czwartek, 10 czerwca 2010
Wyrodna matka
Wczoraj wieczorem buszowanie po krzakach, głosne nawoływanie kici kici, do zaslinienia i pieczenia powiek. W końcu bezradne siadamy na schodach, no żesz, nie ma. A dzika horda stoi z ogonkami na sztorc i woła przeraźliwie, że głodno! Że smutno! Że kochać, mruczeć, lizać! Natychmiaaaaaaaaaaast!
Poruszone serca niewiescie, małe, no trudno, może zakupiony naprędce junior poredzi, ale jak, łyżeczką mikroskopijną do kawy, o, bajzlu na kółkach, o kocia łapo zwielokrotniona mlekiem na podłodze...Siedzimy. Głaszczemy. Tiu tiu, tiru riru. No to jeszcze niech się zmęczą w trawie, może pójdą spać.
Może strzykawą powtórka? Daje radę, przecież....
Piwko frasunkowe, gawiedź wyległa z koscioła, a trudno, a my tu smutek zapijamy.
Już się nie chce wołać, no może jeszcze zajrzę do starej studni, ale pokrzywy posampas, lepiej nie wiedzieć.
Komary rypią.
Miau, państwo kotowie wyszli zza winkla, trochę się ochłodziło, chodź, mała, zjemy cos. Może kupiła tą dobrą puszkę. Jak znowu da nam suche, to jej dam w ryja.
I taka jest różnica między kotem a psem. Pies mysli - człowiek daje mi jesć, głaszcze, jest dla mnie bogiem. Kot mysli- człowiek daje mi jeć, głaszcze, JESTEM BOGIEM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj tak tak, pani. Ile ja się tych psich i kocich parówek okarmiłam...
OdpowiedzUsuńI jak?
OdpowiedzUsuńdostałaś w ryja? :)))
Jemiołucha
soś Ty. Dostały puszencję i zadowolenie napęczniałych brzuchów pozwoliło im zapaść w romarzoną drzemeczkę.
OdpowiedzUsuń