biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozrabiam

Chodzę i rechoczę, bo życie się nagle, ni w pięć ni w dziesięć, wesołe zrobiło. Poszło od piątku, przez zrobienie sobie punkowej fryzury na głowie u Agaty i wyjściu od niej w worku z farbą na głowie. Oniemiała grupa odprowadza mnie do samochodu bezgłośnie. A mi się uśmiech przykleił i trwa nieporuszony do dzisiaj.
Sobota owocnie spędzona na strychu i jego odgruzowanie po raz kolejny napełniła mnie dumą, która przeszła w łagodny stan pożądania tequili. Ciągle mi się czegoś chce, jak nie palić, to pić, do realizacji jednak znowu nie doszło. Nawiedzona wieczorem przez gości odcięłam krnąbrne dziecko od łączności przełączając fazę na off. Przy świecach przegadaliśmy spokojnie do zakończenia baterii.
Zbliżała się północ, gdy tequila dała znać, że czeka i wchodzi właśnie do wiejskiej mordowni. Szybka teleportacja o mały włos skończyłaby się wjechaniem w dupsko panu barmanowi, który lawirując między panoszącą się w jego knajpie dżumą rzucił się do mnie z radością, wykrzykując zdrobnionko mego imienia.
Podniosły się wszystkie zapijaczone mordy widząc mnie po wielokroć, tequili jednak już nie było.
Poszukiwania zaowocowały na znajomym podwórku, ogrodzonym pięknym kamiennym murem z wbudowanymi drzwiami od szaf. Tequila zamajaczyła na moment, lecz poszukiwania nie miały się jeszcze skończyć. Wewnętrzny rechocik przybrał na sile w knajpie kolejnej, gdzie szukałyśmy zaginionej reszty. Bar, przy barze ona, obok on i bajer skierowany prosto w dekolt.
- Ale powiedział ci, że tylko jedno dziecko ma, tak? - rzucam od niechcenia wzbudzając popłoch i w dekolcie i w jego oczach. A na parkiecie stroboskop podrzuca ramionami lasek na koturnach, sztywno drepczących w miejscu, do momentu rozbicia ich stada przez wirującą tequilę. Dlaczego ja tańczę, woła i już za chwilę wyrzuca biodra do przodu jak Madonna, skacze dziko wierzgając nogami i macha głową rozsypując w zielonym świetle migoczące włosy.
Sieczka z głośników oszałamiająca, wirujące towarzystwo moich ziomków wykrzywiających ekstatycznie twarze przy zremiksowanym Gotye. Kręcę się jak trzeźwy bąk kierowca pomiędzy nimi i trzaskam flesze oczami, a rechot na stałe zamieszkał mi w brzuchu i podskakuje.
Kolejny dzień to Daruś i przemoczone buty na jarmarku srebrnogórskim. Darusia mijam odwożąc dziecko do rodziców. Macha. Kiedy wracam macha nadal, rozpadało się i żal mi się chłopa robi. Wsiadaj. Daruś jestem! Daruś miał kiedyś kobietę, nawet syna z nią miał, ale go puściła z najlepszym przyjacielem. Posadził przyjaciela przy stole, flaszkę postawił i kazał mu potem wyp...Taki honorowy, że kobiecie nie zrobił nic, choć się należało. Kontakt z synem ma, fajny z niego chłopak, dwadzieścia lat skończył. A ty? Chłopa gdzie masz, obrączkę? Odleciał do ciepłych krajów, odpowiadam. Aaaa, kiwa ze zrozumieniem głową, a ja bawię się na całego historią życia Darusia i swoim własnym z nim spotkaniem. Zmokniesz, mówię. Gdzie tam, parasol mam, mówi Daruś i wysiada.
Wesoła kompania spija trunki wydestylowane z flory rodzimej. Znowu jeżdżę więc nie kosztuję, durnowaty uśmieszek nie może mi spełznąć z ust, bzdury niezobowiązująco muskają mi uszy a wiejski zespół folklorystyczny smęci o narodzinach jak o pogrzebie. Zawijamy na górę i wszystko zmierza do zakończenia weekendu na koncercie w Wałbrzychu.
Znowu jeżdżę, mijam Nowe Miasto uśmiechając się pod nosem, nowa książka Bator czeka na połknięcie, szukamy klubu i jest, wszystko jest, ulica, ogłoszenie w necie, kelner i jego biały fartuch, wszystko, oprócz koncertu.
Najbliższy termin w lutym.
No to kino, proszę bardzo, marzenie Siostry Srebrnej na wierzchu, od początku miało być kino i jest kino - Apollo, wyjęte z powieści, z kolorowymi ścianami i tak słabą lampą, że trzeba się domyślać, co jest na ekranie.
Na widowni my trzy i Fuck for forest.

Dochodzi druga. Emocje opadają i trzeba jakoś się będzie rano zebrać, do normalności.
Chociaż po odwiedzinach w knajpie numer dwa pięknie mi zagrało pewne motto:
Być przystosowanym do głęboko chorego społeczeństwa - nie jest miarą normalności.

7 komentarzy:

  1. Chciałam se coś powspominać, jak to młódką byłam i rozrabiałam w mieście królewskim, ale szans dorównania nie mam żadnych ... :)
    Dziękuję za motto!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie pamięć Cię zawodzi, bo Twój opis kolorowych tańców we młynie dowodzi szaleństwa duchowego:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy to wszystko przez tą balię z tygrysami? ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak się zastanawiam, czy nie widzę większości tych rzeczy otwartym, wypłukanym trzecim okiem:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie odniosę się do treści, tylko do stylu pisania. Świetny!
    Czy to tequilla tak wenę cudnie napędza i palcami wspaniale po klawiaturze miota?:-)

    OdpowiedzUsuń