Poprzedniego roku wypruliśmy do Armenii i Gruzji na motocyklach, co sprawiło, że mijane światy jawią mi się jako kolorowy film. Natomiast bardzo odczuwalna była odległość OD - DO, gdzieś pod butami, jeden za drugim, przesuwały się namalowane na asfalcie paski - równomiernie odmierzając przestrzeń dzielącą nas od tych krain. Chcieliśmy inaczej - spotkań z ludźmi, zatrzymania kadru i jeszcze szybkiego dotarcia na miejsce. Stało się.
W przeddzień naszego wylotu ktoś pomylił samoloty...Gęsia skórka ustąpiła lekko, gdy dowiedzieliśmy się, że będziemy lecieli nad Turcją - czy to prawda, trudno powiedzieć, lecz nieco opóźnił się nasz powrót do monodiety:ser - pomidor - ogórek. I lawasz! Nareszcie smak prawdziwego jedzenia.
Marszrutka do Mestii była o 9 rano i spokojnie, roztrącając ludzi i krowy, z przejrzystym niebem widzianym zza olbrzymiego pająka na przedniej szybie, dowiozła nas na miejsce.
" Swanecja..."Kraj ciszy i spokoju", jak nazwał ją w 253 roku przed naszą erą car gruziński Saurmag, który przesiedlał tutaj swoich nieposłusznych poddanych. Swanecja - to symbol dumnego umiłowania wolności. Swanecja, malutki kraj, świat lodowców, wąskich dolin, wściekłych potoków" (Aleksander Kuzniecow "a w dole Swanecja", wyd. Iskry, Warszawa, 1976 r.)
Niesamowity teleport wyrzucił nas wprost w objęcia swaneckich wież, które dumnie stoją nad Mestią. Teraz - zadziwiająca powtarzalność formy, dawniej - świadectwo przelewanej rokrocznie krwi.
Wdrapaliśmy się potajemnie na sam szczyt wieży, która toczka w toczkę odwzorowała słowa książki Kuzniecowa:
„Ściany wież są równe i przypominają postawiony pionowo chodnik, tyle, że kamienie bywają bardzo duże. Szczyty wież zwieńczają wyszczerbione gzymsy forteczne, w ścianach znajdują się wąskie okna strzelnicze. Wieże mają po kilka pięter, każde piętro to trzymetrowy sześcian z włazem. Do włazu prowadzi belka z nacięciami, swego rodzaju drabina. Po niej można dosięgnąć do następnego piętra, ale tylko tyle, by przez właz wytknąć głowę. Następnie trzeba oprzeć się łokciami o brzeg otworu, podciągnąć się na rękach i w ten sposób wejść na następne piętro. Dawniej belkę wciągano za sobą i wtedy wdrapanie się na wieżę było zupełnie niemożliwe. Włazy nie są rozmieszczone jeden nad drugim, toteż taka konstrukcja wyklucza niebezpieczeństwo upadku na sam dół. Swanowie używali tych wież jeszcze niedawno, zaledwie przed kilkudziesięciu laty; tutaj całymi miesiącami ukrywano się przed krwawą zemstą.”
Moim marzeniem było zobaczyć z Mestii Uszbę. Niestety chmury, które wieczorem zakryły góry, nie pozwoliły na to. Pomyślałam sobie, że może jeszcze kiedyś...Tymczasem zdobyliśmy mapy w biurze informacji turystycznej i wybraliśmy się na kilkudniowy trekking, by przedostać się przez kolejne wioseczki do tej najwyżej położonej - Uszguli, następnie zejść drugą stroną w dół, nie powtarzając drogi.
Kaukaz jest ogromnym ogrodem botanicznym, który oszałamia zapachami i kolorami. Śmiem twierdzić, że wszystkie kwiaty naszych ogrodów przyjechały właśnie stamtąd, niezwykle żyznej krainy, gdzie zamiast kosówki w piętrze subalpejskim rośnie sobie w najlepsze rododendron. Pośród niezwykle bogatej roślinności poprowadzone są szlaki, lecz chodzi w nich o to, by zmylić przeciwnika. W spisku biorą udział krowy, konie i owce, które wytyczają sobie szlaki rónoległe lub prostopadłe. Jako kaukascy nowicjusze poczuliśmy na plecach krytyczny wzrok swaneckiego boga gór Ala, który naszą sześciogodzinną wspinaczkę na szagę, przez pęta rododenronów najpierw wyśmiał, następnie zmrużył oko zsyłając nas w stado byków, wypasanych na wyskości powyżej 2500 m n.p.m. Później sprawdził nas deszczem, lecz widząc nasz sakramencki upór zbastował. Nad ranem wynagrodził...
„Sława alpinistów Górnej Swanecji związana jest z Uszbą – szczytem wznoszącym się nad Miestią. Dawniej Swanowie rzadko wspinali się na Uszbę, a z jej nieprzystępnymi ścianami związanych było wiele przesądów i legend. Oto jedna z nich, legenda o bogini Dali, swaneckiej Dianie – bogini łowów.
