjść koło schodów do piwnicy. Czujne oczy? Nie, dalej spokojne siedzenie przy stole. Usiadłabym teraz, wzniecając małe pożarki.

----- Piwnica jest piękna, bardzo niska, z cegieł w łuk kładzionych. Idę tam z Babcią po węgiel ale niczego mi nie wolno ruszać. Tak samo piękny jest strych, duża przestrzeń z zakurzonymi deskami; po horyzont nic, tylko deski przetykane belką gdzieniegdzie

Wracając do wyjścia...Las na spacer dla Bojsy, na deser dla mnie.


Cieszę się z tego roweru. Uspokojenie galarety ramion, które reagowały ciapkowatym pąsem. Na przedramieniu, ręcznej łydzie, rysują się pomału plaskate postronki. Nie chciało mi się zwalniać biegu żeby zdjęcie zrobić.
Zlewający się w szarość dziurawy asfalt i podrygujące ręce, rytm na 78/100, synkopowany. I podrygujące sznurki pod skórą.

Ochch, pięknie radio zagrało kobiecym murzyńskim jazzem prosto spod neonów Nowego Jorku.

A naprawdę chodzi o to, że mój las jest zamieszkany przez zwierzyunę, z którą się upodabniam pdrygując jak sójka na moim cudnym, czarnym-bez-napisów rowerze.

Ale tak abstra... odbiegając, reasumując, kogitując, zając
- myślę, że i tak zrobię swoją starą ma-damkę kupioną na targu w Strzelinie. Z białymi obwódkami opon; by zajechać do pracy Rolsrojsem, w gustownej sportowej spódnicy i pepegach, jak jaka Paris. Równo o 6.55.

----- Gugu wróciła, ciekawe jak było.

----- Czy realizuję jałmużnę karmiąc psa zza płotu?

----- Nad jesionem prościutko - Wielki Wóz.

niedziela, 29 maja 2011

Lato jak nic.


W leśnych błotnistych parowach prujemy na naszych kolistych rumakach. Bez błotników telepoczących się po wybojach mamy plecy w kropki. Bojsa ściga się z nami i uroczyście zanurza brzuch w największej kałuży. Dostojnie woduje niepomna na moje dzikie wrzaski.
Potem tylko sitko w wannie muszę uważnie wyczyścić, reszta - kwestia przyzwyczajenia.
Czuję, że to najpiękniejszy czas w tym roku i spijam go z każdego liścia w lesie, każdej paproci rozwijającej swojego ślimaka i ludzi, którzy pojawiają się i odpływają, a każdy dobry.

Bądź pochwalona Ziemio ciepła, powietrze i ogień i woda,
Bądźcie zdrowi moi przyjaciele z daleka i z bliska,
Maryjko na świerku myśl o nich ciepło jak ja.
Z gliny lepić Boże, to Ty umiesz jak Doro,
a wokół rozstawiasz same udane wypały.

Wczoraj zostaliśmy poinformowani konspiracyjnym szeptem, że w wodzie są krokodyle.

Po cichu, na palcach, podeszliśmy do wygrzebanej koparą dziury w ziemi, zarośniętej już fantastycznie dżunglą. Woda ciemna, gdzieniegdzie z plamą światła, zaś pod wodą gałąź. A na gałęzi w różnych pozach...krokodyle.
Leniwe i nieruchome miniatury kajmanów.

Moje dziecko jest już zbyt duże na kajmany i zobaczyło tylko traszki.

czwartek, 26 maja 2011

Kwiatki dla Agatki

Jemioło, Jemiołuszko, oblazłam wczoraj chaziajstwo w poszukiwaniu godnych pochwały okazów botanicznych, coby Ci dzisiaj przywalić po oczach, a tu...lipa! Tzn. może inne, mniejsze gatunki; co nie zmienia faktu, że jedynie moje sentimentalne podejście zwiększa ich wartość.
Jednakowoż kwiatki są fajne, bo moje. Temi ręcami, Pani Kochana, sadzone.
Po kolei:
1. Ukochane danie - tymianek i lawenda w sosie z gruzu. Nie wyobrażam sobie, że miałoby tego zacnego towarzystwa zabraknąć. Niepozorne, do kamyków przytulone, przy każdym dotknięciu zostawiają na skórze zapach zamorskich podróży.

