biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

środa, 27 października 2010

Trzaskochrobot


Gniew się wreszcie pojawił.
Na początku było lekkie niedowierzanie i trzymanie twarzy w ryzach, żadnych pochopnych skurczów, żeby dziecko nie przestraszyło się jeszcze bardziej.
Facet który wysunął się zza kierownicy był wielki i zły. Zrobiłam się małym pudelkiem, który niechcący się posikał na dywan. Cóż. Ewidentnie wjechałam mu w tył. Mea kulpa, mea kuuuulpa, nie wiadomo, czy wiać w tą łąkę za rowem, czy co. W końcu nadchodzi stan całkowitego opanowania, działam jak automatyczna lalka, tak, jeśli pan sobie tego życzy, oczywiście zadzwonimy po policję. Myślę sobie, co tam, niech.
Pani na pewno chce tą policję? Miły głos pana ze słuchawki daje mi wyraźnie
do zrozumienia, że to głupi pomysł.
Ja, to i nie chcę, ale pan w którego trafiłam - tak.
Pan, w którego trafiłam ma kuzyna, który wyskakuje z prawego fotela i załatwia wszelkie sprawy z policją, tłumaczy za tamtego wszystko, co tamten chce powiedzieć, jakby samemu mu się nie chciało, jakby tamten był w rzeczywistości kierowcą. A przeciez nie jest. Okazuje się, że jest lekko przygłuchy.
Może i dobrze, na pewno świetnie, bo gdyby nie był, dokładnie by usłyszał, jak zagapiłam się na faceta z dwoma dużymi psami, owczarkiem i czymś na kształt, jak powoli odwróciłam za nim głowę przejeżdżając, jeszcze mi te ogoniaste zady falują przed oczami. Usłyszałby może jak wracam spojrzeniem na szosę i metr przed sobą mam tył Astry i zginającą się szybko moją własną czerwoną maskę z naklejką pędzącej na miotle czarownicy w kolorze yellow tree.
Trzaskochrobot.
Nawet nie sądziłam, że Suzi jest taka stara. I po takim kiepskim liftingu. Że wypełniona jest niczym cycki Dody pianką poliuretanową, rdza zjada w cieńkie płatki blachę, aż się sypie.
Tak jakoś nieciekawie, eeeech, szkoda, tyle fajnych chwil mi to autko dało, w takie szuwary zawlekło. Zimą przedzierało się przez śniegi paląc jak wytrwały rasta bez zarzutu.
Z drugiej strony oprócz smutku pojawia się wzruszenie ramionami – to tylko rzecz. Było nie ma, spoko, będzie.
A potem tupanie nogą, jaaaaaa? Czym ja teraz się z domu wydostanę?! Królewna ciska błyskawice, rąbie drzewo oszalale (ukelele:) i mówi głośno: Ja chcę samochód!
Na zakręcie pojawia się Szybki Peżo. Ma jeden fotel przymocowany dobrze, blachę w środku, wyprute bowiem zostało z niego wszystko, co damskie i przyziemne. On ma być lekki i pruć.
I pruje!
O 6.45 odpalam w ciemnej dolince i słyszę jak sąsiadom szyby w kuchni dzwonią i szklanki w kredensie podskakują. Niczym dźwięk okrętowego sygnału niesiony mgłą przez port startuję do roboty i z jednej strony szkoda mi kasy na paliwo, z drugiej niebezpiecznie fika diabeł na zielonym trapezie. Wyskakuję na trójce z górki z lekkością pasikonika. To się chyba nazywa z angielska FAN. Mam Fan jak diabli!
Ściszam lekko pod urzędem, przemykam chyłkiem, śmiać mi się chce, że taka blachara ze mnie.
Na medal.
Zaraz jadę obejrzeć samochód dla mnie. Troszkę się zdaję na zdanie chopa, ale co chop, to chop, jakbym jechała po włóczkę, zabrałabym Mamę.
Potrzebuję teraz kogoś, bo samopoczucie jest na etapie embrionalnym. Zwinięta w kłębek chcę być w czerwonych wodach trzymana za półdupek troskliwą dłonią. Nie ma we mnie nawet odwagi do decyzji, do wyboru koloru. Będę miała zapewnione zdrowe kobiece czerwone auto, a nie moją magic-corollę w kolorze green, do której po rozłożeniu siedzenia wejdę z karimatą i spędzę noc na parkingu w górach.
By o świcie przemyć oczy wodą ze strumyka, lub z trawy zdjętej i usiąść leniwie z kubkiem kawy w łapie. Przeglądać mapę.
Jak się ma marzenie do rzeczywistości. Na co mi potrzebna Corolla na dojazdy do pracy. Jak żabie rower. Bez sensu. Musi to być mała pierdziawka. A co z marzeniami? Marzenia malują obrazek w myśli, bo rękom się nie chce.

Przymusowe siedzenie w domu spowodowało wzrost owocostanu mozaiki. Jeszcze tylko dwa liście. Potem obsmaruję to po swojemu i może zrobi się cieplej. Co z tego. Czerwony i tak nie załatwi sprawy okna, z którego złowieszczo chucha na moje mokre plecy zima. Czai się od północy, za domem, światła tam nie ma, jest wilgotny mur okalający kościół. Mieszka w nim sędziwy Mursz.
Mursz, to generalnie ciepły i miły facet, ręce ma dosyć miękkie. Ale towarzystwo tej wrednej jędzy mnie wkurza. Muszę wymienić okno, chyba że zamknę dopływ powietrza i po prostu nakleję jakąś szybę z zewnętrznej strony. I tak jej nie będzie widać, bo szybki są mleczne. Tylko jak. Jak.
Plączę się w zeznaniach. Nie mam koncentracji, myślę niby o tym, co mam zrobić, ale chaos mi zaburza pole działania.
Chciałabym taką Corollę.
Karola. Tojota Karola.

10 komentarzy:

  1. Cudne zdjęcie!
    Dobrze, żeś cała; szyja nie boli?
    Szkoda samochodzika. Będę trzymać kciuki za Twój wybór!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Michałowa robota:)
    Szyja bolała krótko na szczęście.
    A samochód nowy już jest i mimo wczorajszego szału zachwytu - dzisiaj rano nie odpalił...Ech.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma Suzi, nie ma Karola, ale jest Saxofon...troche nieposłuszny... leniwy... nie wie że kobitka rano do pracy chce pomknąć... może musi się przyzwyczaić do nowego miejsca i zadań mu powierzonych... chyba konieczne bedzie obejdzenie jej wnętrzności przez chopskie, baczne oko

    Trzymam kciuki za zmienę nastawionia Saxofonka :)

    Pozdr, mieszkanka RóMuNoWa hehe

    P.S. A zdjęcie naprawdę wymiata... nie wiedziałam że masz takie zdolności.. wzbija się i leci :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha! Witam Rumunów:))Brat mówi, że Saxo się załamał po przeprowadzce na wieś:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Dojdzie do siebie :) zrozum go... potrzebuje tylko trochę czasu aby się oswoić

    Heh powstały nam dnie wersje miejscowości… i chyba obie mamy racje… bo wyszłyśmy z dwóch różnych założeń ja z przeróbki oryginalnej nazwy mojej miejscowości a ty z kraju o nazwie wiadomej

    OdpowiedzUsuń
  6. Straśnie mi się podoba to zdjęcie.

    OdpowiedzUsuń
  7. No i dupa zbita. Wy to w ogóle niczego nie umiecie i do niczego się nie nadajecie... Korolla, też coś!

    Była szansa, żeby sobie w końcu starego mikrobusa kupić, przerobionego na pustelnika kampingowskiego, i łóżko podwójne tam wchodzi, i kuchenka z dwoma palnikami, i lodóweczka, i wiertareczka, i dziesięć dużych butelek na wodę, i dwa rowery, i kanistry cztery, a na dachu ho ho ho!

    Ale nie, skądże znowu, coby se ludziska pomyslały, jakby mnie w Korolli nie obejrzały czy innym paskudztwie nowoczesnem, co nie? Nie wypada, damom w wieku pewnym nie wypada, w środkowej Europie w dwudziestym pierwszym wieku, na stanowisku i na pozycji niespalonej... Ech, kijem bym lał...

    OdpowiedzUsuń
  8. Pod wrażeniem jestem ile to rzeczy pomieści owy mikrobus

    OdpowiedzUsuń
  9. W XXI wieku lać i to kijem- nie godzi się :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kuro! pewnie, że marzy mi się taki bus, ale rzeczywiście w szarej codzienności jest zbyt kolorowy. Uznajmy, że taką funkcję będzie pełnił pociąg. Ale o pociągu będzie innym razem.

    OdpowiedzUsuń