biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

środa, 24 września 2014

Rzeka



Muzyka znaleziona w pajęczej sieci. Późna noc. Myślę - rozmawiam w myślach z siostrą. Przez te parę wieczornych minut.

Za dnia spotykam się z ludźmi, ale relacji głębokiej w tym coraz mniej lub coraz rzadziej. Wzruszeń i porozumienia dusz - nie ma. I chociaż nie mogę narzekać na brak towarzystwa - pojawiają się przecież znajomi - usta mam pełne piasku a oczy wypchane pakułami.

Czasem trochę pieką. Niewypowiedziane słowa gniotą. Nawarstwienie osiąga stan krytyczny.

Chcę móc powiedzieć otwarcie jak mi Ciebie brakuje i jak jesteś dla mnie ważna.

Pozostali, których kocham, dawno o miłości zapomnieli. Ja chyba trochę też. Mam tyle strat do nadrobienia.

Żebym tylko zdążyła. Zanim mnie znajdą jak ja tego pana. Ucho przytknął do brązowego pola i słuchał spokojnie ciszy.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Wakacje z wieżami

Poprzedniego roku wypruliśmy do Armenii i Gruzji na motocyklach, co sprawiło, że mijane światy jawią mi się jako kolorowy film. Natomiast bardzo odczuwalna była odległość OD - DO, gdzieś pod butami, jeden za drugim, przesuwały się namalowane na asfalcie paski - równomiernie odmierzając przestrzeń dzielącą nas od tych krain. Chcieliśmy inaczej - spotkań z ludźmi, zatrzymania kadru i jeszcze szybkiego dotarcia na miejsce. Stało się.
W przeddzień naszego wylotu ktoś pomylił samoloty...Gęsia skórka ustąpiła lekko, gdy dowiedzieliśmy się, że będziemy lecieli nad Turcją - czy to prawda, trudno powiedzieć, lecz nieco opóźnił się nasz powrót do monodiety:ser - pomidor - ogórek. I lawasz! Nareszcie smak prawdziwego jedzenia.

Marszrutka do Mestii była o 9 rano i spokojnie, roztrącając ludzi i krowy, z przejrzystym niebem widzianym zza olbrzymiego pająka na przedniej szybie, dowiozła nas na miejsce.

" Swanecja..."Kraj ciszy i spokoju", jak nazwał ją w 253 roku przed naszą erą car gruziński Saurmag, który przesiedlał tutaj swoich nieposłusznych poddanych. Swanecja - to symbol dumnego umiłowania wolności. Swanecja, malutki kraj, świat lodowców, wąskich dolin, wściekłych potoków" (Aleksander Kuzniecow "a w dole Swanecja", wyd. Iskry, Warszawa, 1976 r.)

Niesamowity teleport wyrzucił nas wprost w objęcia swaneckich wież, które dumnie stoją nad Mestią. Teraz - zadziwiająca powtarzalność formy, dawniej - świadectwo przelewanej rokrocznie krwi.

Wdrapaliśmy się potajemnie na sam szczyt wieży, która toczka w toczkę odwzorowała słowa książki Kuzniecowa:
„Ściany wież są równe i przypominają postawiony pionowo chodnik, tyle, że kamienie bywają bardzo duże. Szczyty wież zwieńczają wyszczerbione gzymsy forteczne, w ścianach znajdują się wąskie okna strzelnicze. Wieże mają po kilka pięter, każde piętro to trzymetrowy sześcian z włazem. Do włazu prowadzi belka z nacięciami, swego rodzaju drabina. Po niej można dosięgnąć do następnego piętra, ale tylko tyle, by przez właz wytknąć głowę. Następnie trzeba oprzeć się łokciami o brzeg otworu, podciągnąć się na rękach i w ten sposób wejść na następne piętro. Dawniej belkę wciągano za sobą i wtedy wdrapanie się na wieżę było zupełnie niemożliwe. Włazy nie są rozmieszczone jeden nad drugim, toteż taka konstrukcja wyklucza niebezpieczeństwo upadku na sam dół. Swanowie używali tych wież jeszcze niedawno, zaledwie przed kilkudziesięciu laty; tutaj całymi miesiącami ukrywano się przed krwawą zemstą.”

Moim marzeniem było zobaczyć z Mestii Uszbę. Niestety chmury, które wieczorem zakryły góry, nie pozwoliły na to. Pomyślałam sobie, że może jeszcze kiedyś...Tymczasem zdobyliśmy mapy w biurze informacji turystycznej i wybraliśmy się na kilkudniowy trekking, by przedostać się przez kolejne wioseczki do tej najwyżej położonej - Uszguli, następnie zejść drugą stroną w dół, nie powtarzając drogi.
Kaukaz jest ogromnym ogrodem botanicznym, który oszałamia zapachami i kolorami. Śmiem twierdzić, że wszystkie kwiaty naszych ogrodów przyjechały właśnie stamtąd, niezwykle żyznej krainy, gdzie zamiast kosówki w piętrze subalpejskim rośnie sobie w najlepsze rododendron. Pośród niezwykle bogatej roślinności poprowadzone są szlaki, lecz chodzi w nich o to, by zmylić przeciwnika. W spisku biorą udział krowy, konie i owce, które wytyczają sobie szlaki rónoległe lub prostopadłe. Jako kaukascy nowicjusze poczuliśmy na plecach krytyczny wzrok swaneckiego boga gór Ala, który naszą sześciogodzinną wspinaczkę na szagę, przez pęta rododenronów najpierw wyśmiał, następnie zmrużył oko zsyłając nas w stado byków, wypasanych na wyskości powyżej 2500 m n.p.m. Później sprawdził nas deszczem, lecz widząc nasz sakramencki upór zbastował. Nad ranem wynagrodził...


„Sława alpinistów Górnej Swanecji związana jest z Uszbą – szczytem wznoszącym się nad Miestią. Dawniej Swanowie rzadko wspinali się na Uszbę, a z jej nieprzystępnymi ścianami związanych było wiele przesądów i legend. Oto jedna z nich, legenda o bogini Dali, swaneckiej Dianie – bogini łowów.
Żył na świecie odważny myśliwy imieniem Betkil. Betkil był młody, zgrabny i piękny i nie bał się niczego na świecie. Powodzenie zawsze mu dopisywało, nigdy nie wracał z polowania z pustymi rękami. Nie zląkł się również groźnej Uszby i chociaż bardzo mu odradzano, wybrał się na jej zbocze na polowanie. Ale gdy tylko podszedł do lodowca, wyszła mu na spotkanie sama Dali. Oczarowała pięknego chłopca, który zapomniał o swoim domu i rodzinie i zamieszkał z nią na Uszbie.
Długo cieszyli się swoim szczęściem, ale pewnego razu Betkil spojrzał w dół, zobaczył wieże swojego rodzinnego osiedla i zatęsknił za nimi. Nocą potajemnie porzucił Dali i zszedł w dół. Tam czekała na niego wylewając łzy najpiękniejsza kobieta Swanecji. Betkil oddał się nowej miłości i zapomniał o Dali.
W czasie wielkiego święta wszyscy weselili się i ucztowali, nie było końca pieśniom, tańcom i korowodom. Nagle ludzie zobaczyli, jak przez polankę przebiega tur, wielki jak koń. Tak wielkiego tura nikt nigdy nie widział. Nie wytrzymało serce odważnego myśliwego, chwycił łuk i pognał za turem. Tur biegnie po szerokiej ścieżce, goni za nim Betkil, a za nim, za każdym krokiem ginie ścieżka i od razu urywa się w pionową przepaść.
Ale odważny Betkil nie przestraszył się (nie bał się niczego na świecie) i dalej pędził za turem. I nagle na zboczach Uszby tur zniknął, a Betkil pozostał na stromych skałach, z których nie ma powrotu. Wtedy zrozumiał, kto wysłał ogromnego tura – sama bogini Dali.
W dole pod skałą, na której zatrzymał się Betkil, zabrał się lud, ludzie krzyczeli, płakali, wyciągali ku niemu ręce, ale niczym nie mogli mu pomóc. Wtedy śmiały młodzieniec krzyknał głośno: „Niech zatańczy moja narzeczona!” Rozsunęli się Swanowie i ukochana Betkila wykonała dla niego taniec szuszpari. Betkil znów krzyknął: „Chcę zobaczyć, jak moja siostra będzie mnie opłakiwać!” Wyszła siostra, a on oglądał taniec płaczu i smutku. „A teraz chcę widzieć taniec całego ludu!” Swanowie ruszyli w korowód z przyśpiewkami o ginącym Betkilu. I wtedy ten śmiały chłopiec krzyknął: „Żegnajcie!”- a echo poniosło głos jego po górach. Betkil rzucił się ze skały i rozbił się. Biały śnieg wśród skał Uszby – to jego kości, krew jego zabarwiła skały uszby na kolor czerwony."


