poniedziałek, 12 lipca 2010
das łikend fur leserin
Dwa dni wolnosci, sobota, niedziela i taki żar z nieba, że siedzielismy z synkiem w domu nie wynurzając się nigdzie. Zachowując jednak pozory weekendu letniego zrobilismy skok na kamyki białoskałe, by przecisnąć się wród dzieci i grilli i dostać do mocno wzburzonej kaolinowej wody. Wolę jak ich nie ma. Dlatego czasem jeździmy tam w nocy i zanurzamy białe ciała w smołę krystalicznej wody. Białe skały odbijają się w nierówny podwójny wykres i smiem twierdzić, że nie potrzeba mi atoli z palmami. Może trochę żal tych stworzeń morskich, z drugiej strony bliższy kontakt podwodny jak nic skończyłby się wrzaskiem:)
Tak więc siedzielimy z synkiem w domu, reaktywowany komputer (który - jako że nie ma w nim netu, bo seneda, jest dla mnie jedynie urządzeniem do oglądania zdjęć) wydawał złowieszcze dźwięki pędzącego gdzies samochodu, malwy zaglądały nam w okno, i cały swiat ograniczył się do tych kilku pomieszczeń, prania na suszarce i ćmy, która nas odwiedziła.
Spokojne dzisianie, bez napinki i stukających obcasów, bez sztywnego karku i umiechu przyklejonego na twarz, gdy uważasz, że rozmowa dawno się skończyła, i że jedyną osobą, która to wie - jestes ty.
Dzis od rana nieodzowna kawka, nastrajanie głowy - wszystkie nieuczesane mysli baa-cznosć! Kolejno odlicz! Nawet ich zebrać do kupy nie potrafię, bez listy sprawunków urzędowych się nie obejdzie.
Niesmiało mi jakies obrazy wyskakują, zamiast umowy z panem, K., łąka wilgotna lsni niemiało, ech, jak zawieje dobry wiatr, to mnie tu nie będzie ani dnia dłużej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
śliczota!
OdpowiedzUsuńkocham takie łikendy.