Nie sądziłam, że ta śmierć może nadejść tej zimy. Śmiałam się nie raz, że Jasiu jest jak kleszcz, na zimę hibernuje. Pomimo tego, że znajdowałam go w wigilię zakopanego w śniegu przed domem, bez tryby, albo że go chłopaki odrywali od płota i prowadzili do domu, wydawał się być niezniszczalny.
Mały, emerytowany rzeźnik, mieszkający nieopodal w białym domku, który widzę przez okno. Gnykował kiedyś byki.
Wynurzał się z chaty, lub siedział przed domem i z niezmienną serdecznością wołał do mnie na powitanie. Z jakąś taką uważnością, której innym brak.
Mały, niepozorny żul, samotnie spędzający czas, bez prądu i mycia.
Dzielił się cennymi uwagami na temat picia, stąd wiem, że latem nie należy pić nalewki malinowej, po której gdy leżysz w trawie, kleszcze gryzą. Po lipowej natomiast nie.
Często się śmiał.
Ostatnia akcja z odprowadzaniem do domu i moim moralizowaniem, że to picie go wykończy, skwitował prostym wytłumaczeniem, że pije, bo lubi. Pił będzie, bo gdyby zostawił po sobie cokolwiek, rodzina kłóciłaby sie o spadek, tymczasem zamierza przepić wszystko i nie zostawiać im takich problemów.
Miał ukochaną, która dzieliła się z nim miłością tuż po emeryturze. Na co dzień żyła z okradania okolicznych domostw z każdego metalowego przedmiotu i innyh fantów, które można spieniężyć. Pojawiała się z nierozgarnietym chłopakiem w wieku swojego syna, z którym na co dzień żyła i chodziła za rękę, pchała też przez las wózek pełen zagrabionego mienia. Czasem o nim zapominała, właśnie w okolicy przypływu gotówki do Jasia.
Nazywaliśmy ich Bestia z Kicią, może przez nazwisko młodzieńca: Kot, lub z całkiem innych powodów... W każdym razie Kiciuś krążył wokół domu Jasia i markotnie miałczał za Bestią, gdy ta pracowała nad nowym telewizorem na raty.
Jasiu wyciągał ją z opresji, wykupował z domu cyganów gdzie wiodła niezdrowy tryb życia, cieszył się chwilami szczęścia, by znów zmarkotnieć po jej odejściu.
Na pogrzeb nie przyszła i w sumie można się spodziewać, że wieś odetchnie z ulgą, a metalowe wiadra nie będą już zamykane z trwogą w komórkach.
Odchodzi pewna epoka, której cechą najbardziej promienną była wesoła biesiada ogrów na schodkach przed jego domem. Pokrzykiwania i ruch nabuzowanych tubylców w okresach bogactwa, utyskiwania i smętne wypatrywanie w okresach głodu.
Życie z wszystkimi jego kolorami oglądane przez dno flaszki.
Klepsydra na tablicy ogłoszeń pozamiatała mnie całkiem. Kupiłam znicz i postawiłam go wieczorem na progu jego domu. Migotał późną nocą tak jak świeczka, którą odpalał na przekór odciętej elektryczności.
Na pogrzebie tłumy.
Pomimo jego niepozorności, apetytu na nalewki i inne szemrane trunki, społeczność pożegnała go z szacunkiem, który ten mały człowieczek zyskał swoją dobrocią, wesołością i nieodpartym menelskim urokiem.
środa, 1 lutego 2017
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Smutne i piękne. :( A Jasia żal bardzo...
OdpowiedzUsuńPaulina, jak ty piszesz.. Jak Ty piszesz! Żebyś Ty wiedziała..
OdpowiedzUsuńmiło Cię widzieć :)
UsuńNajbardziej pamiętam go w białej koszuli w niedzielę pod kościołem, w oku ta zuchwała iskra
OdpowiedzUsuń