Oprócz Ala i Dali, wspomniany już kilkakrotnie Kuzniecow pisze, że Swanowie - mimo tylowiekowego panowania chrześcijaństwa, zachowali wiele elementów starej religii Kartwelów: „W religii tej wszystkie zjawiska przyrody były przedmiotem kultu i dlatego w religii Swanów do dziś istnieje czysto pogański stosunek do Słońca, Księżyca i innych ciał niebieskich, żyją bogowie: nieba - Gerbet, gór - Al, polowania - Dali, lasów - Ansad, pożądania - Kwiria, araku - Salom i inni."

Wznieśliśmy więc radosne modły do boga wiatru, by wysuszył nam zmoczone skarpety:)

Mogłabym każdy dzień wolno rozpisywać na wiele stron. Opisać przyrodę i ludzi, jedzenie i wpływ czaczy na świadomość, opowiedzieć o spotkanym psim przyjacielu, skąpaniu się w lodowcowej rzece i o smaku zupki chińskiej na górze. Nie zrobię tego, zostawiając tę lukę na zaś, zachowam na suprę w polskim domu, gdzie będę z Wami wypowiadać niekończące się toasty i snuć opowieści o pięknie podróżowania.



środa, 19 marca 2014

Proszę się nie martwić


Najpierw trzeba ogolić głowę. Twarz w lustrze się oczyszcza jak jakieś jezioro.Zostawione długie włosy na tyle, zaczynają żyć własnym życiem, wodorosty połyskujące na białej skórze. Już lepiej. Czeski piłkarz. A dziewczyna na sałnd sistemie w Travnej - prawdziwa czeszka z uklepaną fryzurą krótko z przodu długo z tyłu - tak nas rozbawiła. Tymczasem dokładnie to mam na głowie, tylko to krótko jest krótkie. Potem kiszona kapusta wciśnięta, jak już wspomniałam, w sztalugi. Zamówiony blejtram i myśl o czymś innym, niż rzeczywistość. Mogę kształtować tą wnękę, zgodnie z własnym trendem. Jak Koń, co przy maszynce stuka najśmielsze wizje.
Pozdrawiam Konia.

Ciekawe, czy ruch wyzwoleńczy z pozy gryzipiórka, a raczej z odlanej formy narzuconej mi skądś tam, potrwa długo, czy krótko i na ile zdołam odlecieć. Jestem już gniazdownikiem, a tu być może trzeba będzie wybrać inną scenerię, wić z innych patyków i słomy. A jak przyjdzie wojna?
Czytałam książkę Sofie Oksanen znowu. Brutalne akty przemocy w wykonaniu komuchów. Świat przedstawiony przez moją równolatkę, która w Estonii zetknęła się z totalitaryzmem podobnym do polskiego, ale jeszcze bardziej ruskim...
Brrr

Każdy czasem się styka z ponurą chmurą własnej świadomości. Nadciąga jak nafukana gruba dziewczynka i siada w kącie. Nie powinno się jej karmić, ale skoro przyszła, niech siedzi i patrzy. Potem sobie pójdzie. I poszła. Gruba dziewczynka jak ta obsługująca nas w restauracji. Tłuściutka i błyszcząca jak zroszona kiełbasa. Drobnomielona.
Tak. Zainspirowało mnie to do godzinnego biegu na Górę Wieloryba. I z powrotem. Jak się mózg wietrzy, chura się rozpieprzy.

Ja się tylko rozkuwam. Bo przeszkadza mi i gniecie. Cieszy mnie ogromnie fakt zrzeszenia artystek, które zakładamy w tą sobotę. Matki dzieciom! A pogięte. Rodzą się wizje wspólnych nocnych wypałów (chodzi o glinę, lecz mocne to słowa). Tej wiosny otworzymy razem niejedną furtkę wizualną:)
I co, czyż nie wspaniała jest komuna?

piątek, 14 marca 2014

Jakie to smaczne

Zaglądam od czasu do czasu i nie mogę się nadziwić, najeść się nie mogę, tych słów, które wyrzuca jak z maszynki do makaronu, kreci by wykręcić mój mózg w zgrabne spiralki.
Nie mam nic do powiedzenia więcej oprócz tego, ze mnie zachwyca.
http://jemiolucha.livejournal.com/

Dzisiejsze spotkanie wybiło mnie nieco z rytmu, muszę z płatków uskładać całą różę, pozbierać troty i zrobić deskę. Cofnąć, przewijanie włączyć, by zobaczyć na samym końcu odcinka, że tam stoję..

Babo! zza wieloryba nadciąga czas menopauzy, a ciągle mnie za dzieciucha mają - dziadek, co po mszy wbija mi się do domu, jakby to było coś oczywistego - JEST MAMAAAa? pyta, a ja dławię się na schodach i mrugam na dziadka okiem moim, ostrość łapiącym. Linka! Linka, u Linki! Przewraca mi się w żołądku na zdrobnionka lecz wzruszam ramionami na moją niepowagę, wyciągnięte na kolanach rajty, gile w rękawie.

Dużo za dużo tego spotkania było, trzeba się otrzepać i na nowo określić swoje ramki, wpsować się, zapozować, przypomnieć. Nie byłam dumna z tego, co robię. Nie byłam dumna z biurka i kalendarza z promocji, w którym wciąż zapisuję sprawy od kawy do kawy.

Przepaść pomiędzy tym, co robię, a tym, co mnie kręci, od czasu do czasu daje się we znaki, wraz z niemożnością wbicia zębów w ziemię, gdy słońce zza zbyt wysokiego okna pieści ścianę. Móc dotknąć lawendy i tymianku w taki słoneczny dzień, wynagrodziłoby mi godziny zaobserowane wnikliwie na osi.

Muszę trwać. Wycianać lasy źle zadrukowanym papierem, bełkotem pełnym paragrafów. Babilon daje mi jeść i ubiera mi dziecko. Jak długo? Do czasu, gdy zdam sobie sprawę, że coś tragicznie sfajdałam? Czy do czasu, kiedy amnezja całkiem zadymi mi ostrość spojerzenia i będę się uśmiechać do szczypiorku w twarogu.


