Ciepło kominka i ludzi. Przede wszystkim ludzi, zamotanych w polary, z powywalanymi językami przemoczonych butów. Z piosenką przy stole, która nie dusi gardła, z kieliszkiem nalewki krążącej wokół.
Remont dachu miał być i był, ile mogłam upchać desek na swe wątłe ramnię, tyle upchałam. Przez kamienisto szary wiatrołom, przy szumie wiatru i plamach przesuwających się w dole cieni chmur, rozpoznawaniu miejscowosci, rozpoznawaniu mysli ludzkich, piciu wody ze strumienia. Mysli o Jezusie i krzyżu, mała Golgota samotnego zmagania.
Czas dany mi w prezencie od losu tak szybko minął, że wypalił po sobie papierosianą dziurę. Siedzę tu teraz, wiatr wspomnień po włosach głaszcze i czuję pustkę. Wolę być tam, nie tu.
Później akcja z zaginionymi kluczami, które zeszły przyczepione do kogos na dół, by się odnaleźć w sklepiku. Pan miał chytre oczka, merdał kluczami w powietrzu i ewidentnie cos chciał za nie, ale niestety dostał tylko kwasny umiech osoby, która musi, a nie chce.
wtorek, 22 czerwca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz