Wszystkie kafle dokoluśka odpadli. Nie wiem, na czym błąd polega, w każdym razie pierwsze podejście skończyło się na tarczy. Kilka dni gryzienia pazurów: albo klej niedobry, albo nie można kleić do płyty OSB, bo ta przecież jest czymś impregnowana i śliskawa. Dobre rady pana sprzedawcy, coby oną zagruntować potraktowałam jako dźwignię handlu.
Klej polimerowy do wszystkiego, co miał schnąć 60 minut schnie do dziś. Trudno. Jeden rządek będzie się chybotał.
No i w końcu poszedł w ruch klej montażowy, super klejący wszystko na stałe. W kolorze czarnym. Tuba podobna do opakowania silikonu, nasadzana otworem w pistolet. Raz dwa trzy, wchodzisz ty. Rozhuśtana dźwigienka odmawia, sprężyna nie sprężynuje, coś się dzieje niedobrego - wiadomo, 10-ty kwietnia.
Nie mogło się udać. Pyk i wchodzi, tyle że sam pręt w środek tubki.
Operacja ratunkowa, przybywają posiłki, moneta wsadzona w spód ma robić za tłoczek. Pflpsss i cała zawartość tubki wypływa bokami, klej jaki kolor ma - każdy wie. Ratuję się jak mogę, ale jest go wszędzie coraz więcej.
Rękawica - jest. Łyżeczka z długim trzonkiem - jest. Auto - świat w roli odbiornika odpadów.
I niby wszystko dobrze, tylko za nic z paluchów zejść nie chce i moja urzędnicza rola znowu nie wypada najlepiej.
Albo rybka albo pipka.
Fuga zaś ma taki kolor, że mam ochotę tego brudnego palca wsadzić doń i oblizać:)
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Już teraz wygląda pięknie, ah, te kolory ziemi ;D
OdpowiedzUsuńWolałabym fotkę urzędniczych rączek...Paaaniiie Wóóójcieee...
OdpowiedzUsuńAle wierzę, że dasz radę, jak ten góral...
A komplet kuchenny "a`la WILMA" jednak powstaje!
Powodzenia, Córeczko!
Rodzi się w bólach pumeksem tartych kostek. Ale już jedna strona się nie koleboce. Klej na medal! Polecam wszystkim.
OdpowiedzUsuń