2. Pani szałwia dostojna. Zaciekawione babinki pytają "ła co to tu kwitnie ?" - a szałwia, którą dziąsła płuczecie poobcierane, po powrocie spod krzyża.


3. Strażnicy. Na razie jeszcze maleńcy, w pieluchy robią, ale jak dobrze jeść dostaną i troskliwą ręką będą czesani po grzywkach, to wyrosną chłopy, na pohybel wrogom i demonom! Świerki serbskie rosną wąziutkie, będą mi pasowały do domku z piernika tą swoją bajkową posturą.



4. Trawa kotowa. Jak się jest porządnym kotem nie można przejść koło niej niezauważonym. Należy ją staranować i pogryźć. Dokładnie nie wiem o co chodzi, ale z obserwacji wynika, że tak właśnie trzeba i już.



A inne grzeszki siedzą poupychane do następnej opowieści.
Z wyrazami szacunku.

Zwariowali






Zupełnie zwariowali. Dzika dżungla Wojsławic jak co roku zatkała mnie z wrażenia i mimo dzisiejszej chmurnej i mazistej aury mogę zamknąć oczy i zobaczyć koronki tej barokowej lali, która wczoraj zamigotała i zasiała woń dzikich perfum. Kto nie był, niech będzie. Upić się można powietrzem, spokój malować zielonością.
Ukłony.

wtorek, 24 maja 2011

Salix lapponum


Źródło: wiki coś tam

Opowiem Wam historyjkę o małej wierzbie, którą pierwszy raz zobaczyłam w Norwegii i zakochałam się z wzajemnością zapewne, ale o tym później.
Pierwsze opory, coby wyrwać sobie kawałek tej małej srebrzystej roślinki i introdukować na rodzimy grunt były silne, lecz za drugim podejściem opadły do zera. Wygrała żądza, jak to ona ma w zwyczaju:)
Na skalistych zboczach Gaustatoppen zobaczyłam wystające ze śniegu patyczki. Wyszarpałam niecnie i wsadziłam do samolotu owinięte w zmoczony papier toaletowy. W domu trafiły do szklanki z wodą i namawiane wielokroć wypuściły białe wąsy korzonków.
Cóż za radość! Roślinka po okresie rekonwalescencji doniczkowej zapuszcza wreszcie korzenie w ogrodzie.
Rozmawiamy sobie "bez planu" z M. w Karkonoszach, treeworker, więc świat roślin jest mu bliski.
- Taka mała wierzba? Srebrzysta? Aaaa, to nippońska, rośnie w Kotle.
Ooo nie, mój cały zachwyt nad własnym sukcesem pęka jak mydlana bańka. To ja ją wiozę, lecę na skrzydłach, chucham i dmucham a ona sobie bezczelnie w kotle karkonoskim siedzi i udaje jakiś zagrożony wyginięciem nanofanerofit?
Tak właśnie.

Sąsiedzi

Sfora uspokajająca dla Bojsy, która boi się być psem.


Miłka porodziła dzieci i z uporem maniaka przekazuje im te swoje niebywałe geny szarości i piękna.



