Nic takiego nie będę robić. To znaczy patrzeć na świat taki, jaki rzeczywiście jest. Nadejszła bowiem wiekopomna chwila, nadal wolę zmyślać. Sami popatrzcie, ledwie skupiłam wzrok na realiźmie, a tu bam bam, w łeb i skopa. Same nieszczęścia.
Nawet się wystraszyłam, chociaż to bardziej taki gnieciołek mnie kolanem w glebę wcisnął, ale poddałam się i mnie jakoś puścił.
Zacznę od odczarowywania zaistniałych, arcypoważnych zdarzeń. Zrzucę ich flaczki na ruszt i przerobię na coś chrupiącego. Proszę bardzo. Siedzę, przyglądam się jak się pali i mobilizuję do jakiegoś działania, jakiegoś skoku do przodu. Czy ta trampolina na której skaczę, to puls mojego serducha?
Dopóki bije będę się tak bujać? Tak, albowiem po to jestem.
Dalej, w jednym rytmie, choroba sieroca też jest muzykalna, rytm uspokaja mi mózg i biegam także po to. Nadprodukcja myśli szkodzi. Poza tym nawiało białej szadzi i oprószyło każdy szczebel w płocie, łatwiej jest dojść do siebie, karmić się pięknymi widoczkami i wietrzyć. Wietrzyć.
Chrupiące były dzisiejsze kiełki, które wyjęłam jak garść noworodków z plastikowego pudełka.
czwartek, 17 stycznia 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Paulindo! Ściskam...
OdpowiedzUsuńI okadzać się staram w Twoim kierunku ;)
mój dym też się snuje na Krakał
OdpowiedzUsuńA ja mam tylko płomyk świecy ...
OdpowiedzUsuń