niedziela, 31 lipca 2011
Zagrzybieni
I wcale nie po basenie. Nastała nam miłościwie panująca jesień, wraz z nią grzyby. Gotowałam sobie kalafiorka, szkoda mi było wody z niego wylewać, ugotowałam na niej grzybową. I co się dziwisz? Bardzo dobra zupa wyszła. Do tego moja olejowa miksturra, którą to w ramach odnowy biologicznej w siebie pakuję. Olej lniany rules! A niech se Kury gdaczą, że szpitalnie, mój jest ten kawałek podłogi, na dodatek miało być o grzybach, a co wyjdzie z tego, to ja już proszę państwa nie wiem.
Miał być taki sobie spacerek, wyszło czołganie się w krzakach i śledztwo pełne. Zostały przepłoszone sarny ze swojej cichej ostoi, w której przekopany został, kawałek po kawałku, materiał dowodowy.
Ciąć kozaka każdy potrafi, szkoda, że to nie kurki, mam tylko jedno liche kurkowe miejsce, ale mi je jakieś bractwo wyskubuje.
I te kolory magiczne, odbiór, przepływ informacji do mózgu i zachwyt. Jakie to proste:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj tak tak, oj tak tak - jak MALOWANE ! HEJ !!!
OdpowiedzUsuńSamam widziała jak je Ania rychtowała do zimy :)
I obiecałam sobie,że nakoniecznie i musowo mi
jeszcze raz Paulince " podokuczać " i też sobie
takich SMAKOWITOŚCI do chałupy przywieźć. HEJ !!!
Całuję , pozdrawiam i ufam,że będziemy się wkrótce WESELIŁY ( li ) w Złotoryi ☺♥☺
Ano ano, zapraszam nieustająco! Fristajlo i Bela Mari w wannie też :)
OdpowiedzUsuńPoweselimy się, pewnie:)
Nie ma niczego lepszego niż zachwyt.
OdpowiedzUsuńZupa ze szczyptą zachwytu i spacer z zachwytami co krok i spotkania z ludźmi też (a może przede wszystkim) ... i już człowiek zdrowy!
Wszystkiego dobrego!