biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

niedziela, 30 grudnia 2012

Chrząszczewo w Gałążczycach

Dokąd ja mam pojechać Koniu? Czekaj, popatrzę tylko na mapę.Idzie, patrzy, wraca i mówi. Jedź do Gałążczyc. Nie pojadę tam, ale pojadę gdzie indziej, kierownica jest częścią mojego ciała, które przechyla boki na zakrętach. Jest N., poszukiwane graty na mój grób, kup patelnię, piecyk kup, łup, w głowę, łup, grzebiemy jak kury w kurzu podwórka, ja znajduję piękny śmietnik, i stary niemiecki kafel, jeden, za dwa złote. Sprzedający na szrocie to zwykły szachraj, ma czerwoną twarz i krótkie palce, mieszające kabongę. Wzbogacił się na transporcie resztek, kłiiii chrum chrum, nazwoził śmieci jak leci. Ale kostiumu kosmity mi nie przywiózł.
Jest zabawa, bo jest wycieczka, słońce robi nam jasno, światło fajne jest, zielonkawe.
Którędy do Srebrnej? Nie będziemy wyciągać dżipijesa synu, tylko popatrzymy na Sowę, a stamtąd już pod górami cały czas w prawo. Ale...rondo, jedziemy koło wieży dla małych hitlerowskich dzieci, gdzie kiedyś, eee, to już nieważne, że kiedyś, mandala zdmuchnięta, końcówka pyłu zamieciona. Jedziemy, mijamy rozwalone pałace, wspinamy się spiralnie i bęc, góry, znajomi i ta sama mantra, która bzyczy nad tym miejscem, jak transformatorrrrr.
Ziuu, kręci się kółeczko, działamy, wirujemy dotykając się nawzajem, buraki wyjszły pyszne, stadko porykujących mężczyzn z łyżwą i paskami, najedzone.
Potem odwiedzamy domek z piernika, a wróżka szyje anioły, co ziewają, jej pies ma jedno oko niebieskie nadto zjada kozy. Nie wróżka, pies.
I dobrze w sumie, a nawet lepiej, wróżkowy elf wpada do kanciapy i szpera. Wróżka też coś kładzie na stole i słyszę lekkie dzwoneczki wokół mojej głowy, przez chwilę jest wiosna, potem pada, liście opadają, nadchodzi zima, idzie mróz i oto strój kosmity leży przede mną jak malowany.

Teraz otrząsam się z wrażeń, daktyle żuję słodkie i słucham Ground beneath her feet, Bono mi tu tak pięknie śpiewa, że aż mnie buja. I cały czas w czapce.
Podsumowania. Kartka edytora i myśli da się materializować w cyfrowy sposób, mogę więc powiedzieć, co ostatnio wyśpiewałam przy blacie. Mój rok jest dłuższy niż 365 tradycyjnych dni polskich, ponieważ wiele zdarzeń jest przeze mnie całkowicie wymyślona. Chwil równoległych i nowych znaczeń podsuwa mi wyobraźnia mnóstwo. W ten sposób osiągam stan życia w kilku wcieleniach naraz, z których główne brzmi cobybyłogdyby.
Piosenka przy zlewie była o przedłużanie życia iluzją, coś tam coś tam - luka. Pamięć ulotna. Uwierzcie mi na słowo, że to świetny song był, z murzyńską nutą i piaskiem na kapciach.

Pyta mnie Koń w nocy, czy pojechałam do tego Chrząszczewa, co mówiła.

piątek, 28 grudnia 2012

Początek

Zdjęcie kradzione acz oddające klimat czasu i miejsca

Poszłam z Bojsą nazbierać owoców jałowca pod nieczynną szkołą w Manowcach i wtedy go zobaczyłam. Wysunął się powoli za góry i oślepił pięknem, spokojem i dumą. Oraz niemożliwą wręcz samotnością. Włosy zjeżyły mi się pod czapką, gdy na mnie popatrzył, mój największy przyjaciel i mag.
Kasia sprzątała po pożarze, trudno - uparła się zrobić to jeszcze w tym roku, przeszkadzać nie będę. Jak dla mnie ten swąd, wyczuwalny od wejścia do domu, ma duże znaczenie. Przypomina mi co dnia o konieczności kupna gaśnicy. Będę musiała zrobić najpierw próbę i rozdziewiczyć jakąś starą niechciejkę samochodową, żeby nie było obciachu, kiedy przyjdzie wielki ogień, a ja, jak jaka sierota, nie będę umiała zerwać plomby. Wypsikam ją spektakularnie do końca.
No więc jałowiec, do bigosu noworocznego, którego nie ruszę. Silna chęć ucieczki wykiełkowała w drugi dzień świąt, gdy siedziałam przed laptokiem czekając na nic, w środku niczego. A czego ty chcesz, dziewczyno? A nie balii gorącej, nie bigosu na podłodze? No nie, nie chcę właśnie. Jedyne, czego chcę, to zostać kosmitą.
Jesteśmy umówione na jutro - będziemy szukać na targu staroci stroju obcego. Przybysze z kosmosu - cóż oni mogą nosić na sobie? Widzę rurę od odkurzacza zwiniętą na głowie, pomalowaną na srebrno. Rozwalone, wybebeszone kablami radio na plecach widzę. Diody wystające spod sukni. Srebrny trykot z obręczami pod rękawami, członkującymi ciało w segmenty. Ciekawe, co przyniesie oślepiający wolnością poranek, kawa w termosie przytargana w plecaku i hałdy niepotrzebnych rzeczy na targu staroci.
Czy odnajdę strój obcego? Czy uda się stylizacja noworoczna?
O tym dowiecie się w następnym odcinku (poje)bajki.

środa, 26 grudnia 2012

c.d.

Nie czuje się członkiem tego plemienia, w którym sułtan nie ma dzieci ni kobiety. Chodzi w sułtannie i popełnia błędy; mają go tu za mądralę, inni go po prostu nie lubią, jednak poczucie obowiązku wklejone w rytuał niedzielny nakazuje im przyjść.
Jej nastawienie jest, a raczej było otwarte, dopóki nie zobaczyła ciemnej strony mocy. I odtąd, zrażona, nie dąży do spotkań, a nawet celowo ich unika. Wie, że jej spojrzenie jest nacechowane przez to, co jej się wydaje, a czego nie musi być. Jeden kadr z filmu, który zastopował, gdy weszła i interpretacja złapanego obrazu może być równie fałszywa, co oczywista. Wystarczył jeden kadr, by dopasować do niego wszystkie wybaczane dotąd małe wady.
Nie pomoże więc życzliwe zaproszenie z grupą parafian wybierających się za górkę do sanktuarium. Młodzi chłopcy niosą krzyż przenośny i ciekawie na nią zerkają, gdy wychodzi z Doroślakiem w tym samym kierunku a przeciwnym zwrocie. Doroślak dostojnie stawia łapy, bez pośpiechu i z całkowitym spokojem. Jak na starego psa zjadł naprawdę wiele rozumów. Zjadł też kilka sporych zwierząt w swoim dotychczasowym życiu, może przejął też mądrość ich duszy. Malwina jest zadziornie przekonana, że zwierzęta w kategoriach ludzkich mają dusze, co wyklucza sułtan i jego świta. Większość wiernych traktuje konia na równi z traktorem, psa – z monitoringiem, kota – łapką na myszy. Doroślak w tym się z nią zgadza. Wie swoje, wie też malwinowe.

niedziela, 23 grudnia 2012

Palenie szkodzi...tobie i twojemu otoczeniu

Oj, jak to trzeba uważać, co się mówi, obraziłam dom. Powiedziałam Kasi, że nie potrzebuję go i mogłabym jak nomada sobie żyć. Że trzyma mnie jedynie młodociany korzeń, natomiast cała reszta drażni i przygniata. Że to genetyczna przypadłość określiła Kasia i poszła sobie do garderoby zapalić. Za jakiś czas chmura dymu w łazience zadziwiła ją na tyle, że przyszła i spokojnym głosem oznajmiła, że chyba mi się coś pali. Musiałyśmy przeprowadzić akcję ratowniczą, bo pięć minut później pozostałaby nam jedynie ewakuacja. Kula w gardle ze strachu i obserwacja skwierczących śmieci. Woda i swąd, nadpalone meble i osmalone cegły. Ślimak w palącej się trawie na wiosnę.
Nieprawda, nie mogę bez Ciebie żyć. Zawsze chcę tu wracać z każdego dalekiego wyjazdu.
Odmrażać Ci rurki i łatać poszycie. Opalać drzwi...
Ciesz się, Kicia, że masz gdzie mieszkać, usłyszała o czwartej nad ranem Shiva przeciągająca się leniwie.




