czwartek, 14 marca 2013
Wałbrzyska sarna
Nawrzucano mi najpierw dobitnie, do parteru rodzicielstwa sprowadzono. Solennie obiecałam więc przestać, zająć się, ogarnąć gniazdo, kurze wytrzeć. Do serca przytulić psa i nie kopać kota. Matką dorosnąć.
Obmyślając te wszystkie prawdy kupiłam prawie wszystko. By dać. By zmienić. Wracam. Lecę. Słońce zachodząc prześwieca przez las. A gdyby tak...Nie nie, jadę do domu, bo on czeka.
Wszystkie obowiązki narzucone władzą wiszą. Z ciszą. Tym razem nie wbija mnie to jednak w żaden niepotrzebny nerw. Może... Nie, zajmę się solennie. Solę, pieprzę, dmucham.
Kajanie przychodzi mu wraz z przyśpieszoną motoryką. Nie patrzę. Piiip - ależ spłyń myśli niesforna. Udzielam się przecież... Czynności furczą, to, co wisiało, zostało zdjęte tak gwałtownie, że przecieram oczy. Niemożliwe. Lekcje się odrabiają, zupa z selerem zjada. Stoję obok siebie i patrzę. A ona trąca mnie w ramię.
Bo może, tak przy zupie nie wytrzymuję, może ja skoczę na tą Piskorczyk do Wałbrzycha? Jedź. Stanowcze oczy w ramach, bo ja wiem, samokrytyki, potwierdzają, że zamkną się o godzinie dziewiątej. Czas leci.
Wskakuję do samochodu, już jadę i gorączkowo macam pasy. Break on through, w szalonym tempie biorę okrakiem wszystkie dziury na drodze. Skróty ciągną mnie jak guma, niby szans żadnych, by w godzinę zdążyć nie mam, ale przecież...beze mnie nie zaczną. I tak się też dzieje. Wpadam pomiędzy cudownie smutne miasto i mało nie ląduję na latarni. Na chodniku stoi sarna i spokojnie konsumuje posolone pobocze. Mówiłam ,że ten marzec coś w sobie ma? Zaczynam podejrzewać, że tak naprawdę świat się skończył w grudniu, a to co teraz się dzieje, to kolorowy zlepek rzeczy, które się wydają.
Docieram do wałbrzyskiego klubu Apropos podczas drugiego kawałka. Stolik pośrodku czeka na mnie, jakby wiedział, że tam najlepiej słychać. Aż się iskry sypią, mojej ekscytacji i satysfakcji, że kurcze znowu się udało. Siedzę z idiotycznym bananem na twarzy i wystukuję ręką rytm na dwa i cztery ze zjawą z przeszłości warszawskiej - Anią Patynek.
Aleksandra Siemieniuk pociska na gitarze z rurką na paluszku, a Bartosz Kazek, pomimo młodego wieku, wykazuje się niecodzienną wrażliwością w grze na perkusji. Niby gubi rytm, ale jednak nie, bawi się nim i rozciąga, by wrócić do tego, co równo zaczął.
Koncert mnie zachwyca. Oprócz czarnego, pięknego bluesa, dziewczyny zasadziły Madagaskar, podlały sokiem z Tuarega i wykiełkowała tak smaczna kompilacja, że owacje uskuteczniam na stojąco, razem z resztą przemiłych gości.
Nie wolno sobie zabraniać hedonizmu. Radosna jak świnia w truflach pędzę z powrotem, na czuja i bez mapy, wietrząc bezbłędnie skrót za skrótem. Trójka raczy mnie soulem tak, że skaczę na fotelu, ręką machając w powietrzu, lub wystukując rytm na kierownicy.
Sromotna klęska rodzicielska przysparza mi doznań silnych jak sól drogowa dla sarny. Co wcale nie oznacza, że złych.
Piosenka powrotna:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bosze, bosze! Cóż na to poradzę, że znów mam rację?
OdpowiedzUsuńI znów mogę tylko wydać dźwięk: AAAAAAAAA!
Lub: OOOOOOOOOOOO!!!
Ty się lepiej wytłumacz z genotypu:)
OdpowiedzUsuńA bez tego smaku, mniej smaczne?
OdpowiedzUsuńBez soku? Niee, smaczne bardzo, ale tutaj już było doskonałe.
OdpowiedzUsuńHe he, no nie bez soku, tylko bez sarniej soli.
UsuńBez smaku "nielegalności" , czy jak tam ją zwać :)
Aaa:) Ciekawe, że o to pytasz, ale rzeczywiście ten dualizm wewnętrznego nakazu poprawności i zdeptanie go "bo tak" było bardzo przyjemne.
OdpowiedzUsuńtakżesz se właśnie pomyślałam.
UsuńA co, też lubisz być lodołamaczem?:)
OdpowiedzUsuńUwielbiałam i nie mogłam bez tego żyć! Wieeeele lat.
OdpowiedzUsuńTeraz bardzo różnie, ale nie umiałabym nazwać jak. Chyba nie bardzo mam co łamać albo polubiłam "dostosowywać się"? Boszsz ...
A może po tylu latach buntu, niebuntowanie się, stało się nieznaną atrakcją?:)
Może osiągłaś co pragłaś;)
OdpowiedzUsuńo kurna, to by niedobrze było! Koniec pragnienia - koniec życia, czyż nie tak?
UsuńPonoć najzdrowiej jest nie oczekiwać? Przyjmować ze spokojem rzeczywistość - taka pełnia.
OdpowiedzUsuń...Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości - zawsze mnie to zastanawiało, czy tak chcę.
No ładnie, to temat na 158 postów!
UsuńMyślę, że pragnienie to żar serca.
A oczekiwanie to postawa roszczeniowa.
Nie mają takich samych imion i gdzie indziej prowadzą.
W pragnienie jest wpisana droga, a w oczekiwaniu można się "spalić" nie ruszając z miejsca.
Spokojne przyjmowanie rzeczywistości wychodzi mi całkiem całkiem, ale to pogodne starzenie się ... spuśćmy lepiej zasłonę ... :)
Słusznie prawisz. A od spokojnego, o niebo lepsze wariackie:)ale o czym my tu, przecież jeszcze niezłe z nas lasky:)))
OdpowiedzUsuńnatura konska jest kopac, koniu
OdpowiedzUsuńUwielbiam klimaty Magdy, ale zachwycona jestem osobowością Oli!!!
OdpowiedzUsuńSprawiałąa na mnie wrażenie takiej...męskiej?
UsuńAlbo i... zdystansowanej ;DDDD
UsuńDobrześ pojechała. Pozdrowienia!!!
OdpowiedzUsuńOj chyba po bandzie:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń