biere nożyczki

I zaczynam wycinać tą kolorową wycinankę. Myśli, słów nigdy nie wypowiedzianych, obrazków, wiórków i skrawków. Zrobię z tego taki ładny ulepczyk, będe nim podrzucać jak Zośką, to tu to tam.

czwartek, 27 stycznia 2011

Five


nilgun akyol: five woman


Spotkania rozmaite, praca, ustawianie różnych osób, czas płynie w rzeczywistej oczywistości. W to wszystko wchodzi sobie człowiek w swetrze, poznaję po oczach i zapachu że to archeolog. Dopinamy umowę, wszystko zupełnie korekt.
Kiedy atmosferka się rozluźnia zaczynamy o tym i owym i że klient, to zawsze mówi, że nic nie ma. Nic nie ma bo tu się nigdy nic nie działo!
Razu pewnego, opowiada pan, w gminie zet położonej nieopodal, był sobie cmentarz. Ksiądz z radą parafialną wpadli na pomysł, że wybudują kaplicę, bo brakowało im - wiejskiej społeczności - godnego miejsca ostatniego pożegnania.
Lokalizacja? A, ten pagórek pośrodku to akurat właśnie przeszkadza, tam by było najlepiej.
Z racji ochrony konserwatorskiej należało przeprowadzić badania archeologiczne, które zostały zlecone naszemu człowiekowi w swetrze.
Odkopano fragment kopca i...znaleziono pięć jedenastowiecznych trumien, w których leżały szczątki...
Pięciu kobiet (w tym jednej z dzieckiem) o wzroście 180 cm. Blondynki o niebieskich oczach były siostrami. Przybyłe na nasze tereny jakże bardzo musiały się wyróżniać! Odcięte głowy złożono im w stopach i obsypano ochrą, na piersi położono kamienie. Stwierdzono że były posądzone o wampiryzm.
Po wyciągnięciu trumien z kopca w gminie zet zaczęły się dziać różne dziwne historie. Pierwsza zwiała gospodyni księdza, później sam proboszcz uciekł gdzie pieprz rośnie. Odprawiane egzorcyzmy nie przyniosły żadnego rezultatu.
Konserwator podrapał się w głowę i szybko poupychał trumny z powrotem do kopca, uprzednio dokładnie obsypawszy głowy ochrą.
Podczas zasypywania bezgłowych kobiet rozpętała się burza tak ogromna, że najstarsi mieszkańcy gminy zet nie pamiętali podobnej.
Ot, taka sobie miła i ciekawa opowiastka w szarości dnia codziennego. I wieczorna mgła zlewająca świat w mleko góry i nieba. Na rękach podniosły mi się włoski straszkowe, coś za mną wodziło oczami.
Ech, dziecinada;)

