biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

środa, 18 kwietnia 2012

Vidlunnia


Czasami trzeba pogadać. Ale nie tak sobie, od niechcenia. Gadanie z chceniem, łażeniem pod rękę, snucie się nocne i picie hektolitrów herbaty. Wszystko po to, żeby wylać przepełnione nieopowiedzenie siebie, nieobejrzenie w lustrze rozumiejących oczu.
Pewnie, że słuchałyśmy Vidlunni, ale tym razem koncert był dodatkiem do zbratania (łii tam, po męsku) zsiostrzenia jeszcze bardziej z jedną z kamyczkowych sióstr.
O koncercie? Niszowy. Trzy dziewuszki młode wiekiem i zamknięte wiekiem skrzyni kryjącej skarby. Czwarta nieobecna. Głosy, które powinny nieść się z wiatrem po pagórach i dolinach. Niepokojący gong z atakującymi moje serce infradźwiękami. Hiszpanka, która wyrżnęła pokręconą blond głową w deskę - zakrzywiony ormiański nos i wielkie oczyska wyrwały mi z ust potrójne cmoknięcie porozumiewajkę. Nocny Wrocław, ukwiecony i jak z pudełka.


Wracając zahaczyłyśmy (żeśmy zahaczyły :) o piekarnię w środku nocy i przy pachnącym chlebie z ziarenkami żegnałyśmy się (żeśmy się żegnały) do następnego razu.

3 komentarze:

  1. Boziu .... aleście dobrze miały!
    To najwspanialszy wymiar siostrzaności, bez lania się i zazdrości o mamę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) o tak, móc się spotkać duszami to wiele.

      Usuń
    2. Oj tak, tak :)
      (A właściwie, to sprawdzałam, czy pojawił się komentarz Michała...nie ma.)

      Usuń