I tu się zaczyna historia o lekko afrykańskim zacięciu (safari), można też zauważyć elementy dzikiego zachodu, względnie filmu o rosyjskim szpiegu. Przez całą fabułę przewijają się czterej bohaterowie, tzn. długie wąskie narty, wiązania, buty i kije.
Pomiędzy nimi pojawiam się ja, moi bliscy, sprzedający we własnej osobie oraz osoby wirtualne. Jest też pies.
Miłość do śmigania na biegówkach, pomiędzy drzewami w lasach i górach wyśniła mi się już we wczesnej młodości. Był to niewątpliwie udany moment, bo zbiegł się z powstawaniem pierwszych lumpeksów – małych sklepików usianych po mieście w piwniczkach, starych domach hadlowych lub garażach. Oprócz ciuchów zzagramanicy można było znaleźć różne fanty z tak odległych galaktyk, że nigdy nie wiadomo było, co się upoluje, gdzie i za ile (safari).
W taki sposób upolowałam narty łuskowe o starożytnym wiązaniu N75, oraz obuwie o kwadratowych nosach (bueheeh) pasująch rozstawem dziurek do wystających trzpieni w zapięciu. I tu, zobaczcie, trzeba się było wykazać przedsmakiem uporu, tak potrzebnego do realizacji dzieła. Mamy jakąś nartę, z jakimś wiązaniem, ale i mamy szczegóły techniczne. Określone.
Nie wiem, skąd w tej części pojawiają się kije, ale są.
Udaje mi się dokonać na tych nartach rzeczy niebywałych, a raczej rzeczy niebywałe dotykają mnie, bo wyjeżdżam w Dobrolesie na polanę wyposażoną w stado jeleni (safari) oraz zjeżdżam radośnie w kierunku sąsiadów w odwilż. Końcową walkę przejścia po łachach śniegu zanurzonych w błotnistym polu obserwuje rolnik sam w dolinie, oparty o płot tubylec, który nie może pojąć zachowań z nieznanej mu kultury.
Porywam się też na ujeżdżanie Karkonoszy, które do tej pory nie mogą się otrząsnąć z widoku mego rozpaczliwego szusowania pomiędzy świerkami.
Podczas którejś tam wycieczki – w sumie były one nieliczne z uwagi na nikłą ilość śniegu – udaje mi się wjechać w wądół i nartę złamać.
Potem, ooo, potem Siostra pokazała mi co to znaczy jeździć na biegówkach. Trzaskając kilometry, jeszcze z psem Rumunem wielkości pieska pustynnego i szybkiego jak gepard, dała mi wgląd w temat rzeczywistego ruchu i prędkości, jakie na nartach biegowych można osiągnąć. Pożyczała mi narty i mówiła: patrz, jak to się robi, po czym znikała dostojną łyżwą (styl biegu) za zakrętem toru, po którym wcześniej przejechał ratrak, formując sztruksową nawierzchnię.
Dobra, mówiłam, jadę i sprawia mi to radość, najwyżej poczekają. No i było to przyjemne. Srebrnogórskie trasy wokół fortów znałam z pieszych wędrówek, pora wieczorowa dodawała magii, czasem oddech zgrał się na moment z ruchem rąk i nóg, a potem udało się spowodować autentyczny ślizg, jeszcze może niezbyt opanowany, ale wielce radosny.
Wielki Brat podarował mi narty przywiezione z Norwegii. Golutkie i nowe. Bez wiązań, wiadomka, bez butów no i kijów – z kijami mam problem, gdzieś tam się kiedyś pojawiły. Nowe narty – nowe wiązania. Konsultacja, jakie ma Siostra, nie wiem, czy takie miała, ja kupiłam sns. Bo chyba tanio kosztowały. To znaczy tyle ile mogłam za nie zapłacić.
Mamy trzy elementy, trzy części. Jeszcze czwarta – buty.
Schodzę do podziemi pełnych kurzu i wełnianych płaszczy, przewracam kilogramy toreb, butów, pasków. Nurkuję pod kaloryfery, przeciskam się pomiędzy workami i są. Czekają na mnie gotowe na przygodę – buty rozmiar 40 o profilu sns. Jes.
Kosztują 1 zł.
Polowanie skończone, ocieram kurz z czoła, triumfalnym gestem unoszę buty do góry, dziękując Dża za całokształt. Jeżdżę.
Ale lecą lata i czujność mi wiotczeje. Postanawiam rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady, ale pomijam rzecz istotną w górach zimową porą. Nie zabieram biegówek.
Zapisane na kartce „co zabrać z domu” wbijają się w pamięć do najbliższego wyjazdu i są rzeczą o której będziemy pamiętać, choćby nie wiem co.
Tropienie, węszenie – gdzie do jasnej cholery posiałaś to wszystko – strych pierwszy czy drugi, garderobo-pracownia, graciarnia. Liczymy, wszystko jest narty, buty, kije...Buty ze szczególną atencją pakuję do wora.
Auto Jacht Mareła jest ogromne. Rozkłada się tylne fotele i wkłada wszystko, co tylko przyjdzie do głowy. Drzwi, kominek, rury, psa, pasażerów wszelakich, ich torby, plecaki, wór rzeczy do prania, torby pełne prezentów. Tym razem wieziemy Magdę, kominek od jej rodziców, francuski ale bez rury, Bojsę – wiadomo, nasze plecaki. Weź buty do biegówek, leżą koło szafki z butami. Dobra.
I buty znikają.
