poniedziałek, 28 marca 2011
coś za coś
Ko-ko-ko, wszystkie moje kurki, pióra nastroszone, grzebień w słońcu lśni. Aaaach. W zamian za uśmiech będziesz miała - jajo.
Uciekam wgłąb, poparzona lekko - na szczęście to tylko mały bąbel. A nie mówiła? A mówiła.
Otrzepałam pióra, powoli wyciągnęłam skrzydła nielota do słońca.
Później w ferworze myśli walczyłam z blatem i grubymi na centymetr kaflami - dobrze chociaż, że są w miarę miękkie. Zaczęłam od otoczenia zlewu, dookoła, po kawałku. No i dzisiaj, myśląc mniej więcej trzeźwo (co wcale mnie nie kręci) stwierdzam, że najfajniejsze łuki wychodzą z kafla najpierw ciachniętego w pasek, a potem na plasterki, ale po lekkim skosie. No i korci mnie, coby objechać tak ten zlew dookoła raz jeszcze, ale znam ją, znam, nie będzie jej się chciało tyłka ruszyć.
Od tej cholernej maszyny do cięcia zawsze mam zakwasy dnia następnego. Może zaadoptuję sobie kogoś, wykorzystam do cna i jeszcze każę twierdzić, że właśnie o tym marzył. Czasy niewolnictwa przerobiłabym w lżejszą formę i na pewno byłoby przyjemnie. Sterty pociętych kawałków, kupa kurzu i solidne poklepanie po plecach, puf puf puf, dobra robota.
O ile w łazience tfurczość rozwijała się frywolnie i swobodnie, o tyle z kuchnią mam problem ugładzenia myśli. Nie wiem, czy to zasługa P. czy zwykły praktycyzm, widzę mąkę! Mąkę widzę sklejoną w każdej małej fudze i widzę jak szczotką tą mąkę wydrzeć chcę i nie mogę! Osz ty mąko powszednia, jak Ty mi mózg zakleiłaś i pozbawiłaś odjazdu i rajcu zwykłego, że robię, że zmieniam, że...
Bateria stanowi problem, zakleszczyła się w starym zlewie, zardzewiała - muszę kupić nową. Młody się rozłożył - zapalenie gardła i oskrzeli - miałam więc czas, by z poczekalni pognać do sklepu pana-co-ma-wszystko. Baterie miał - ale dość drogie. I fugę miał też, z brokatem; moja myśl na tyle była zamączona, że już chciałam spróbować, na szczęście anioł stróż delikatnym ruchem wziął z półki młotek i wystukał mi melodyjkę na czaszce.
Czekają mnie więc zakupy, zanurzę się pod kilometrowym dachem i jak na torze kartingowym, obijając się o polskie rodziny będę wyszukiwać fug, baterii i wszelkich innych cudów zrobionych przez małe chińskie rączki.Piękna wizja radosnego popołudnia. I meta przy kasie, gdzie leżą wszelkiego typu gazetki reklamowe wykonane z sympatycznego, chłonnego papieru do wytarcia czoła.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ryknęłam jak trąba jerychońska przy brokacie, uffff ;)
OdpowiedzUsuńBiedny Młody, ukochaj!
Szału nie ma, trochę kaszle i bardziej różowy. Ale samopoczucie ogólnie niezłe, tylko zdolności kinetyczne o szerszej sile rażenia - wszystko mu z rąk leci:)
OdpowiedzUsuńCiekawam zdjęć kuchni, jak już skończysz!
OdpowiedzUsuńWczoraj zostałam pogoniona do klejenia, bo życie bez zlewu jest trudne:)W całej kuchni uroczy bałągan. Ech.
OdpowiedzUsuń