niedziela, 16 grudnia 2012

Rozrabiam

Chodzę i rechoczę, bo życie się nagle, ni w pięć ni w dziesięć, wesołe zrobiło. Poszło od piątku, przez zrobienie sobie punkowej fryzury na głowie u Agaty i wyjściu od niej w worku z farbą na głowie. Oniemiała grupa odprowadza mnie do samochodu bezgłośnie. A mi się uśmiech przykleił i trwa nieporuszony do dzisiaj.
Sobota owocnie spędzona na strychu i jego odgruzowanie po raz kolejny napełniła mnie dumą, która przeszła w łagodny stan pożądania tequili. Ciągle mi się czegoś chce, jak nie palić, to pić, do realizacji jednak znowu nie doszło. Nawiedzona wieczorem przez gości odcięłam krnąbrne dziecko od łączności przełączając fazę na off. Przy świecach przegadaliśmy spokojnie do zakończenia baterii.
Zbliżała się północ, gdy tequila dała znać, że czeka i wchodzi właśnie do wiejskiej mordowni. Szybka teleportacja o mały włos skończyłaby się wjechaniem w dupsko panu barmanowi, który lawirując między panoszącą się w jego knajpie dżumą rzucił się do mnie z radością, wykrzykując zdrobnionko mego imienia.
Podniosły się wszystkie zapijaczone mordy widząc mnie po wielokroć, tequili jednak już nie było.
Poszukiwania zaowocowały na znajomym podwórku, ogrodzonym pięknym kamiennym murem z wbudowanymi drzwiami od szaf. Tequila zamajaczyła na moment, lecz poszukiwania nie miały się jeszcze skończyć. Wewnętrzny rechocik przybrał na sile w knajpie kolejnej, gdzie szukałyśmy zaginionej reszty. Bar, przy barze ona, obok on i bajer skierowany prosto w dekolt.
- Ale powiedział ci, że tylko jedno dziecko ma, tak? - rzucam od niechcenia wzbudzając popłoch i w dekolcie i w jego oczach. A na parkiecie stroboskop podrzuca ramionami lasek na koturnach, sztywno drepczących w miejscu, do momentu rozbicia ich stada przez wirującą tequilę. Dlaczego ja tańczę, woła i już za chwilę wyrzuca biodra do przodu jak Madonna, skacze dziko wierzgając nogami i macha głową rozsypując w zielonym świetle migoczące włosy.
Sieczka z głośników oszałamiająca, wirujące towarzystwo moich ziomków wykrzywiających ekstatycznie twarze przy zremiksowanym Gotye. Kręcę się jak trzeźwy bąk kierowca pomiędzy nimi i trzaskam flesze oczami, a rechot na stałe zamieszkał mi w brzuchu i podskakuje.
Kolejny dzień to Daruś i przemoczone buty na jarmarku srebrnogórskim. Darusia mijam odwożąc dziecko do rodziców. Macha. Kiedy wracam macha nadal, rozpadało się i żal mi się chłopa robi. Wsiadaj. Daruś jestem! Daruś miał kiedyś kobietę, nawet syna z nią miał, ale go puściła z najlepszym przyjacielem. Posadził przyjaciela przy stole, flaszkę postawił i kazał mu potem wyp...Taki honorowy, że kobiecie nie zrobił nic, choć się należało. Kontakt z synem ma, fajny z niego chłopak, dwadzieścia lat skończył. A ty? Chłopa gdzie masz, obrączkę? Odleciał do ciepłych krajów, odpowiadam. Aaaa, kiwa ze zrozumieniem głową, a ja bawię się na całego historią życia Darusia i swoim własnym z nim spotkaniem. Zmokniesz, mówię. Gdzie tam, parasol mam, mówi Daruś i wysiada.
Wesoła kompania spija trunki wydestylowane z flory rodzimej. Znowu jeżdżę więc nie kosztuję, durnowaty uśmieszek nie może mi spełznąć z ust, bzdury niezobowiązująco muskają mi uszy a wiejski zespół folklorystyczny smęci o narodzinach jak o pogrzebie. Zawijamy na górę i wszystko zmierza do zakończenia weekendu na koncercie w Wałbrzychu.
Znowu jeżdżę, mijam Nowe Miasto uśmiechając się pod nosem, nowa książka Bator czeka na połknięcie, szukamy klubu i jest, wszystko jest, ulica, ogłoszenie w necie, kelner i jego biały fartuch, wszystko, oprócz koncertu.
Najbliższy termin w lutym.
No to kino, proszę bardzo, marzenie Siostry Srebrnej na wierzchu, od początku miało być kino i jest kino - Apollo, wyjęte z powieści, z kolorowymi ścianami i tak słabą lampą, że trzeba się domyślać, co jest na ekranie.
Na widowni my trzy i Fuck for forest.

Dochodzi druga. Emocje opadają i trzeba jakoś się będzie rano zebrać, do normalności.
Chociaż po odwiedzinach w knajpie numer dwa pięknie mi zagrało pewne motto:
Być przystosowanym do głęboko chorego społeczeństwa - nie jest miarą normalności.

piątek, 14 grudnia 2012

Rozdwojenie jaźni

Palić mi się chce.


Czysta, wypłukana w chlorze własnego umysłu, który roi sobie, że może, że nieśmiało, zza zakrętu wyglądając mu się uda. Asekurancko nie dopuszczam do siebie postanowień, bo gdy znowu skręcę nogę nie będę czuła nic.



Będzie się zmieniało, cieple papcie w końcu ułożę na półeczce, przekręcę klucz i słysząc chrzest kamieni na ścieżce wolno odejdę.