Nie wiadomo, czy Szy. schował je w domu tuż po przyjeździe, tam gdzie swego czasu wykrywacz, kurtkę puchową czy pieniądze, a może zostały upchnięte gdzieś przez Magdę – bo ja ich nie widziałam, chyba że mi mój Niemiec to zabrał. I teraz włączają się wszyscy. Szuka Władka z Michałem w Manowcach, szukam ja z Szy. i Magdą, lecz bezskutecznie. Nie ma. Nie ma ich nigdzie.
Czy na trasie można zgubić buty? Może można, otworzyć drzwi, wyjąć psa, wsadzić psa, zapakować wokół niego serię miękkich tobołków, wyjąć tobołki. Odgrzebać psa, wysadzić psa, włożyć wszystko od nowa. Dobra, chyba można.
Poszukiwania tym razem idą marne. Mnogość beskidzkich lumpeksów – sezamów pełnych fantastycznych kożuchów i odzieży sportowej, nie obfituje w buty biegowe – fortuna usiadła na fotelu i je jabłko, w ogóle nie patrząc w moją stronę.
No to kieruję oko w oko monitora i śledzę, co płynie w którą stronę na morzu obfitości. Jednostki pływające są jednak obdarte z farby i mocno skorodowane. Jestem wytrwała i namierzam cel na odległość strzały, napinam cięciwę animuszu i lecimy, bo tuż za lasem sprzedaje buty niejaki ...anycz, dokładnie takie, jakich potrzebuję. Szy. omawia wcześniej szczegóły i zapamiętuje mapę dojazdu do ...anycza, która brzmi następująco: Za mostem skręcić w lewo i jechać wzdłuż rzeki osiem mostów dalej, po czym skręcić w prawo. Mapa podana jest bezbłędnie.
Państwo ..anycz mają domek tuż za rzeką. Nie kontaktują się z nikim, bo się boją, ale jak nałożymy maseczki, to możemy przyjść. Nie chcę porównywać radosnej ekscytacji przed przyjazdem do ...anyczów z niesmacznym rozczarowaniem po obejrzeniu zaoferowanych butów – koniec końców polowanie nie odbyło się, strzała wbiła się deskę i tyle.
Zawzięłam się siedząc przy stole, porównując warunki śniegowe za oknem ze zdjęciami znajomych na fejsie. Po czym wpadłam w jeden zakręt portalu sprzedażowego, wyszłam na prostą i radosnym kliknięciem przygwoździłam transakcję elektroniczną. Stało się. Uff, powietrze zeszło. Teraz tylko czekać na znajome wiadomości ze znajomych miejsc, wiadomka.
Ale ale? Myślę rano, zaraz po przebudzeniu, tak szybko? Jakaś wiadomość jedna, że kwiatki i druga, że niby buty? Serio? Siedzę, przecieram oczy, coś klikam, coś kasuję...dżuma. Poranki są ciężkie. Podaję jakieś kody, Szy. odbiera paczkę, są kwiatki, w liczbie czterech paczek lnu wielkokwiatowego w ramach marzeń o wiośnie, ale butów nie ma, a podany drugi kod nie działa. Spisuję sobie numery paczek z wiadomości i chcę się dobijać do inposta, ale bez sensu, paczka dopiero idzie, a oni mnie o tym fakcie tylko informują. Znaleziony drugi kod gdzieś mi się zaklikał z przesuwająch się przed oczami i skaczących wiadomości. Poranki są głupie, piję kawę i czekam. Potem chodzę po głębokim śniegu, świeci słońce jak oszalałe, śnieg przesypuje mi się pod butami, skrzypi, jakby się śmiał, że taki idealny warun, a ja walczę z lekcją pokory i odrabiam znienawidzone lekcje.
Teraz następuje gwałtowny przeskok z jednych poszukiwań, na następne. Polowanie się nie kończy na zgromadzeniu wszystkich czterech rzeczy – kijki cały czas są nie wiadomo dlaczego, buty leżą idealnie na stopach, wyścielone cieplutkim szarym polarem, narty całe ale...nienasmarowane. A poszukiwania kogoś, kto je nasmaruje uświadamiają mi kolejną rzecz. Że nieważne, kto je nasmaruje, czy Pan A, czy B i kiedy się uda którego pana złapać i w jakim miejscu. Ważne, żeby narty były nasmarowane określonym smarem do podbiegu, dostosowanym do aktualnie panujących warunków w danym terenie.
Mamy to! Biorąc pod uwagę beskidzkie odległości pomiędzy panem A i B, pomiędzy miejscami, w których mają określone narzędzia do wykonania smarowania pod kątem aktualnych warunków śniegowych oraz fakt, że żaden pan w danym momencie nie pracuje, Szy. podwozi mnie na stokówkę, zakładam nienasmarowane narty i znikam w lesie, z plecakiem z kawą i butami do chodzenia, gdyby coś nie pykło z bieganiem.
Stanowczo za rzadko TU piszesz! Te teksty są takie przednie!
OdpowiedzUsuńSiostra! Cieszę się, że wróciłaś do pisania.Miło się Ciebie czyta i wraca wspomnieniami.... Ściskam 🤗 😍 ❤️
OdpowiedzUsuńNoż po prostu nie bądź leniwa, zabiegana, czy jak tam chcesz to nazwać, tylko pisz! Nam się to należy, jak psu micha, bo my to wierni czytelnicy i chwalcy Twoich umiejętności lingwistycznych!
OdpowiedzUsuń