środa, 5 marca 2014

Głasku głasku


Proszę rozłożyć się na leżance. Nic nie spinać, raczej rozpiąć i pozwolić odpłynąć. Odpływam. Równomierne ugłaskiwanie zjeżonej duszy. Ale popatrz prosto na mnie? Gładzi mnie palcem po nosie i mówi, że kręgosłup mam wykrzywiony w es. Że równowaga jakaś dzięki temu jest zachowana, gorzej byłoby w ce. Wtedy nic się nie da zrobić. Wykrzywienie mojej postury jest wprost proporcjonalne do pokręcenia umysłu. W es. Raz w tą, raz w tamtą.
I teraz jestem już spokojna. Wszystko jest po coś. Nie na darmo układam kręgi w zakrętasy - stąd pogięte pomysły, niejasne ścieżki, w końcu - życie niebanalne! Bądź pokręcona osnowo moja bolesna, zataczaj łuki i się zginaj. Nic w naturze nie jest proste, więc i ja nie będę. Poza tym być prostym, to przyjmować rolę wioskowego głupka.
Kręć się drogo moja bez wyraźnego celu, wijcie się sploty znajomości, włosy się splatajcie w pajęczynę dredów, palce dłoni ciepłych zaginajcie się w uścisku. Oczy błądźcie wzrokiem po nierównych ścieżkach, zakrzywionej linii horyzontu.

W ramionach natomiast zbieram wszystkie niewypowiedziane historie. Jak chomik w policzkach skrywają się tam wszystkie wszczepione tajemnice, których nigdy nikomu i cicho sza. Lekki i nieodczuwalny przykurcz może być świadectwem wspomnień najbardziej ciągnących i zbytecznych, o których nie chcę opowiadać nawet samej sobie. Bo i co tu rozkminiać, było minęło.

Gorzej jest z piersiowym. Siedzi tam rozsierdzony gniew. Ogólnie rzecz ujmując, trzeba go wykończyć, wtedy jak za dotknięciem czarodzieja zacznę słodko szczbiotać i roznosić lukrowane pączki. Receptą ma być wybaczenie sobie, potem innym. Napisać to wszystko mam. Spalić. Wodą zlać. I pójdzie. A moja tyczka odetchnie.

.....Może cukru?

piątek, 21 lutego 2014

Łuczinka z Łunszu

Jestem ciut opóźniona. Czas wypędza mnie na każdym zakręcie i nagle się okazuje, że zimy wcale nie było. I teraz nie wiadomo, czy wierzyć w cuda, że Bóg wreszcie wysłuchał mych próśb i zimę zlikwidował? Czy raczej zdać sobie sprawę, że tak zakręcone jest życie, tak pełne lotów i migawek, że zima była, ale jej nie zauważyłam. Nie oodczułam ani razu zimna, nikt nie wywróżył mi zamarzania wszystkiego poprzez wyrwane z poniemieckiej fabryki okna...
Pożegnana przy powitaniu, podczas gdy ja nie zrobiłam jeszcze wszystkim prezentów pod choinkę, ani nie odpchliłam Bojsy. Nie mogę powiedzieć, że nie byłam, bo byłam nieomal wszędzie, ale mnie nie było. Koczownik we mnie nie zaznał spokoju w siedzeniu plackiem na macie. Ani razu. No i takie są efekty, że chata zawiera w sobie mnóstwo rzeczy zebranych na kupkę, które to można podzielić na okresy, o ile nie ery. Przykryte elegancką patyną.
Trzydniowy wyjazd na południe zaobfitował mnogością miłych zdarzeń. Znowu otaczają mnie kobiety, które mają na mnie skupioną uwagę i emitują ciepło, pomagają mi też w ogarnianiu pewnego nastolatka. Nastolatka prawie nie ma, drogi nam się rozjeżdżają, ale na tzw. bezpieczną odległość. Daj mu żyć, mówię sobie, ale listek w sercu się telepocze, czy czasem nie odchodzę ja. Może i tak i tak. Przyzwyczaj się, że rzeczy są nietrwałe i nie ma niczego, co by trwało wiecznie. A może właśnie jest. Nie wiadomo. Bieganie dookoła komina może być przejawem strachu przed końcem, lecz z drugiej strony można je uznać za ciągły ruch energii, która ma płynąć. W takim razie, Bojsa, niech Cię pchły gryzą, bańkę szklaną pomaluję za rok, lub na wielkanoc - też będzie ładnie, a tymczasem skoczę w górę i znowu pyknę jak bańka.