biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

sobota, 23 lutego 2013

Domowo II


Od dwóch dni pada śnieg, zaobla mi się to i owo przed oknem, rezygnacja kury ubawiła mnie późnym porankiem.



Mam odosobnienie dla zdrowotności duszy. I szlifierkę. Nie zawaham się ich użyć. Łapię za klamki z dwóch stron i miarowo skręcając się to w lewo, to w prawo mocuję się z drzwiami od łazienki. Nie chcą zejść, jest mi ciężko, ale bujam się, lewo prawo, lewo prawo i widzę, jak milimetr po milimetrze skrzydło podnosi się do lotu. Załatwiam je siłą zen.

*R. uczyła W., żeby nie rąbał drzewa tak siłowo, żeby wkładał w to więcej celnej, skupionej chęci rozbicia klocka na części. Przyłapał ją potem, jak miota się z siekierą i klnie pod nosem.

Zdzieram brud niemieckich i polskich tłustych rąk, do ostatniego kornika się ścigam z historią.

Chciałabym na nich namalować kontur kobiety, trzymającej na smyczy wieloryba.
Oby się nie spełniło, tylko w ramach absurdu i czystego dada chciałabym zadziałać. Widzę to jako czarną, cieńką kreskę na przetartej na biało desce drzwiowej.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Pachława

Wszystko się udało. Wyszło tak, jakby całość była dokładnie przemyślana, choć był to tylko pobieżnie nakreślony szkic, rozwijany wspólnie, ugniatany i wałkowany, jak ciasto na pachławę.

Pociągiem przyjechały dziewczyny - mistrzynie ceremonii i nie tylko, a jedna z nich, Lika, rodowita Armenka z miasta stołecznego Yerewan, wprowadziła element kaukaskiego ciepła i piękna. Piękno w ogóle zwariowało i przybrało na sile, z każdym płomykiem świecy, każdą nową potrawą na stole i każdą opowieścią, snującą się gdzieś pomiędzy jadalną trawą, zaplataną w warkocze i smażoną, a zdjęciami rozgorączkowanych gór.
Teraz już nie mam wyjścia. Tak, jak trzeba było wymieszać orzechy z kardamonem, armeńską dziewczynę ze śniegiem na stoku w Górach Sowich, jak ciepłą wodę w balii z pożywną wkładką mięsną...
...tak zamysł musi się spotkać z realizacją.

Bardzo dziękuję i pokłon składam Srebrnym Przyjaciołom, za piękne miejsce i ducha, Iwonie i Lice za słowo i to coś, wszystkim, za to że byli, pomagali, jedli i wieczór stał się prawdziwą kaukaską biesiadą.
Osobne mrugnięcie okiem kieruję do Doro, która WIE i Kierowcy Dobrego, który wie swoje:)
No i jeszcze jedno podziękowanie, które oczywiście kieruję do Pita - zdjęcia palce lizać.

A tutaj przepis na pachławę:

Ciasto: 750g mąki, 50g drożdży, 200g wody
Nadzienie: 300g orzechów włoskich, 300 g cukru, 3g kardamonu
Do przekładania: 175g masła
Do posmarowania: 2 zółtka
Polewa: 150g miodu, 100g masła

I teraz: Do ciepłej wody z drożdżami wsypywać mąkę i wyrobić ciasto, dać mu rosnąć ok.30-40 min
Nadzienie:orzechy zmiksować z cukrem i kardamonem
Ciasto rozdzielić na 14 kawałków (!), rozwałkować na cieńko i posmarować roztopionym masłem. Na posmarowaną masłem brytfannę dać trzy warstwy ciasta, na trzecią warstwę nałożyć część nadzienia, potem układać osiem warstw przekładając co drugą, na koniec znowu 3 warstwy. Posmarować żółtkiem, naciąć w romby i wstawić do gorącego piekarnika na 30-35 min. Po 10-15min pieczenia polać ciasto roztopionym masłem, a gotowe polać wzdłuż nacięć podgrzanym miodem.

Do ciasta potrzebne są cztery kobiety i wino.

środa, 13 lutego 2013

Dary, dary lasu



Biere nożyczki i wycinam. Kawałek łańcucha wiszącego nad kominkiem postanawiam zjeść i oto, w gotującym się wywarze zrodzonego z biedronkowej zieleniny, wyłania się brunatny odcień grzyba.
Jedną stronę czego? Drugą stronę czego? Grzyba!



Stoję i mieszam, jednocześnie paląc świecę zapachową z fragrancem, jak powiedziała Srebrna. Zza zasłoniętych rolet nie widać księdza, ani żadnej rzeczy, która jego jest.
I głowa mi rośnie, mózg się nadął i faluje w oczekiwaniu.

Nadchodzi wielki dzień, czyli niepowtarzalny i jedyny wieczór armeński, na który swe konie mechaniczne zaprzędą siostry: Doro i Aneta. Wiedźmy sudeckie przybędą licznie, jak również okoliczna gawiedź i pospólstwo.
Prawdę o Armenii przywiezie Iwona, realizująca różne unijne projekty - tamże, następnie dokonamy pośpiesznej sekcji dyni, co ma zostać upchnięta w piekarniku wraz z ryżem i wszelkimi bakaliami. Dokonamy także innych obrzędów kulinarnych obejmujących m.in. spożywanie trunków owocowych.

