poniedziałek, 13 lutego 2012
Tęskniłki II
Nie mogę czytać książek od Gugu - przynajmniej tej. Ma w sobie guzik od małej bomby zegarowej, która tyka we mnie...Mowa o "Jadąc do Babadag" Stasiuka.
- A ty znasz Stasiuka?
- Yyyy, nie kojarzę gościa, ale kiedyś się tu pewnie spotkaliśmy
Czytam o jego podróży, widzę jego oczami i kiełkuje podlane lekturą nasionko, rozpiera skórkę i pęka. Jadę w nagrzanym pociągu, mijam słupy ciągnące się po horyzont na tle zachodzącego czerwonego słońca. Piję palinkę.
Trrrrrrrrrrrr, pobudka, obudź się, to ja - zima i okowy życia codziennego, ta ciężka kula, która ciągnie się za nogą kiedy tylko chcę gdzieś prysnąć. Odbija się czkawką w każdy niedzielny wieczór, zniechęca do powrotu skądkolwiek.
Czasem wyobrażam sobie jak to jest niemieć. Całej tej gromady domowej, wszystkich wszechrzeczy, co wiszą na mnie jak bombki na choince. Niby nic, a remont podłogi jest czymś niewyobrażalnym, mając na uwadze, że wszystko trzeba by wynieść. Gdybym nie miała?
Zakładam śmietnikowe biegówki i tnę brzuch Kalinki, znajduję wygrzebane jamy w śniegu po sarnim śnie - ile tam śmieci...Ogryzki, kukurydza - zmieniam zdanie o tych stworzeniach, które jawiły mi się dotąd jako eteryczne, szybkonogie gracje. Takie same śmieciuchy jak ja. Ciekawe, że nie śpią na żadnej ściółce, tylko dogrzebują się do ziemi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nomadą być ...?
OdpowiedzUsuńDzikości w sercu chyba nie da się ugłaskać.
Zmieścić WSZYSTKO w jednym plecaku, syna wziąć za rękę i ruszyć?
Albo poczekać aż on dorośnie?
Ech ... No bo ktoś kiedyś zobaczył jak ziarno wpada w ziemię i kiełkuje.
Ciekawe jak by się żyło, gdybyśmy musieli co kilka miesięcy przenosić się gdzie indziej i nie przywiązywać do niczego?
Też sobie zadaję te pytania ale staram się pamiętać, jak podczas długaśnych wędrówek pojawiała się tęsknota za wanną i osiedleniem.
UsuńMyślę, że nieprzywiązywanie się jest bardzo dobre, ale czy nie odcinamy się wówczas od ludzkich - najbardziej pożądanych cech, miłości, tęsknoty, empatii...nie wiem.
Podobno, wtedy właśnie, można kochać wszystkich i wszystko ... Nie odróżniając swego od cudzego.
UsuńAle to już dla mistrzowskiego mistrza mistrzów.
Ja się, póki co, nie podpisuję ... :):)
Niepokorna duszo... Każdy czasem ma ochotę uciec, biec na złamanie karku. Ale ważne jest też, żeby mieć do czego (kogo) wracać. Ty masz :)
UsuńAch, marzę o śmietnikowych biegówkach i biegu. Już za rok, ah!
OdpowiedzUsuńteż bym chciała TAKIEGO towarzystwa:)
UsuńPojechaliśmy tak zeszłym chyba wrześniem, od Beskidu Niskiego w dół, słowackimi uśpionymi jeszcze miasteczkami zupełnie z boku, przez tokajskie wzgórza z winnicami, a potem Rumunia, mieliśmy na to 3 dni. Bałam się tej Rumunii, bo miałam zupełnie złe wyobrażenie, a odnalazłam ją jako normalny kraj, i wcale nie jechaliśmy miastami, tylko głęboką prowincją. Góry z pasterzami i stadami owiec, krów, koni, ludzie, z którymi nijak nie mogłam się dogadać, tylko na migi, nocleg na połoninach, gdzieś tam wysoko, nikt nas nie przeganiał, było mi tam dobrze. I legendarne trasy przez góry, jakich nigdzie nie spotkałam, przepaściste doliny, w które gdy spojrzałam, kręciło się w głowie. Zupełnie nieświadomie mieliśmy swój Babadag, z wołami w małych wioseczkach, tureckimi naleciałościami, smagłymi, przyjaznymi mieszkańcami. I ten rumuński bakcyl rozgościł się w nas, chcemy pojechać tam teraz przynajmniej na tydzień, wjechać od strony ukraińskiego Zakarpacia, równie fascynującego, nie nęcą nas wcale wielkie miasta, a może o Mołdawię zahaczylibyśmy. Kto raz tam pojedzie, przepadł, Malowane Słowo, może to kiełkujące nasionko trzeba jeszcze uśpić, a może pozwolić wyrosnąć i jechać, ze świadomością, że trzeba kiedyś znowu tu powrócić, wszystko zależy od nas. A wracaliśmy też zupełnie boczkiem, skrajem Rumunii, Węgry nocą, i przygraniczną drogą na Medzilaborce Andy Worhola, a wszystko to niezapomniane, wraca w rozmowach, myślach, przeglądamy zdjęcia i ...wrócimy tam.
OdpowiedzUsuńTrafiłam do Ciebie od Magdy, przeczytałam na Tęskniłki, trzeba jechać, warto; pozdrawiam serdecznie.
Bardzo mi miło, że zajrzałaś:)
UsuńJechałam przez Rumunię w Deltę Dunaju oglądać ptaszydła z ornitologami. Szybko wycieczka z "Widziałam orła cień" zmieniła się w oczy szeroko otwarte na cuda ludzko - zwierzęco - krajobrazowe. Dumny bosy pasterz witający nas gestem szeroko rozłożonej ręki, ognisko cygańskie na przystanku tramwajowym, prawdziwe łukowate wozy cygańskie gdzieś w zakamarku Transylwanii.
Pewnie, że wrócę!
Tymczasem wyjazd rodzinny na Ukrainę w lipcu sie szykuji, kto ma chęć, są wolne miejsca:)
Pozdrawiam!
Odwiedzamy Ukrainę dosyć często, bo mamy do niej rzut beretem przez granicę, szczególnie ukochaliśmy Karpaty,hucułów i Zakarpacie, chociaż i bliżej nas ok. 100 km mamy Beskidy Skolskie, Bieszczady Wschodnie, już drepczemy w blokach startowych, tylko zepsuł nam się wyjazdowy "czołg", mróz go zepsuł na Pogórzu, a pachnie już wiosną, serdecznie pozdrawiam.
Usuń