Żył na świecie odważny myśliwy imieniem Betkil. Betkil był młody, zgrabny i piękny i nie bał się niczego na świecie. Powodzenie zawsze mu dopisywało, nigdy nie wracał z polowania z pustymi rękami. Nie zląkł się również groźnej Uszby i chociaż bardzo mu odradzano, wybrał się na jej zbocze na polowanie. Ale gdy tylko podszedł do lodowca, wyszła mu na spotkanie sama Dali. Oczarowała pięknego chłopca, który zapomniał o swoim domu i rodzinie i zamieszkał z nią na Uszbie.
Długo cieszyli się swoim szczęściem, ale pewnego razu Betkil spojrzał w dół, zobaczył wieże swojego rodzinnego osiedla i zatęsknił za nimi. Nocą potajemnie porzucił Dali i zszedł w dół. Tam czekała na niego wylewając łzy najpiękniejsza kobieta Swanecji. Betkil oddał się nowej miłości i zapomniał o Dali.
W czasie wielkiego święta wszyscy weselili się i ucztowali, nie było końca pieśniom, tańcom i korowodom. Nagle ludzie zobaczyli, jak przez polankę przebiega tur, wielki jak koń. Tak wielkiego tura nikt nigdy nie widział. Nie wytrzymało serce odważnego myśliwego, chwycił łuk i pognał za turem. Tur biegnie po szerokiej ścieżce, goni za nim Betkil, a za nim, za każdym krokiem ginie ścieżka i od razu urywa się w pionową przepaść.
Ale odważny Betkil nie przestraszył się (nie bał się niczego na świecie) i dalej pędził za turem. I nagle na zboczach Uszby tur zniknął, a Betkil pozostał na stromych skałach, z których nie ma powrotu. Wtedy zrozumiał, kto wysłał ogromnego tura – sama bogini Dali.
W dole pod skałą, na której zatrzymał się Betkil, zabrał się lud, ludzie krzyczeli, płakali, wyciągali ku niemu ręce, ale niczym nie mogli mu pomóc. Wtedy śmiały młodzieniec krzyknał głośno: „Niech zatańczy moja narzeczona!” Rozsunęli się Swanowie i ukochana Betkila wykonała dla niego taniec szuszpari. Betkil znów krzyknął: „Chcę zobaczyć, jak moja siostra będzie mnie opłakiwać!” Wyszła siostra, a on oglądał taniec płaczu i smutku. „A teraz chcę widzieć taniec całego ludu!” Swanowie ruszyli w korowód z przyśpiewkami o ginącym Betkilu. I wtedy ten śmiały chłopiec krzyknął: „Żegnajcie!”- a echo poniosło głos jego po górach. Betkil rzucił się ze skały i rozbił się. Biały śnieg wśród skał Uszby – to jego kości, krew jego zabarwiła skały uszby na kolor czerwony."
Oprócz Ala i Dali, wspomniany już kilkakrotnie Kuzniecow pisze, że Swanowie - mimo tylowiekowego panowania chrześcijaństwa, zachowali wiele elementów starej religii Kartwelów: „W religii tej wszystkie zjawiska przyrody były przedmiotem kultu i dlatego w religii Swanów do dziś istnieje czysto pogański stosunek do Słońca, Księżyca i innych ciał niebieskich, żyją bogowie: nieba - Gerbet, gór - Al, polowania - Dali, lasów - Ansad, pożądania - Kwiria, araku - Salom i inni."
Wznieśliśmy więc radosne modły do boga wiatru, by wysuszył nam zmoczone skarpety:)
Mogłabym każdy dzień wolno rozpisywać na wiele stron. Opisać przyrodę i ludzi, jedzenie i wpływ czaczy na świadomość, opowiedzieć o spotkanym psim przyjacielu, skąpaniu się w lodowcowej rzece i o smaku zupki chińskiej na górze. Nie zrobię tego, zostawiając tę lukę na zaś, zachowam na suprę w polskim domu, gdzie będę z Wami wypowiadać niekończące się toasty i snuć opowieści o pięknie podróżowania.
niedziela, 3 sierpnia 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Za każdym razem czuję się jakbym spadała razem z tym lodowcem :) Chciałabym go zobaczyć na żywo
OdpowiedzUsuńJeśli zdjęcia taaakie piękne, to jak TAM musiało być!
OdpowiedzUsuń(Ale sugestiom nie ulegnę, wolę do schodzenia "wieloryby" dobroszowskie :)
Fakt, zdjęcia nie oddają tego, co dane nam było zobaczyć:) Buziaki!
OdpowiedzUsuńEch, przygodo! Svanetia nie do opowiedzenia, do przeżycia. Z nieodległej, niespełna tygodniowej perspektywy chciałoby się tam wrócić i pobyć jeszcze i jeszcze trochę.
OdpowiedzUsuńboszejakpięknie!!!
OdpowiedzUsuń