Ja w ogóle nie czuję, że jest lato. Była wiosna, też nie czułam, że jest. W marcu - pełnia zimy. W maju - kwiecień. Mamy czerwiec, a moje opóźnienie kształtuje się gdzies na początku maja. Czyli miesięczne opóźnienie, plątanie dat...dobrze, że chociaż na tą dziesiątkę w roku potrafiłam się przestawić.
Czas goni, widzę jak zwożą drewno, szykują się do zimy. Oni wiedzą co i jak i czują przemijające pory roku, naturalnie, przez skórę wykonują te same czynnosci, które mają wpojone od dziecka.
Wokół miejskie festiwalowe zawirowania, nowe kolekcje, stukające obcasiki, tumiczki z leginsami jak u Szreka. Na wsi - mokro w lesie, drewna nie ma jak przywieźć.
Dostałam od B. woreczek truskawek. Od M. mleko - prosto od krowy, co zieloną łąkę zjada. Pokroję je łyżką, trzęsące się ze strachu zmieszam z truskawkami i cukrem. Wrócę do maminych koktaili i wąsa różowego. Może szklanka różowego cudu przywróci mnie do rzeczywistego czasu.
wtorek, 15 czerwca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Od wczorja powinnaś czuć.
OdpowiedzUsuńkalendarz przeskoczył wczoraj z wiosny na lato i lata się już nie wyprzesz! w morde!
Jemioła