Na razie jestem i tęsknie ssię łąpę.
Tytoniu, igrzysk i chleba.

niedziela, 9 grudnia 2012

Nieobecność


Ledwie człowiek zniknie za zakrętem, już się pojawia życie za jego plecami. Gwar rozmów się wzmaga, jak po podkręceniu głośności, a pochowane po kątach rzeczy zaczynają wirować. Wracam i patrzę oniemiała na swój dom, w którym nie mieszkam zbyt często. Śpię i w nim gotuję, trzymam kluczyki od samochodu na wieszaku koło lodówki, ale o mieszkaniu nie można ostatnio powiedzieć. Chyba tego nie potrzebuję, skoro żyję jak żyję.
Pieśni nomadów są piękne ale tęskne, wędrując przez kolejne dni widzę pustynię wokół, wielbłąd człapie ze zwieszoną głową, a wiatr szumi zmiennie. Trochę mi jest dobrze, a trochę źle, trochę idę, trochę stoję.
Mijam rozmaite okna, uśmiechają się do mnie, lub świecą jarzeniówką w oczy, natomiast wnętrze mojego domu przypomina scenę z Samsary, gdzie kolonialne wnętrze budynku zasypuje stopniowo piach.

środa, 5 grudnia 2012

w kapciach

Nareszcie przez chwilę w domu; latam, gadam, obijam się o ściany różnych pomieszczeń i różnym oddycham powietrzem, nie znajdując w ciągu dnia rzeczy, które za sznurek chciałoby się pociągnąć jak balon z helem.

Po helu jest fajnie, byłam kiedyś na wyspie opatowickiej w nocy i słuchałam szmeru rozmów i śmiechów, była noc, a ja przyjechałam na rowerze, tak jak i reszta znajomych, grupka dzieciaków wdychała hel pod drzewem i nie był to klej, choć cała akcja miała coś w sobie nie do końca grzecznego. Świtało już, a oni zbici w małe grupki pod drzewami mieli trochę zaczerwienione oczy. Kucałam oparta o drzewo i patrzyłam na ich wygłupy, na dredy Ogrodnika i było mi dość beztrosko. Szybko na mapę, a tu proszę 15 lat temu to mogło być, niewiele się zmieniło, a beret coraz bardziej spruty. Rzeka płynie tak samo, latarnie świecą, woda szumi i w pamięci same papiloty nakręcone.


W łazience muszla zamarzła i zamykam się w sobie na myśl, wytargałam kozę z gratgeroby, rdza się posypała i sezon można uznać za oficjalnie rozpoczęty. Brawo. Zaczęły się pierwsze telefony w sprawach trudnych, ludziska nie umią po śliskim jeździć i muszą ten stres gdzieś wyrzucić, wkładają mi język w ucho i głośno mlaszczą.
Adrenalina to sens życia, kochani.


niedziela, 2 grudnia 2012

Rodzina zastępcza

Russians Swimming in Ice-Cold Water | Oddity Central - Collecting Oddities

To stało się prawie regułą - nadchodzi piątek i nawet nie muszę długo się pakować - jestem znowu u Siostry Srebrnej. Tym razem było nas więcej, posypana solą dłoń i cytryna a szef kuchni poleciał. Smażony pstrąg do dziś patrzy na mnie z wyrzutem. Najedzeni jak bąki i jak bąki nietrzeźwi przebraliśmy się w stroje kąpielowe, nałożyliśmy czapki cieplutkie i w szlafroczkach wyszliśmy na dwór, gdzie parą z krateru przywitała nas balia.
Zdrowaś balio! Zanurzeni po szyje, z solą na ręce przepletliśmy swe ciała w jedną ruchomą masę - czułam się momentami jak trzygłowa hydra. Oliweczki się wysypały? Złówmy je stopą i poczęstujmy się nawzajem, kieliszek unosi się na wodzie - nie może być za pełny, żeby nie utonął. Miska z frytkami dryfuje równie dobrze. Z głośnika - dopełniając fazę absurdu leci Miąższ i robi się naprawdę coraz bardziej gorąco.
Wyskakujemy na śnieg, który tylko trochę parzy w stopy - wejście na Śnieżkę okazuje się bajecznie łatwe, posypujemy solą dłoń i biegniemy z Siostrą moją Srebrną ugasić żar do czarnego bajorka, które łypie na nas zadziwione, jak czarna błyszcząca źrenica.
Goście hotelowi coś krzyczą, ktoś biegnie po ratunkowe koło, a my płyniemy, bo woda jest cieplejsza od śniegu, który wielkimi płatkami przykrywa wszystko srebrną szatą.
Tylko przez chwilę widzę przelatującego nad głową ptaka, który odlatuje na południe i znika gdzieś za drzewami.