Jeździmy do siebie dookoła, chociaż przez las jest o wiele krócej. Na dodatek w lesie można znaleźć interesujące fanty - np. czajnik ogniskowy poszukiwaczy skarbów.
Stado ludzi, psów, koni i kotów zna granice dobrego smaku i zasady savoir vivre.
Zastanawiająca jest pajęczyna, która łączy niteczkami ludzi o zbieżnych miłościach - w moich Manowcach sama wiocha i patologia, ale za każdą górką prawdziwek:)

Zupa domowa


Siedzenie w domu, moim domu, ma jakąś nakręcającą moc. Każe mi ona właśnie kręcić się w kółko i mam wrażenie, że dopiero wieczorem mój mózg się uruchamia. Przypomina to trochę silniki samolotu, wzmaga się buczenie, przechodzi w drganie by w końcu odlecieć. A gdzie ty tak latasz? A latam latam, myśli krążą po najdzikszych wąwozach.
Ćmy dobijają się do okien, jak oszalałe groupies.

Jestem niewyspana.

niedziela, 22 maja 2011

Perkalaba


Jestem po wrażeniem. Dość niejasnym w sumie, jakaś struna trącona pobrzmiewa echem przeszłości, może można nazwać to genem, lub patogenem:) wystarczy, że po ukraińsku ktoś zaciągnie, a mnie już świerzbi, serce pika i włoski na rękach się podnoszą.
Ale! Do rzeczy. Będąc we Lwowie zahaczyłam o ichni empik, w samym sercu miasta. Sklep "młodzieżowy", dziestoletnia załoga w t-shirtach, dość życzliwie nastawiona. Pytam o płytę "Dakha Brakha" - bo gdzieś tam te miłe panie wykopałam, ekspedientka szuka, nie znajduje, ale mówi, że TA płyta jest w podobnym klimacie, więc oczywiście łykam i to szybciutko. Okładka mnie powala.

Sama muzyka nie jest zbyt wyszukana, wirtuozji w niej znaleźć nie można. Ale wieje energią, która jest mi bliska. To, o czym Jemioła pisała w komentarzach, "Hi Hi" nad złem świata tego.
Mordując się w nocy nad szafą dla Michała włączyłam ogłupiacz na program regionalny, coby posłuchać o co chodzi z tym końcem świata i kiedy wreszcie go wykraczą, bo czekaliśmy ostatnio układając drewno i popijając gin z tonikiem, nadaremnie.
Nagle widzę zapowiedź reportażu o Perkalabie. Hoho, z wrażenia wyszłam z suką na fajkę, poszwendałam się po nocy w oczekiwaniu, nakarmiłam chudzielca sąsiedniego i doniosłam mu wody. Wystarczy, że sami piją. Pies nie musi.
23.50. Jest.
Grupa nawiedzonych. Obszar Karpaty. "Góry mają w dupie po czyjej stronie leżą" - mówi najgrubszy o krzaczastych brwiach. Mydło z Polski, pierwyj sort, z hotelu. Impreza. Ostra... - miska, woda z czajnika elektrycznego, gruby wkłada nogi do miski, chudy o świecących oczach zgina się wpół żeby mu umyć nogi. Potem zamiana. Gruby mówi, że on to uklęknie nawet, jak mu będzie te nogi mył...Na koniec pocałunek - daj usta - mówi gruby.
Mistycyzm, dieduszka uzdrowiciel przyjmuje chudego i pyta z czym przyszedł. "Chcę być bardziej uważny". Dziadzio w okularach powiększających oczy modli się nad nim gorąco, widać rozjarzenie jednego i drugiego. Święcie wierzą i są tak przepełnieni dobrem, że aż się wierzyć nie chce, a zagrać tego nie sposób.
Będę ich podglądać. 23 marca byli w Krakowie. Jaka szkoda, że nie wiedziałam. Nic to. W końcu się znajdziemy.
Oficjalna strona zespołu z opcjonalną wersją polską:)http://perkalaba.com.ua

Uwaga uwaga. Wiadomość od Perkalaby:)

18.06 krakow-imbir,19.06-wroclaw-lykend.24.06 warshawa

środa, 18 maja 2011

Maggi


W codziennej gonitwie brakuje mi duchowości. Może jest to kwestią chcenia, może czasu, może prac porządkowych na mojej niekończącej się budowie. Nie wiem.
Czasem przez skórę, nagłym błyskiem zza okularów dociera ten równoległy ze światów, pojawia się w kurzu, który wydostał się spod folii i wiruje jak siwy dym w świetle okienka w drzwiach. W zapachu lasu wieczorem, w szeleście wynurzającego się z podszytu psa.

