Zgilszcza dymią:) Na zgliszczach siedzi wrona i żuje otępiała skórkę od pizzy. Ostatnie odchodzące buty jeszcze jej chrupią w uszach, a w oczach lekko wiruje świat.
Bardzo długi weekend to był i w sumie można powiedzieć, że zaczął się od czwartku, gdy niewinnie ugnieciony włoski placek na drożdżach zgromadził przyjaciół przy wspólnym stole w Manowcach. Przy placku nie sposób czegoś nie wypić.
Piątek. Piątek też nie był gorszy. Kamyczkowe siostry zasiadły do wozu i pojechały wyginać zastałe kręgosłupy. I zgubny czar kamieni znowu je zgromadził w kuchni, a stamtąd się prosto nie wychodzi.
Sobota dała się we znaki po trzykroć. Nawałnica nabrała mocy i przywiała Matkę Ksesną. Zupa, spracowanymi rękami mojej Matki wykonana, zatarła łapki z zadowolenia - będą goście. I tako się stało. W sumie przewinęło się przez dom 17 osób, z czego wszyscy mieli zamiary przyjazne. Oprócz burbona.
Burbon pity o 4 nad ranem nie jest dobrym pomysłem na niedzielę. Zwłaszcza kiedy trzeba odwieźć dziecko, przywiane do tego domu rozpusty przez ojca swego. Zamiast ukoić skołatane nerwy i wypocząć, zostało zassane przez czarną dziurę, która wypluła je w niedzielny poranek prosto na zimowisko.
Był też spacer, jako zwieńczenie tego miłego spotkania; góry przez noc urosły i tylko siłą woli dotarliśmy na szczyt. Ziemniak miał dosyć.
A przecież w niedzielę miałam wystartować w zawodach narciarstwa biegowego. Organizator mi wybaczył bez problemu - zasnął.
Z głębi oczadziałego wypoczynku wyrwał mnie telefon jednej z sióstr kamyczkowych, z zaproszeniem na koncert "jakiejś bałkańskiej grupy". Zagwizdałam na palcach i zjechaliśmy na koncert szumnie w składzie zacnym.
W holu restauracji Dolnośląskiej przywitał mnie z kartką w ręce człowiek, który orzekł jednogłośnie, że nie mam rezerwacji. Poczułam się zagubiona, opuszczona przez świat i kopnięta w tyli niesprawiedliwością. Za szybką obrusy, przy obrusach stare chrupki. Oczom nie wierzę.
Zjawili się w końcu, potwierdzili zgodność czasu i miejsca, mała dostawka i już siedzimy, otoczeni kwadratowymi talerzami z szarlotą, zrolowanym przez push up biustem pewnej pani i jej partnerem, który usnął, a ze snu wyrywały go jedynie wyższe partie wokalne. Nieśmiało pobrzękują kieliszki z czerwonym trunkiem, cichy szmer rozmów, wszyscy wypolerowani i w pomadzie. Obyczajowy drut w plecach nie pozwala na szczery rechot.
Są!
Caci Vorba w składzie ich czterech i Ona.Ja tu się nie będę rozpisywać, jak mają na nazwiska i kto na czym gra, bo to przecież możecie sobie sami zobaczyć, o ile nie chcecie tych informacji pozyskiwać ze stron rządowych:)
Niesamowite. Głos rozedrgany tysiącem wibracji z tak miękkim, cudnym nastrojem, rozświetlony uśmiechem i zadymiony zadumą. Niezwykły prezent i najpiękniejsze zwieńczenie tego czasu, przepełnionego ludzkim gwarem, ba, nawet tańcem grupowym:)
1)Rzucam palenie,
2) Nie spożywam.
niedziela, 22 stycznia 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pikantny weekend był!
OdpowiedzUsuńGdzie się lęgnie tylu przyjaznych ludzi?!
Tak sobie zawsze wyobrażałam Ciebie i Twój dom, że ciągną tam ludziska i dobrze im.
A może oni też z mąki i drżącego sznurka wyczarowani?
U takiej Wieśmy, to wszystko możliwe!
Pozdrawiam piknie!
Matka Ksesna też zadawała w tańcu te pytania, bez Nich - przyjaciół nie byłoby sensu żyć przecież:)
UsuńTaaak... W ten weekend wibracje były alkoholowe... I film też piękny :)
OdpowiedzUsuńale torba z lublina
OdpowiedzUsuńA ja siedzę i się cieszę z kamieni dwóch ;D
OdpowiedzUsuńTak, torba z Lublina:)
OdpowiedzUsuńA siedź, Dorotko, siedź i się ciesz:)
A barwa głosu tej pani w okienku to całkiem jak głos Madeinusy z filmu, do którego przez Ciebie (dzięki Tobie) ciągle wracam
OdpowiedzUsuńTy się nie wydurniaj, Aga, Ty masz dzieci, Ty masz być normalna, a nie takimi pojechanymi filmami się nakręcać:)))
OdpowiedzUsuńKochana, z mojemi dziećmi nie da się być normalnym, baaa, normalność mocno niewskazana, inaczej jednego dnia nie przetrwasz
UsuńUściski zwielokrotnione!
UsuńPiękna torba.