Płatam sobie figle migle, nie biorę aparatu z założenia, że cóż ciekawego można zobaczyć, przecież w tej gonitwie szkoła - praca - dom - zakupy nie da się wcisnąć krótkiej migawki! I mam za swoje.
Każdego dnia spotyka mnie cos, co wydziera mi z gardła okrzyki. Drę się w aucie, spokojnie, nikt mnie nie słyszy i kaftanu nie szykuje.
Za pierwszym poważnym zakrętem wyłania się kawałek lasu, za którym swieci słońce. Drzewa szatkują pomarańczową kulę, a ciepłe swiatło opromienia zimowe pola. Potem długa prosta, wiatr nawiewa skrzące złoto i jadę tunelem utworzonym przez wysokie zaspy. Do szaleństwa radosci dochodzi adrenalina, że jadę po lodzie, a czy cos jedzie z drugiej strony...nie wiadomo.
Kolejne zdjęcie, którego nie zrobiłam, to zaczarowany pagór, na którym wiosną rosnie najbardziej zielone zboże. Zima przeistoczyła go w sztormowe morze. Regularnoć fal znowu wywołuje ochy i achy. To niemożliwe, niespotykane, w kolorze różowej żółci! A ja? Nie wzięłam aparatu.
Ileż tych zdjęć w mojej głowie, nienamalowanych obrazów, leżą poskładane na półeczkach prywatnego archiwum. I nikt nigdy nie kliknie "lubię to". Bogactwo to? czy klęska?
piątek, 17 grudnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To jes, Szefowo, nieprofesjonalne podejście do własności yntelektualnej. Takimi widokami trza się dzielić, a nie trzymać pod korcem, jak oświatę!
OdpowiedzUsuńo to to, złożyłam przecie samokrytykę, c'nie? no.
OdpowiedzUsuń