Wracając do kwestii grzyba jednak, który zamieszkał już we mnie z kiszoną kapustą, chciałam powiedzieć, że mamy luty i wydawać by się mogło, że w tym paskudnym okresie nic się nie udaje. A jednak. Niektórzy wyglądają kwitnąco.

Licząc czas wahadłem czuję, że i mnie ogarnia jakieś dziwne podekscytowanie, radość się sączy jak brunatny wywar zabarwiający moją zupę.

Teraz zaklęcia:

Jako, że nie mam adresu do Pit'a, proszę o pozwoleństwo wyświetlenia Jego fotografii z Armenii, z uroczystym podaniem informacji zawierających dane osobowe jawne a niewrażliwe. Pit, czy się zgodzisz?

wtorek, 12 lutego 2013

O.


Postrzeganie świata, jak powiedział D. może być tak rozmaite...Baby mnie otaczają, z każdej strony ciepłe, mocne, odważne baby, szczere i prawdomówne, następnie cichość lub nieprawda ze strony tej drugiej...Męskiej. Brak odwagi by powiedzieć prosto z mostu, nadzieja się tli, że chociaż to, co przeczytam w męskim wykonaniu, co mi się spodoba, zaciekawi, że to prawda sama, borowikowa i brodata. W rzeczywistości, lub z opowieści, prawdziwych mężczyzn już nie ma, może od chwili, gdy kobieta wskoczyła w spodnie i usiadła za kierownicą to się stało? Wyrosłyśmy jak anioły, prosto w górę z zadartą do lotu brodą, a cisi i opuszczeni bogowie - nieloty, na ziemi się ostali...

piątek, 8 lutego 2013

Głodny duch



Nie wiem, nie pamiętam skąd to przyszło, ale zatelepało dzwoneczkiem tuż koło głowy i kazało się sobie przyjrzeć. Może to wina Braunek, która na werandzie w zwiewnych kieckach i swetrze cieszy się zen, czy gdzieś indziej to zauważyłam, w każdym razie chodzi o głodne duchy.
Są to istoty w swej naturze nienasycone. Znalazłam się na forum romanum informacji i oto kilka z nich:

Głodne duchy są istotami, które żywią się zapachami. Nie są one w stanie przełknąć pożywienia, którym żywią się ludzie, niemniej jednak, potrafią pożywić się zapachem owego pożywienia.
Obrazowo przedstawia się głodne duchy /prety/ jako istoty o dużych brzuchach i wąskich gardłach oraz małych ustach, co reprezentuje niezaspokojony głód wszystkiego wiążący się z chęcią posiadania - to może być jacht, to może być inna istota, to może być określone uczucie, to może być pęd do określonych zdarzeń.


O właśnie! Określonych zdarzeń! Gdybym miała siebie jakoś przedstawić, pewnie byłby to ruch, facetka w kasku - orzechu na głowie, rozbrykane cielę. Potrzeba przeżywania nowych zdarzeń, smaczek adrenaliny na języku; doprowadzający do drżenia rąk, jak po kawie.

...Cechą dominującą w tym świecie jest pragnienie związane z nienasyceniem - chciwość. Ile by nie posiadała ta istota, zawsze pojawi się coś, co będzie znowu chciała posiąść - jest w tym nienasycona, jej postrzeganie świata jest zdominowane poprzez nienasycone pragnienie.

I tu już nie podoba mi się za bardzo, bo nie lubię palca przed nosem, zwłaszcza, że sama go sobie pod ten nos podtykam, ale jak się okazuje, wkrótce wszystko dobrze się kończy.

...nasza szczodrość jest antidotum na świat głodnych duchów i pomaga im się wyzwolić.
reprezentacją naszej szczodrości w stosunku do nich jest pokarm, który im ofiarowujemy, to jest komunikacja na poziomie: smaku, zapachu i symbolu, jeżeli towarzyszy temu z naszej strony bezinteresowna intencja szczodrości


Uffff, mogę jeździć i głaskać osły, zakochiwać się w wielblądach, mieć sól na wardze. Gonić zdarzenia, przeżywać, szaleć. Najważniejsze, to dobrym być na tyle, by nikt z mojego powodu nie płakał.
I czasem zrobić pizzę.