Wiosna w natarciu, lato za pasem. Wieszałam pranie wieczorem i po łydkach przyjemnie mnie musnął ciepły wiatr. Okamgnienie.
Tak wiele treści, tak mało czasu, czasu, czasu, tyk tyk i już jest po ptokach. Tyk tyk, pociąg nieźle się rozpędził, rękę wyrywa do tyłu, żółte pola rzepakowe zlewają się w jaskrawy dywan.

Zjeżdżam z górki i myślę o Rokicie, który wcale już nie mieszka w starej, rozklekotanej wierzbie. W dzisiejszych okolicznościach przyrody zamieszkał w starej oponie na skraju lasu. Przynajmniej mu na łeb nie leci. Musiał się troszkę skurczyć; niekarmiony wiarą w gusła nieco się zdewaluował. Spotkać go może tylko ten, który dostrzega w sobie także i złe rzeczy.

Szuram kosiarą po kamienistym trawniku na którym leży napuchły, ogromny kret. Po śmierci słońce go nie razi. Brzuchem do góry, jak na wakacjach. Nie razi i mnie, niech sobie leży w tej pięknej bezczynności. Pewnie można z tego wyciągnąć kilka wniosków - ale po co.

Wrastające włoski podnoszą mi się pod naskórkiem. To kiełkuje szwendango i za chwilę znów gdzieś mnie poniesie.

Przekazać coś Rokicie od Was?

wtorek, 17 maja 2011

Buddowanie


Wieczór pełen bolenia. Tu i tam i tam o i jeszcze tu.
Szlifowalim podłogę. Kurzu pełno, efekt - bezstosunkowy. Teraz czekam, aż stosunek się pojawi. Co dalej z tym robić na razie nie wiem, ale piosenki sobie słucham i wiadomo - nikt nie mówił, że lekko będzie.
Cóś mi Youtube nie chce współpracować, ale posłuchajta se ludziska Incarnations "Śniłeś" - w wannie, z bąbelkami na plecach i przy ciepłej późniejszej herbacie dotarły słowa mocniej, niż ta drzazga koło paznokcia.

niedziela, 15 maja 2011

tango szwendango


Wyjść z domu, wziąć w płuco lewe i prawe, kupić chleb by go nie zjeść. I idziemy sobie z A. bez planu. Ma to same dobre strony. Jedną wielką radosną stronę nic-nie-muszenia. Bojsa dostaje szału szczęścia na mokrych młakach, A. uparcie zbiera śmieci po pseudoturystach i jagodziarzach - znosimy trzy reklamówki wstrętnego plastiku do kosza na dole.
Oglądamy powycinane drzewa; cóż to za śmiały plan, by z malowniczego górskiego zakątka, który dotąd był omijany szerokim łukiem przez wszystkie szlaki turystyczne nagle zrobić asfaltową drogę i napędzić hotdogarzy.
Spokojnie obserwujemy osmalone kamienie z datą, lub tylko maźnięte sprayem. Data ma z przodu 18.., ale spray zniknie po kilku ostrzejszych zimach. Przynajmniej tego się trzymam, jak ostatniej deski.
Wszystko płynie. Chmury, wesoły bulgoczący strumyk i stanowiska w nadleśnictwie, za niedotrzymanie terminu wycinki określonego w zezwoleniu.



