biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

poniedziałek, 26 października 2015

Kur zapiał


Jesień to czas obfitości, spadających jabłek, orzechów, kolorowych liści i innych dojrzewających roślin, które zapuszkowane, ususzone, zamrożone, zakopane, umożliwią nam przetrwanie zimy. Szwendamy się z workiem jabłek od jednych do drugich, bo obrodziły genialnie. Otrzymujemy w zamian soki, przeciery, ciasta i obrastamy. Gromadzimy. Nasyceni jak bąki, leniwie odmierzamy centymetr po centymetrze falisty horyzont.

Idąc do Sąsiada zza górki worek dynda na patyku. Na głowie chuścina, na drugiej głowie kapelutek przywieziony z Rumunii - prezencja dość malownicza, cygańsko - etniczna, nieskładna - bo do kapelutka doczepiona jest ogromna skórzana motocyklowa kurtka a do chuściny trekingowe buciory. Obserwują nas duchy zza kolorowych krzewów, podrywają się ze skrzekiem sójki, patyki trzaskają pod nogami, jabłka chrupią w zębach, głupoty siedzą na języku, w oczach czai się lekkie szaleństwo?

Kawka, placek, opowieści. Suka na dworze przypomina, że jest, więc zbieramy się nieśpiesznie, obiecując sobie poświęcić nawzajem trochę więcej czasu, jak tylko uda się go znaleźć. Jeszcze na koniec słyszymy, że pod lasem ktoś wyrzucił stado kur. Prawdopodobnie chore i z hodowli, ktoś tam część odłowił, a reszta padła, nieprzyjemna historia taka.

Idziemy zobaczyć, bo każde nieszczęście z automatu każe działać, nawet, jeśli działanie nie po drodze jest i się nie chce. Kawałek za wioską, za pasmem zadrzewień wzdłuż rowu, chodzą po polu trzy kurki. A gdzie nie popatrzeć leżą inne, częściowo zjedzone przez lisy. Trzymam wyrywającą się Bojsę, a Cygan w kapelutku już po chwili wyciąga długaśne nogi w pozycji kucznej i sunie za kurami koło pasa pokrzyw - wykonuje nagły rzut tułowiem i łapie onieśmielony drób do wora pozostawionego przez wieśniaka, który całe życie wyrzucał śmieci w ten sposób.

Patrzymy na siebie triumfalnie, a w tym triumfie jest wszystko, łącznie z pukaniem się w czółko i łącznie z miłością. Szaleństwo fruwa z sójkami, pies wsadza nos w worek, worek gdacze i nagle widzimy tą czwartą. Jest cała biała i większa od pozostałych. Od razu widać, że akcja musi być bardziej przemyślana, z włączeniem wspólników i psa. Niestety, prawie łapiąc szczęście za ogon, kura z wrzaskiem odlatuje w zasieki z pokrzyw. Znajdziemy Cię, poczekaj.

Tiru riru, wracamy na skróty przez zaorane pole. Wchodzimy do kolorowego lasu i tylko od czasu do czasu rzucamy sobie rozbawione spojrzenia. Rodzina nam się powiększyła o Alojza, Stefkę i Gienkę. Nikt nie wie po co, ani co dalej. Kapelutek, chuścinka, Bojsa wtulona nosem w odór martwego wora, w którym przymykając oczy bujają się wymęczone, lecz wciąż żywe stworzenia. I jest prawidłowo, choć bez sensu.