środa, 26 stycznia 2011

Szpital dla nerwowo chorych


Bycie matką niesie za sobą wiele pięknych wzruszeń. Nie jest to jednak funkcja łatwa, o czym przekonuję się co dnia. (Łagodnie zacznę, mam nadzieję, że równie łagodnie uda mi się skończyć.)
Otóż Pacholę moje przyniosło do domu trampki wrześniowe. Były super we wrześniu, przyczepność doskonała, sprawdzona w wielu cresh-testach, brak komplikacji z wiązaniem, kolor możebyć. Wróciły jako styczniowe wraki.
Sklep. Brak godnych następców. Jeden, obok drugi. Nic, będziemy uporczywie szukać.
Temat wywietrzał, dopiero olśnienie poniedziałkowe wieczorne - a co z butami? No nie ma problemu, bo przecież włefu nie było, więc prześmigał w traperkach. A jutro? No jutro będzie. Idziemy rezolutnie na strych, bo mimo tego, że noga rośnie, ilość butów strychowych pozwala na ekscytację bliską doznaniom lumpeksowym.
Są! Nieco przybrudzone, ale dobre, palec swobodnie się rusza 0,5 cm przed gumą ostateczną.
Kłopot polega na tym, że są brudne. Umyj, cierpliwie radzę. Cisza. Poranne pytanie, czy wziął buty i poranna odpowiedź - tez pytanie. Takie brudne mam wziąć?
Hmmm. Lepsze brudne, niż żadne.
Dojeżdżamy pod szkołę, jestem już spóźniona do pracy. Wziąłeś buty?
Yyyyy, zapomniałem.
Ok.
Pędem, przy liście obecności stoi szef z długopisem, wstawia mi wielkie "S". No rozumiem. Racja. Tylko po co później te wszystkie skomplikowane zagadnienia, w których nie ma żadnej orientacji, a wysuwa wnioski. Zadyma na całego, trzęsą mi się łapy, nie lubię niekonstruktywnych awantur.
Zegar tyka, a moje dziecko ma włef za 20 minut. Myślę sobie, że szkoda, żeby przepadła ostatnia szansa na pięć, wspólnie opracowaliśmy zadanie domowe (sic!)które miłościwy nauczyciel nam zadał, żeby poprawić podwójny brak ...stroju.
Buty.
Wyparowuję z pracy, zahaczam o jeden jedyny sklep, w którym jest szansa, że znajdę coś odpowiedniego. Trampki są, ooo, no nawet wyglądają na dobre, mimo, że rozmiar na to nie wskazuje. Ale wie pani co? One są przecenione, bo nie ma sznurowadeł.......
Są adidaski. Nawet rozmiar jest, wezmę 34, bo nogale urosły i już nie 3, a 4. Biegnę z pudełkiem do szkoły, wyrywam dzieciaka z matmy i mierzymy. Czerwień na twarzy, sapanie, za małe.
Biegnę z powrotem, druga runda z pudłem, pod ciekawskim okiem monitoringu z mojej pracy. Są rozmiar większe? A są! Ostatnia para!
Runda trzecia i już jestem pod klasą, wyrywam pacholę, uśmiech szczęścia widzę, noga w but, chwyt za język i...TRACH! Język wyrwany.
Schodzi ze mnie powietrze, mechaniczne uszkodzenia załatwimy w domu klejem. Poliuretanowym.
Piętnasta, myślę sobie, że posiedzę w domu, z nogami na stole i książką, nie będę sobie na razie uświadamiać, że jest to myśl zupełnie nierealna. Wpadam w poślizg i płynnie zjeżdżam na słup, w ostatniej chwili jednak przestaję. Jadę dalej - już wolniej.
Wracam. Chwila w aucie z rękami na kierownicy i tępym spojrzeniem w śnieg.
Powoli się wyłuskuję, wchodzę do domu, sucz się cieszy, oprócz tego cicho.

Pięknie.

Mamoooo!!!
Nie byłem z suką, bo jak zbiegałem po schodach (kuśtyk, kuśtyk) to rąbnąłem kolanem w ścianęęęęę. I pani powiedziała, że jak będzie dalej bolało, to żebyś mnie zawiozła do lekarza.
Szybkie siku, nie ma czasu na duperele! Jedziemy. Ooo, cudownie, kontrolka paliwa już miło świeci na żółto, karta w telefonie umarła.
Czy ma pani dokumenty? Ubezpieczenie? O szlag, nie mam! No jak tak można! Bez dokumentów nie da rady!
Dało radę, ale to nie koniec. Podczas oglądania zdjęcia lekarz stwierdził złamanie rzepki kolanowej. Miękko mi już i słodko, ale zaraz zaraz! Która noga cię boli? Lewa. A złamana jest prawa...
E, nie, może złe zdjęcie, może nie wiadomo, prawa zdrowa? Spoko, lewa też.

Z tej całej radości, pacholę biegnie jak strzała do samochodu.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

ojeeej





Idę sobie wzdłuż ściany, szuram koniuszkiem palca po murze. Z każdej bramy i bocznej uliczki oczekuję echa, ale go nie słychać. Jestem w zupełnie innym miejscu, niż wydawało mi się, że będę. Nie wiem, czy to magia unijnych pieniędzy sprawiła, czy fakt, ze dwa razy się nie wchodzi do tej samej wody, czy że odgrzewany jest dobry tylko bigos. Ani mi tu bigos nie pachnie, ani pieróg Maryny, ani placki 3 wacki. Jestem przyjezdno - przejezdna. Nie oczekuję cudów i patrzę spokojnie, dochodzę do wniosku, że odnowione zabytki...mnie nie kręcą.



Cha, cha! Odgadłam nareszcie! Puder na nosie sędziwej staruszki, przyciemnione kredką miejsce po brwiach, pomarszczona szminka! Oto, czym stała się dla mnie Jelenia! A gdzie te festiwale teatrów ulicznych, z zatykającymi dech w piersiach szczudłami, te maski wielkookie, ta Papryka w halce i ogromnymi skrzydłami niosąca pogiętą trąbę? Gdzie czar jazdy na leżąco na pace starego mercedesa i te wszystkie zdumione latarnie spoglądające na nas z góry...Na dwadzieścia osób, ułożonych równiutko ramię przy ramieniu, łamiących przepis, że na pace, to nie wolno.



Zaczynam się zachowywać jak babka z dziadkiem, przed wojną było lepiiiiij! Pomarszczone i stare było bardziej autentyczne, niż to wymuskane i naprawione. Niepomalowany zardzewiały zawias, wybita szyba, zasikana brama. Murek w dzikim parku, przewrócony nagrobek. Pewnie, że za mało czasu miałam, żeby spotkać ducha. Duch Niemca siedział gdzieś na ławce i chrupał jabłko. Może się zdrzaźnił, że mnie tak długo nie było. Czekaj, znajdę Cię i przepytam ze Szczebrzeszyna.


lodówka

Ochłodzenie emocjonalne. Względem miejsca i ludzi. Rozczarowanie z niedowierzaniem. Patrzcie państwo, 10 lat temu było zupeEEEEłnie inaczej, albo to ja mam teraz oczy szerzej otwarte. Tymczasem, żeby nie mrozić krwi jeszcze bardziej powiem, że przypomniał mi się wierszyk, który z kuzynką opowiadałyśmy sobie kiedyś, kiedy byłam całkiem mała i swoje pierwsze wyprawy w Tatry z nią zaliczałam. Najcudniejsze zresztą. Z resztą? Spoko i tak Mama mnie poprawi. No to jak? Zresztą?







MECH JEST TU
NIE CHCĘ MCHU
TO NIE ŚMIECH
KTOŚ ZJADŁ MECH
NO I ZDECH (Ł)
A TO PECH

środa, 19 stycznia 2011

Znów powróciłaś stara...zimo



Nie jest dobrze, o nie-e. Zamroczona przydługim snem wyłażę z gawry a tu...biało. Ślady kocich i psich nóg jako jedyny objaw życia na tej planecie. Ciągnięta pod górę jak na orczyku tupię kaloszami z wkładem. Nobel! Nie ślizga się toto, nie przemaka...ma minusy oczywiście, bo zwija skarpetę, ale zawsze można włożyć do rozkosznie sennej piżamy, narzucić polar i wybrać się na stok.
Nikogo tu nie ma, na górze mijam moją zamotaną dziewczynkę z zapałkami. Ewoluuje w stronę wiejskiej piczki, włos przyciachany, oko rozmazane. Leci, młoda i świeża.
I głupia, zdaje się. Widać po zębach.

Ona do, ja z.

Zbiórka szybka do skrobania. Chucie przycichły, nie pętają się już pod nogami, w domu zaczyna pachnieć.



Prószy. Pada. Szaro. Niema kostucho, jak ja ciebie nienawidzę. Nagle powyłaziły z nor wszystkie szaruchy. Tłoczą się przy okienku kasy i pomrukują w swoim dziwnym, bełkotliwym języku. Niby starcy, a jakby w dowód zerknąć toby się człowiek zdziwił, że jeszcze tyle lat będą życie innym zatruwać. Opary na korytarzu niczym wyziew wulkanu, siarka w oczy szczypie. Strupek, Waldziu, kreatury wymięte na sienniku niewietrzonym. Egzystancjalizm ich omija, czasem w wypaczonej formie z ust się wypsnie.