__________________________________________________________

a tu, czyjaś podróż:
http://azjaodkuchni.blogspot.com/2011/08/godne-duchy.html


wykorzystałam wypowiedzi niejakiego kunzang na forum
http://forum.medytacja.net/index.php

środa, 6 lutego 2013

Z udziałem osób trzecich


Fascynują mnie spotkania ostatnie, wymiana kart na stole, taki poker, że czapki z głów, a skoro poker, to i wszelkie inne atrybuty salonowe.
Rewolwerowy król i ona w koronkach, lecz harda. Żarty na bok, kawa na ławę, każdy gra swoją grę, blef siedzi na ramieniu, na drugim dobra karta. Kto kogo załatwi to się jeszcze okaże, na razie trwa bardzo napięta chwila tuż po rozdaniu.
Oby jej poszło, rozkłada wachlarz i widzi, że nie ma szans.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Do piachu z tym

Pomogę sobie chętnie. Wsiądę na wielbłąda i po ciepłym piachu miarowo się pohuśtam przed siebie. Coo tam, może być mi nawet gorąco.
Popłynę w ruchomym widzie i przy zachodzącym kiczowatym słońcu rozpłynę się w kreskach poziomych.
Sygnał z telewizora już dawno piszczy żałośnie, a ja usłyszałam go dopiero. Wskazuje, że jest już za poźno lub za wcześnie na sen.
Ty się miotasz, wstajesz co chwilę i wracasz, uciekasz i nawołujesz, a ja wsiadam i dobra, czas na mnie. Zamiast siedzieć na ławce wolę pojechać gdzieś na wielbłądzie.
Wielbłąd wysoki kolebie się i coś tam harczy mu głęboko, pod łopatkami widzianymi z góry. Szczudła mnie prowadzą. Widzę wszystko lepiej, dalej i bardziej wielblądzio.
Czas przeszły nie istnieje.



Świszczypaula

sobota, 2 lutego 2013

wiesz, rozumiesz czyli międzyczas


Nie uwierzycie, ale oni jeszcze żyją. Wsiadamy do auta i znowu ja prowadzę, prowadzę, bo pomysł jest mój, na który - uderz w stół - odpowiada moja siostra. Taka chwila na pięć, że pada hasło, jest krótkie milczenie i KONKRET.
Zamiłowanie do jasnego przedstawiania sytuacji to dobra cecha. Nie zjem barszczu bo nie lubię buraków (akurat lubię, ale chodzi o zasadę). A nie: no dobra, nalej, ale mało.
Wróćmy, bo pięcioliniowo znowu jadę, rozmawiam w tzw. międzyczasie.

Międzyczas to coś pięknego! Coś wciśnięte pomiędzy, jak dobrze dobrana fuga do kafelków. Międzyczas uzupełnia mi ponure klepanie tych samych czynności tygodniowych, daje złapać oddech. Bez międzyczasu nie byłabym tym, kim jestem, zapadłabym się w sobie i zdechła.

Ci, którzy jeszcze żyją to Apteka, jedna z królowych przeszłości, nadbałtyckiej jazdy i spania pod molo. Mistrzyni nocnych pociągów kursujących po Trójmieście, szumu morza w zimie.
Wiesz? Rozumiesz.
Muzyka klasyczna. I to nawet nie chodzi o to, że grają jakoś nadzwyczajnie i wciąż nucę pod nosem ich niegrzeczne teksty, ale Aptekę, tak jak i Kury, otuliłam ciepło wspomnieniami, jak kolorowym szalikiem. Kojarzy mi się z wyjazdem, który wpadł mi do głowy o świcie na wolimierskim dachu nad peronem, gdy zabrakło mi szumu wśród tych falujących traw i spokojnie odeszłam, by wieczorem pożegnać słońce siedząc na plaży. W kupionych naprędce biało pomarańczowych spodniach od piżamy z lumpeksu. Każdy kierowca, który mnie wtedy wiózł, opowiadał mi historię życia, dawał reklamówkę jedzenia i podwoził na wylotówkę. Domki w Słupsku, szwendanie nadmorskie i spotkanie Buddy, który przeniósł się później prosto na deski Capitolu i zaśpiewał mi w Hair, gdy spirala zakręciła kółko. Kilka stopni w górze, poziom ten sam. Teraz też.
Legendarna grupa o chrześcijańskiej nazwie PARA WINO, będąca supportem, okazała się hołotą plującą po scenie i obrażającą publiczność. Przyzwolenie na wejście inności do mojego stołu odsunęło się ciut, wyprostowało plecy i otarło usta chusteczką. Noo, pokażcie się, wieśniaki, zrobię wam zdjęcie! Po czym, napełniony agresją wokalista, wyciąga rękę z telefonem i rzeczywiście je robi, komentując pod nosem o burakach i innych warzywach. Miał w sobie coś z diabła i pewnie go spotkam, jeśli trafię do polskiego czyśćca. Testosteron, głupota i pełen punk rock, zaprawiony faszystowskim klimacikiem.


Później spalił im się piec i zagrała Apteka.


Zawieszone wszystkie wojny
Dzisiaj każdy jest spokojny


Klimaty były rozbieżne, ale sporo miłych doznań jednak dane nam było skonsumować. Sama podróż i bycie w międzyczasie, pośrodku tygodnia, choć już bliżej końca, zanurzone z siostrą po łydki w tej samej rzece. Miłym akcentem wieńczącym międzyczas był występ wrocławskiego pearl jam. Chłopaki z Synaptine nie dość, że ciekawie zagrali, to jeszcze poczęstowali super wokalem wielkiego misia, siedzącego na stołku, którego nie podejrzewałabym o tak fantastyczne odgłosy paszczą. Nawiązując do stylistyki Para Wino - szacun.


Poloneza karo kupi ten co jest naprawdę gupi.