Później szuramy po zakamarkach Rudaw Janowickich, odwiedzamy twarze z wykopalisk i wędrujemy tam, gdzie ciemne chmury wspomnień wiszą. Wraz z linami nawiedzonych alpinistów. Sokoliki to miejsce śmierci Przyjaciela. Węszę, widzę TEN kamień, TĄ skałę. Tak dawno - wczoraj.

wtorek, 3 maja 2011

puk puk, to ja, zima


Jest bardzo cicho, za oknem wielkie płatki wirują. Widok niesamowity, bo właśnie się święci trzeci maja. Bartoszu Bartoszu, oj nie traćże nadziei. Wychodzimy co raz, by strącać śnieg z wątłych drzewek. Las - załamuje gałęzie a mi rośnie sopel lodu na sercu, który w wersji unplugged rozpuszczamy czerwonym wytrawnym winem.
Wahadło zegara odlicza minuty, godziny bez prądu, z zimą nonszalancko rozpartą na wielkiej, szarej chmurze.
Za parę dni moje urodziny, które spędzimy przy ogniu i w pełni lata. Ale na razie świadomość przenikająca do kości, że ona nigdzie nie poszła. I nawet Wojtek, który się martwił, że wróci tak szybko się mylił.

niedziela, 1 maja 2011

Potwory niemedialne




Uciekam jak mysz pod miotłę. Przed telewizją się chowam i przed ślubem monarchy. Co gorsza, przed biało-żółtą flagą także. Znajduję potwory omszone, które wiedzą co znaczy woda, wiatr i CZAS. Prehistoryczne oko łypie na mnie uważnie, a usta uśmiechnięte szepczą mi do ucha zaklęcia.
Galopuję na kamiennym koniu przez zaprószony na żółto pyłkiem jaworowym las.

Zanurzeni w Stolcu

Zapędziliśmy się nieco na południowy zachód, do wsi mijanej nie raz, ogarniętej spojrzeniem przez szybę samochodu. Dwa kościoły i ruiny pięknego pałacu - Stolec. Nazwa niestety nie kojarzy się zbyt pięknie ;) ale i to ma swój urok.
Za miejscowością droga polna wiedzie do rezerwatu - dawny kamieniołom wapienia, obecnie tajemnicze sztolnie z kratami broniącymi dostępu.
Czy rzeczywiście mieszkają tam nietoperze? Ponoć nie - ale tablica informuje, że 9 gatunków. Wikipedia podaje, że 10, a inne stronki rozszerzają asortyment nietoperzowy do 12.



Krata gruba na ramię, montowana przez Bundeswehrę. Nikt nie wie dlaczego niemieckie wojsko zakratowało nietoperze tak solidnie...Pewnie naraziły się im zbyt poważnie.




Łazimy wokół pałacu, serce się kurczy, że tylko kury podziwiają cuda architektury.
To, co z niego zostało to marne ruiny. A przecież po wojnie niejedna panna tańcowała tam na Sylwestra po pięknych parkietach.



Zachwycam się starymi nagrobkami koło nieczynnego kościoła i znajduję wśród nich Polaka ze wschodu. O losie, ale Ty mieszasz. W pięćdziesiątym roku umarł, ciekawe, czy dane mu było wejść do pałacu i jak świat wtedy wyglądał? Ile bym dała, żeby wjechać razem z nim pociągiem na "ziemie odzyskane", wsiąść na czarny rower i przejechać się od wsi do wsi, by zobaczyć to, czego już nikt nie zobaczy.

Uwaga! Zima za 5 miesięcy


Tak powiedział Wojtek, gdy siedzieliśmy na schodach i gadaliśmy sobie luźno o tym i o tamtym. Wcale się nie cieszę, że już jest. Zobacz - i tu zaczął wyliczać na palcach - trzeba już drzewo z lasu wozić, bo w październiku wróci. Przykra cisza zadzwoniła w uchu, no tak, kostucha tylko na moment odeszła.
Cieszmy się! Tańczmy w zimnych podmuchach strącających płatki z drzew, uznajmy, że ten danse macabre wcale nie jest tym, czym jest.
Wchłonę tą wiosnę nosem i każdym porem, by mieć o czym myśleć w ciepłych rajtach przy kominku.