Nie mogę czytać książek od Gugu - przynajmniej tej. Ma w sobie guzik od małej bomby zegarowej, która tyka we mnie...Mowa o "Jadąc do Babadag" Stasiuka.
- A ty znasz Stasiuka?
- Yyyy, nie kojarzę gościa, ale kiedyś się tu pewnie spotkaliśmy
Czytam o jego podróży, widzę jego oczami i kiełkuje podlane lekturą nasionko, rozpiera skórkę i pęka. Jadę w nagrzanym pociągu, mijam słupy ciągnące się po horyzont na tle zachodzącego czerwonego słońca. Piję palinkę.
Trrrrrrrrrrrr, pobudka, obudź się, to ja - zima i okowy życia codziennego, ta ciężka kula, która ciągnie się za nogą kiedy tylko chcę gdzieś prysnąć. Odbija się czkawką w każdy niedzielny wieczór, zniechęca do powrotu skądkolwiek.
Czasem wyobrażam sobie jak to jest niemieć. Całej tej gromady domowej, wszystkich wszechrzeczy, co wiszą na mnie jak bombki na choince. Niby nic, a remont podłogi jest czymś niewyobrażalnym, mając na uwadze, że wszystko trzeba by wynieść. Gdybym nie miała?
Zakładam śmietnikowe biegówki i tnę brzuch Kalinki, znajduję wygrzebane jamy w śniegu po sarnim śnie - ile tam śmieci...Ogryzki, kukurydza - zmieniam zdanie o tych stworzeniach, które jawiły mi się dotąd jako eteryczne, szybkonogie gracje. Takie same śmieciuchy jak ja. Ciekawe, że nie śpią na żadnej ściółce, tylko dogrzebują się do ziemi.
Nomadą być ...?
OdpowiedzUsuńDzikości w sercu chyba nie da się ugłaskać.
Zmieścić WSZYSTKO w jednym plecaku, syna wziąć za rękę i ruszyć?
Albo poczekać aż on dorośnie?
Ech ... No bo ktoś kiedyś zobaczył jak ziarno wpada w ziemię i kiełkuje.
Ciekawe jak by się żyło, gdybyśmy musieli co kilka miesięcy przenosić się gdzie indziej i nie przywiązywać do niczego?
Też sobie zadaję te pytania ale staram się pamiętać, jak podczas długaśnych wędrówek pojawiała się tęsknota za wanną i osiedleniem.
UsuńMyślę, że nieprzywiązywanie się jest bardzo dobre, ale czy nie odcinamy się wówczas od ludzkich - najbardziej pożądanych cech, miłości, tęsknoty, empatii...nie wiem.
Podobno, wtedy właśnie, można kochać wszystkich i wszystko ... Nie odróżniając swego od cudzego.
UsuńAle to już dla mistrzowskiego mistrza mistrzów.
Ja się, póki co, nie podpisuję ... :):)
Niepokorna duszo... Każdy czasem ma ochotę uciec, biec na złamanie karku. Ale ważne jest też, żeby mieć do czego (kogo) wracać. Ty masz :)
UsuńAch, marzę o śmietnikowych biegówkach i biegu. Już za rok, ah!
OdpowiedzUsuńteż bym chciała TAKIEGO towarzystwa:)
UsuńPojechaliśmy tak zeszłym chyba wrześniem, od Beskidu Niskiego w dół, słowackimi uśpionymi jeszcze miasteczkami zupełnie z boku, przez tokajskie wzgórza z winnicami, a potem Rumunia, mieliśmy na to 3 dni. Bałam się tej Rumunii, bo miałam zupełnie złe wyobrażenie, a odnalazłam ją jako normalny kraj, i wcale nie jechaliśmy miastami, tylko głęboką prowincją. Góry z pasterzami i stadami owiec, krów, koni, ludzie, z którymi nijak nie mogłam się dogadać, tylko na migi, nocleg na połoninach, gdzieś tam wysoko, nikt nas nie przeganiał, było mi tam dobrze. I legendarne trasy przez góry, jakich nigdzie nie spotkałam, przepaściste doliny, w które gdy spojrzałam, kręciło się w głowie. Zupełnie nieświadomie mieliśmy swój Babadag, z wołami w małych wioseczkach, tureckimi naleciałościami, smagłymi, przyjaznymi mieszkańcami. I ten rumuński bakcyl rozgościł się w nas, chcemy pojechać tam teraz przynajmniej na tydzień, wjechać od strony ukraińskiego Zakarpacia, równie fascynującego, nie nęcą nas wcale wielkie miasta, a może o Mołdawię zahaczylibyśmy. Kto raz tam pojedzie, przepadł, Malowane Słowo, może to kiełkujące nasionko trzeba jeszcze uśpić, a może pozwolić wyrosnąć i jechać, ze świadomością, że trzeba kiedyś znowu tu powrócić, wszystko zależy od nas. A wracaliśmy też zupełnie boczkiem, skrajem Rumunii, Węgry nocą, i przygraniczną drogą na Medzilaborce Andy Worhola, a wszystko to niezapomniane, wraca w rozmowach, myślach, przeglądamy zdjęcia i ...wrócimy tam.
OdpowiedzUsuńTrafiłam do Ciebie od Magdy, przeczytałam na Tęskniłki, trzeba jechać, warto; pozdrawiam serdecznie.
Bardzo mi miło, że zajrzałaś:)
UsuńJechałam przez Rumunię w Deltę Dunaju oglądać ptaszydła z ornitologami. Szybko wycieczka z "Widziałam orła cień" zmieniła się w oczy szeroko otwarte na cuda ludzko - zwierzęco - krajobrazowe. Dumny bosy pasterz witający nas gestem szeroko rozłożonej ręki, ognisko cygańskie na przystanku tramwajowym, prawdziwe łukowate wozy cygańskie gdzieś w zakamarku Transylwanii.
Pewnie, że wrócę!
Tymczasem wyjazd rodzinny na Ukrainę w lipcu sie szykuji, kto ma chęć, są wolne miejsca:)
Pozdrawiam!
Odwiedzamy Ukrainę dosyć często, bo mamy do niej rzut beretem przez granicę, szczególnie ukochaliśmy Karpaty,hucułów i Zakarpacie, chociaż i bliżej nas ok. 100 km mamy Beskidy Skolskie, Bieszczady Wschodnie, już drepczemy w blokach startowych, tylko zepsuł nam się wyjazdowy "czołg", mróz go zepsuł na Pogórzu, a pachnie już wiosną, serdecznie pozdrawiam.
Usuń