Każda podróż jest dla mnie darem. Prezentem choinkowym, kwiatkiem od ukochanego. Teraz siedząc w samochodzie poczułam, że jest czymś jeszcze i skojarzenie padło na łuk, a raczej na jego napinającą się cięciwę. Oddalając się od punktu a do be, naciągam ją, oddalam się od domu i przyziemności jak najdalej się da, by wrócić potem, wystrzelona w kosmos, z potarganą od wiatru czupryną, przewianą duszą.
Niesamowite było wszystko. Począwszy od tego, że w tak krótkim czasie można zobaczyć tak wiele. Zachodzące nad Dunajcem słoneczko i sałatka smakowicie komponująca się z kamykami na brzegu, powolne wypełzanie drewnianych chatynek przy drodze, spójne, lubiące latać towarzystwo. I chmury.
Odwiedziłam Siostrę Bieszczadzką. Po staremu u niej - dzieci się pasą na koniu, goście wciskają przez szpary w podłodze, chaos i eos. Niewiele pogadałyśmy zmorzone emocją cytrynową, ale jak to mówią wszystkiego mieć nie można. Nastąpiła eksplozja hipernovej, która zmiotła nas z powierzchni. Kocham ją.
A, przepraszam, z nowości godna - miejmy nadzieję - zastępczyni Bery - póki co - Zazulka:)
Lot na południowy wschód obudził we mnie niejasną nostalgię i smutek. Duchy mieszkańców ludnie zamieszkujących wymarłe obecnie doliny szeptały mi w ucho swoje opowieści. Patrząc na poprzechylane krzyże i wycięte jawory kołatały mi w pustej głowie, jak refren, na wieczną pamiątkę, wiecznaja pamiat', a pamięci niet, albo mało. Pustka pełna smutku.
Rozwinęliśmy skrzydła, nie powiem. Przelot polegał na opuszczeniu smętnych bieszczadzkich dolin na rzecz wesołych dolin słowackich, gdzie radość potrafił wzbudzić nawet dom pogrzebowy "Dom smutku". Słowacki film przesuwał się przed oczami jak piękna, kolorowa bajka, a obrazy które oglądałam nakładały mi się na te opisane przez Stasiuka.Ulotne chwile, które ładują mnie energią i powodują, że znajduję siłę na życie przez jedno zamknięcie oczu. Mam nadzieję, że śmierć w moim wydaniu polegać będzie na odtwarzaniu tych wszystkich fotek, które zrobiłam strzelając z łuku.
wtorek, 16 października 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Piękny, czysty lot.
OdpowiedzUsuńI znów życie jest ... :)
Ostatnie zdjęcie niesamowite.
Życie jest gdy się rusza:)
OdpowiedzUsuńA zdjęcie to slumsy cygańskie, uwielbiam dźwięk blachy dyndającej na wietrze!
Ciekawe czy to osada z filmu "Cygan"
UsuńStrzały latają w te i we wte :)
OdpowiedzUsuńJest parę takich wybranych gniazd gdzie ja uwielbiam lądować na chwilę, naciągnąć jak herbata w czajniku ;)
I jednym z nich jest moja chałupa? Oj, Anieta, tak się cieszę, że moją samotność wczoraj złamaliśta:) Dzięki!
UsuńBlachy (patelni) przytroczonej do wozu w taborze.. :) bym posłuchała (aby, aby).. Ja bym chciała abyś podpisała mi swoją książkę.. a dedykacja była równie malarska jak Twoje blogowe teksty. Ściskam.
OdpowiedzUsuńStrasznie mi miło czytać Wasze komentarze, cieszy fakt, że do kogoś to trafia, co chcę wylać z tego naczynia, co to je pieczołowicie napełniam.Jak Jan z Czarnolasu! jak Jurand ze Spychowa! matko, coś mi się we łbie od pogody zmiennej miesza, od szczęcia, po płacz. Dzięki, Maja,aby aby:)
OdpowiedzUsuńSmutek mój, że mnie z Wamy nie było jest równie wielki co radość, że Wam było tak dobrze i że będzie dobrze! Uściskowuję, wracając do życia po przebojach sobotniej tułaczki.
OdpowiedzUsuńUściskowywuję Cię, wiercipięto. Twój twarogowy przetwaróg i pomnik mózgu w kształcie czajnika rozwaliły mnie kompletnie i myślę, że możesz wspólne godło z manowcowym na ścianie powiesić: jest to godło, na którym widnieje rozłożystopióry dzięcioł, z nogą założoną na nogę:))
UsuńDzięki Paulko za KOLEJNĄ podróż... Pozdrowionka i do miłego u mnie - już wkrótce :)
OdpowiedzUsuńOj, Ksesna Matko, tęsknię za Tobą wielce, ale jeszcze ci nie umiem powiedzieć kiedy, co i jak. Chciałabym móc już w środę z wieczora! Dasz schronienie zbłąkanej owcy z naręczem igliwia?
OdpowiedzUsuńJuż podskakuję z radości i CZEKAM :)
OdpowiedzUsuń