Jest pięknie - idziemy z Władką na grzyby, bo lubi. Zbierać i nawlekać, gadać lubi i ciepło emitować jak elektrociepłownia. Kolejny raz okazuje się, że przesył jest bez zakłóceń.
Zamiast grzybów, trafiamy na usiane kasztanami jadalnymi zbocze. Mój scyzoryk rozkłada się na nóż i widelec, siedzę w trawie i obieram, bo wziąć się tego w rękę nie da. Michał huśta się na czubku drzewa jak wiewiór, Bojsa kaleczy pysk podkradając nam to, co tamten zrzuca. Sielanka usypia ostatnie połączenia nerwowe, które przyjemnie zaczynają pochrapywać i buczeć na słońcu.Później, po kulinarnej atrakcji, którą przez dwa dni są naleśniki z soczewicowo-paprykowo-dyniowym nadzieniem, następuje odjazd autobusu i cały świat rytmicznie zaczyna podskakiwać, jabłka rzucają się do ogniska, korzeń Mamapapabandy wydaje drgania i jęknięcia, a zgromadzona publiczność walczy z prawem Ohma i opór w końcu zostaje przełamany. Pada deszcz, a fala ludzka zatraca się w wesołych podskokach.
Rozbijam jogowe zakwasy, odsączam każdą minutę jak napar z szaleju, ładuję głowę i serce, by mieć siłę na kolejne atrakcje, które przy odrobinie podjętej walki mają nastąpić...
Łaaaaaaaaaaaaaaaa!!
OdpowiedzUsuńciiii, czego się babo jazz:)
OdpowiedzUsuńto forklor, nie jazz ;D
OdpowiedzUsuńCudeńka ślicznochy dziwadełka - wokół Ciebie i w Tobie - NIEUSTANNIE wiercą się i kotłują i porywają i mnie przy okazji oczami duszy zabierają TAM , gdzie można na parę chwil i n a c z e j pooddychać :))
OdpowiedzUsuńBuziaczki SZALONA Córciu Ksesna ♥
Buziaczki! Jaszczurki wszystkim kręcą:)))
OdpowiedzUsuńBoziu,jak tam dobrze!
OdpowiedzUsuńWciąż się potwierdza Twoja teza, że życie jest fajowskie :)