Już czwartek. W sobotę pakuję plecak i śmigam do Jeleniej na ślub, potem weselicho w górskiej chacie. Denerwuję się nieco, ale nie na zasadzie, że nie chcę, bardziej z ekscytacji dzikiej. Budzi się pod podszewką elektryzujący świeżbik i w główce zaczyna tykać tyku tyku, znowu...zobaczę...zahaczę...zakręcę...piiiiiiiiiiiii

wtorek, 18 stycznia 2011

Sok z czarnej marchwi


Nie wszystko jest takie jak nam się wydaje. Reklamy piorą nam mózgi i wydawać by się mogło, ze jogurcik Ale owoc - zawiera duże kawałki truskaweczek w pięknie zabakterionym świecie mlecznego zdrowia. Niestety, znowu kit i wata na uszy.A może to chore czytać wszystkie etykietki? Może warto przyoszczędzić 20 gr biorąc za dobrą monetę fakt narysowanej na opakowaniu granatowej krówki i smarować w najlepsze miksem tłuszczowym kanapki i smażyć jajecznicę?
Nie mam co jeść. Wędliny budzą we mnie odrazę - biorę je pod lupę ciekawskiego konsumenta i widzę mikroskopijne banieczki powietrza. Uruchamia się wyobraźnia. Do kiszki wlewana jest masa, bulgocząca, różowo - beżowa, zastygająca później w pyszną polędwiczkę dla dzieci. Tuż obok leży galareta w której zanurzone są kawałki mięsa i różnych dodatków, między innymi końcówka jakiegoś innego wyrobu - mięso jest wyraźnie pomarszczone...Pewnie się zepsuło i zostało wykorzystane ponownie...
Omijam mięsny, omijam półkę z miksem tłuszczowym. Quo vadis? A nie wiem, cholera, pasztet z grochu jest niezły, ale tylko ja go toleruję.
Jeszcze tylko powiem, że te refleksje żywieniowe łączą się z wyglądem mojego taty, który mi pomaga czyścić dachówkę z odzysku. Po kilku godzinach pieszczot fleksą jego twarz pokrywa się ceramicznym pyłem. Okaz zdrowia! Wygląda jak dobrze odżywiony, opalony wczasowicz.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Praga nawda

Wyzwana na pojedynek przez zataczający coraz szersze kręgi pociąg do wynurzeń, zaswędziały mnie łapki do tego stopnia, że wywaliłam na kartki poczciwego zeszytu nie 10, lecz 24 punkty, które po starannej selekcji przedstawiam.
Dla niewtajemniczonych rzeknę słówko, że całą masę - lawinę słów - przytargała skądś Akemi, potem ruda maupa Doro (http://doro-maketeanotlove.blogspot.com/2011/01/wyflaczenia-osobiste.html), dyrdaczkiem poszli następni.
Oczywiście wierzę, że przerwanie łańcuszka może spowodować nieustającą migrenę i skrzywienie zgryzu, toteż jedziemy:)

1. Kocham architekturę małych dolnośląskich miasteczek. Sama nie miałam szczęścia w dzieciństwie i chodziłam do szkoły w Strzelinie, który straszył komunistycznymi tworami. Zniekształcony, obolały, blady...zbladł jeszcze bardziej przy pierwszych wagarach, gdy pociągiem zwialiśmy do Ziębic. bramy, zaułki, rzeźby bez nosów i powietrze trzeszczące historią.



2. Uwielbiam gadki menelskie, opowieści z ciemnej bramy. Że po nalewce lipowej nie gryzą kleszcze gdy się leży w trawie, lub że ktoś komuś nastukał, bo drugi gwizdał nie w tą stronę. Kiedyś zaobserwowałam w Ząbkowicach scenkę:
Stało ich trzech, w Rynku, ja nieopodal przy wystawie z butami. Jeden - Figo - fago, kawa marago, drugi - bez wyrazu, trzeci - typ frajera.
Frajer: - Trudno teraz znaleźć dziewczynę.
Figo - fago: - Ee tam, trudno.

