
Stara jestem. Jak spękana ziemia, korzeń swierka pokrytego nawartwionymi falbankami hub. Jak suchy strączek, jak sciółka.
Odnalazłam spokój i ciszę, zaszurałam w scieżki dzików, wlazłam w sam srodek ich bagnistego przytuliska, ze sladami siersci na nisko zwieszonych konarach ,oznaczonych plamami ich zapachu.
Ogarnęło mnie ze wszech miar przeswiadczenie, że jestem tu od zawsze i stanowię jeden z elementów.
Szczęscie w nieszczęciu, nie usiadłam pod drzewem, bo wtedy...ach, co by się mogło stać. Moja skóra zaczęłaby się pokrywać stopniowo korą, z czasem zarosłaby mchem i porostami.
Znalazlam swiętego bez głowy, jego gipsowe szaty, mocno pobrużdżone przez czas, swiadczyły o szlachetnosci zamiarów. Postawiłam go w rozwidleniu drzewa, będzie od tej pory moim patronem.
Dzikosć i bezludzie. Jedynymi swiadkami dawno wymarłej cywilizacji były bak motocykla z resztkami niebieskiej farby, dziurawe garnki, potłuczone butelki z ceramicznymi kapslami, trochę skajowych pasków i inne smieci rozsiane malowniczo z przyczep w dół, do lasu.
Dawno zapomniane drogi, gdzieniegdzie jeszcze kamienie ułożone ludzką ręką, dawno zawalony most. Jedna z dróg wspina się do góry i wyprowadza mnie w pole; wędrówka między brunatnymi piersiami ziemi, stykającej się z szarym ołowianym niebem.
Poskręcane drzewa czeresni widziały wiele pór roku . Teraz stoją wpatrzone w przestrzeń chmurną, a butelki pozawieszane na nich nie wiadomo po co, wydają wraz z wiatrem ciche dźwięki dzwonów rurowych.
Patrzę w dolinę, gdzie stoi ogromne samotne gospodarstwo. Mieszkają tam Państwo K, którzy jeszcze do niedawna nie mieli elektrycznosci. Znam ich tylko ze słyszenia i czasem, gdy przemykam koło ich przeogromnej poniemieckiej stodoły, zaglądam z zaciekawieniem w głąb podwórza. Ciekawe, nigdy nie miałam okazji przesłać im pozdrowienia, czy spotkać w sklepie. Nie wiem, czy chodzą na piechotę, czy jeżdżą ciągnikiem. Mogę snuć na ich temat rozmaite wyobrażenia. Może Ona jest kobietą z brodą, która nie chce być widziana przez okolicznych złych ludzi, albo dla odmiany jej pięknosć, mimo upływających lat, wciąż może zsyłac na ludzi nieszczęcia, dlatego chodzi w chuscie z zasłoniętą twarzą. Jej mąż od ciągłego spuszczania wzroku nabawił się ogromnego garba, kóry codziennie jest przez nią prostowany starym drewnianym wałkiem. Mają psa i kota i może jeszcze na stryszku kilka oswojonych nietoperzy.
Nie widziałam na pastwisku koło ich domu żadnej krowy, ani konia. Czyli muszą się żywić polewką z grzybów. Na wodzie.
Suche liscie przypominają mi dzieciństwo. W starym parku jesień zasypywała wszystkie scieżki, a my brzozowymi miotłami odgarnialismy je w labitynty korytarzy i pokoi. Na wyznaczonych trasach nie miał prawa zagoscić żaden kolorowy skrawek, czystosć odsłoniętej ziemi pięknie kontrastowała z ochrą zrzuconego ubrania starego drzewostanu. Tak sobie myslę, że to był jedyny porządek w moim życiu, o który całą sobą dbałam, sprzątanie jedyne dotychczas, które sprawiało mi przyjemnosć.
Własnie w tym parku odczułam bolesnie po raz pierwszy, że ludzie potrafią kłamać. Znalazłam pudełko zapałek w którym leżało zwinięte zielone 50 zł ze Swierczewskim. Obok stała koleżanka mająca wszystko, a ja w swej prostocie spytałam: - Twoje?
- Tak, moje.
Pamiętam wyraz jej oczu. Wiedziałam od razu, że zrobiłam z siebie idiotkę, ale ona zrobiła cos znacznie gorszego, przekłuła mój balon wyobrażeń o swiecie i ludziach.
Smieszne, bo kilkanascie lat później sprzątnęła mi sprzed nosa chłopaka. I bardzo dobrze, dzisiaj jest gruby i brzydki.