3. Uwielbiam podglądać ludzi - w pociągach, na dworcach, korytarzach. Prowadzi to często do ściągnięcia oczami i...nadmiernych zwierzeń. Służę im do wylania słowotoku, potem - jakby nigdy nic - odchodzą, by się już więcej ze mną nie spotkać. Najczęściej przyciągam świrów.

4. Wyobrażam sobie swoje pogrzeby. Z zaciekawieniem patrzę, kto przyszedł i jaki bukiet przyniósł. Czasem czuję dziką satysfakcję, gdy ktoś trzyma ręce przy twarzy i szlocha, że odeszłam. Cóż za nieodżałowana strata!

5. Wzruszam się przy jeździe figurowej na lodzie. Ostatnio beczałam przy Bolero Ravela jak jaka ckliwa sierota.

6.Wieczorem po uśpieniu pacholęcia lubię usiąść z nogami na stole i palić.

7. Jestem lumpeksową królową. Wyszukiwanie fantów wartych (kiedyś) grube setki przyśpiesza bicie mego serca, powoduje ekscytację, ekshibicjonizm, eee. No. Wczoraj wykopałam księgozbiór dla syna, z samochodami, na dodatek po angielsku, co się dziecku niewątpliwie przyda w dorosłym życiu, oraz książkę "How to be the best" zawierającą przepisy przydatne na każdą okazję (How to fight off the crocodille)
Tutaj macie całą chyba książkę, myślę, że i Wam się przyda:

http://books.google.pl/books?id=z2LWXJpONo4C&pg=PA13&lpg=PA13&dq=How+to+fight+off+the+crocodile&source=bl&ots=ZxTp9MkPIe&sig=yqZ74ROjWDDGHdrf7qCwHIRWyo8&hl=pl&ei=STg1TZanFJCTjAfQhfTnCg&sa=X&oi=book_result&ct=result&resnum=2&ved=0CCcQ6AEwAQ#v=onepage&q=How%20to%20fight%20off%20the%20crocodile&f=false

8. Kocham kolor zmierzchu latem, pomiędzy zielenią, granatem i żółcią. Gdy go widzę - sięgam ze szczęściem wgłąb świata. Ukochana pora by usiąść przed chałupą i słuchać świerszczy, lub patrzeć na świetliki.

9.Nie mogę słuchać jak ktoś głośno je. Gulgoczące przełykanie, o mlaskaniu nie wspominając budzi we mnie wstręt, gdyż ja, proszę Państwa, wszystko SŁYSZĘ. Co wcale nie oznacza, że jak nikogo nie ma nie mogę głośno beknąć.

10. Męczy mnie nieprzekazywalność międzyludzka i nie wierzę w połówki pomarańczy.

I to już dziesięć, inne obsesje wyjdą w praniu, tymczasem wrzucę jeszcze niewyraźną wczorajszą ziębicką fotkę:



Fajnie się czytało? Wlazło się w mój świat okraszony schizofrenią, to teraz niestety, trzeba się wziąć do roboty. Proszę Jemiołuchę, Ankę Stękiewicz, Agawę i oczywiście Kurę, który miał być na pierwszym miejscu, ale nie wypada faceta tak rozpieszczać, o kontynuację:) A całą grupę cichych wielbicieli pozdrawiam z szerokim uśmiechem :)

niedziela, 16 stycznia 2011

Krzywe bez Jera







Jer wyjechał do Babyci. Cisza, spokój, przerywana jednostajną bójką psią pod drzwiami mojego domu. Oblanymi już nie raz. Bojsa brązowymi oczami prosi o wolność, dochodzę do wniosku, że tak dłużej się nie da. Sukę na smycz, przygotowany kij podręczny i podgnite jabłka. Ot, wiejska wycieczka.
Aparat obija się o pierś, noga prawa zatacza kręgi, drzwi wolno udaje się otworzyć, załadować sucz do auta też się udaje. Wsiadam i ja. Przez okno widzę, jak na pożegnanie jeden z Jeckyllów obsikuje mi oponę.
Z niekłamaną satysfakcją mijam testostereony i jadę niedalej niż 2 km za wioskę.
Proszę Państwa i tam zaznajemy szczęścia.
Styczeń w takiej formie spokojnie może się plasować na trzecim miejscu w rankingu ulubionych pór roku. Kruk na mnie z góry kracze, wrrrrracaaaj, wrrrrracaaaj, bo tam w domu czeka ogród państwa O. Zrobisz, będziesz miała luzu na tyle, by znowu się zagubić w tym niesamowitym odludziu.
Dorotella mówiła, coby się nurzać w przyjemnościach dnia codziennego, chciałabym to pielęgnować chociażby w takiej piętnastominutówce jak ta; jeszcze gdyby mi się udało ubrać dres i trampki, to już w ogóle byłoby nieźle. Na szczęście na razie mam wymówkę, że jest błoto. Potem zobaczymy. Może się żmije obudzą.

czwartek, 13 stycznia 2011

środa, 12 stycznia 2011

powiew miłości


Nie chodzi o mnie, o niee, chcielibyście:) Styczniowa wiosna nastała, wraz z nią Bojsie szybciej zakrążyło, ciało się w łuk wygło. No i mamy psie wesele.
Z każdej strony nadciągają watahy kundli rozmaitych, przegubowce i telepce, dziarscy ścigacze dzików i młodziaki, których obudził nieznany, powabny smell. Już mnie to nie denerwuje. Śmieszy już. Ogromnie bawi! Żartuję, że na spacer wychodzę z widłami, że wiatrówką będę straszyć, ale gdzie tam, nikomu nic złego przecież. Za co karać, za miłość? Toż to nie brazylijski mroczny dramat, ino psia rzeczywistość.
W kosmatej głowie mojej podopiecznej na pewno nie ma wyobrażenia o konsekwencjach przygodnego seksu. A mój pomysł coby ją wyswatać z pięknym owczarkiem mocno się skurczył gdy wyobraźnia podsunęła mi wizję wakacji. Duża torba plecionkowa, a w niej mnóstwo rozmaitych piszczących zabawek, na 15 smyczach urocze przewracające się stworzenia, plączące się pod nogami i pani matka agresywnie broniąca stada. Na najdłuższej smyczy, o mocy pociągowej równej kilku koniom mechanicznym. Zapomniałam o spadającym kapeluszu i bukiecie kwiatów.
Rozciągając futro po podłodze i przeczesując pusty nadal brzuch pomyślałam, że nie zrobię jej tego jeszcze i widok roześmianej mordy foksteriera w oknie nie romiękczy twardego serca przyzwoitki.

wtorek, 11 stycznia 2011

szczypiorek



Czuję niedosyt ze spotkania z K. Pojechała, a ja dopiero się za nią rozglądam. Brakuje mi fisia jakiegoś wspólnego, który miał być, a go nie było do końca. Wczoraj utykałam cebule tulipanowe w koszyku i myśli pojechały do Holandii, do tego co mogło być, a nie było...czuję się niezbyt fajnie z myślą, że może czegoś za mało dałam, że trzeba było wysypać worek możliwości przed nią i zobaczyć, jak w nich przebiera garściami.
Czas jest względny. Następny raz musi wypaść w pełni lata, sił, radości. Tymczasem zagryzam się. Szczypiorkiem.

środa, 5 stycznia 2011

Ryszard




Rysiek zdominował kafelkarnię. Przypiąwszy się do obcęg... i obcęgów i młotka tłukł się i trudno go było na dwór wypędzić. Fajny dzień, fajny chłopak, uparty jak ja, pogodny jak maj.
Gdybym miała trzech takich Ryszardów, komplety koniecznych narzędzi i słoiczek miodu, pokonałabym Chiny.

łinterfest



No i zimujemy. Bez pośpiechu, choć z lekkim nerwikiem, niestetyż. Ale krajobrazy znośne, goście grzeczni, wiele dróg do zdeptania. Bardzo dziwny jest urlop, kiedy nie można popływać. Nurzam się w czym innym, mianowicie pyle ceglanym, który w końcu zaczął przemieszczać się po moim podwórku. I dobrze mu tak.